Nieopodal paryskiej stacji metra Odéon, przy stoliku w restauracji Luisa Maria, rozmawiałem o tęsknocie do piłki sprzed lat. Z bardzo nietypowym włoskim kibicem w dojrzałym wieku - nazajutrz po ćwierćfinale, w którym za sprawą Italii przepadli broniący złota Hiszpanie - który opowiadał, że w patrzeniu na boiska zawsze pociągało go odkrywanie nowego. Nieznanych kultur, stylów gry, mentalności. Zawodników, o których nigdy nie słyszał i którzy znienacka zjawiali się, by powstrzymać gwiazdy. Wspominał, że kiedyś było o to łatwo, a dzisiaj ostały się już tylko mundiale. Gdzie indziej zawsze grają ze sobą ci sami (nieprawda, ale nie polemizowałem). No i Euro w nowym wydaniu, zapraszające na turniej aż 24 reprezentacje, na co się tyle narzeka.
Kiedy zapytał, skąd pochodzę, ożywił się i zdumiał mnie wyznaniem, że na Euro 2016 wpadł mu w oko Michał Pazdan. W odpowiedzi na moje zbaranienie rzucił, że - owszem - rozpoznaje Polaków, bo stara się uważnie oglądać na mistrzostwach prawie wszystkie mecze, taki już ma zwyczaj. I wyjaśnił, że obrońca Legii to właśnie bohater z jego ulubionego gatunku. Nigdy nie słyszał nazwiska ani nie widział twarzy, ale ów anonim panoszy się na prestiżowym turnieju jak na swoim podwórku, broni bez tremy i z sensem, jest świetny (cholera, sądziłem, że przybysz z Italii odruchowo zawiesi oko raczej na Kamilu Gliku).
Pogawędka nie rozciągnęła się, niestety, w niekończącą się dyskusję, ale przygodny znajomy uzmysłowił mi, do jakiego stopnia Pazdan faktycznie jest przybyszem z peryferiów, z samego krańca piłki nożnej. Jak mój Włoch pierwszy raz w życiu ujrzał legijnego obrońcę, tak legijny obrońca pierwszy raz w życiu dotknął wybitnego napastnika.
Postanowiłem przejrzeć całą jego karierę, którą spędził - do Warszawy przeniósł się minionego lata - w Górniku Zabrze i Jagiellonii. Żeby znaleźć najznakomitszych przeciwników, jakich powstrzymywał. I ranking wyszedł mi jeszcze skromniejszy, niż sądziłem - na szczycie musiałbym umieścić Macieja Żurawskiego (ale tego schyłkowego, po powrocie do Polski!) czy Danijela Ljuboję, czyli snajperów ponadprzeciętnych głównie w perspektywie lokalnej. W nielicznych występach w europejskich pucharach Pazdan też spotykał przeciwników prowincjonalnych (dopiero w październiku przez kwadrans siłował się z Gonzalo Higuainem z Napoli), a w reprezentacji - choć powoływał go już za młodu Leo Beenhakker - grywał tylko w sparingach do zapomnienia. Nic dziwnego, że stale podkreśla, jak wiele znaczyło dla jego rozwoju wspólne trenowanie z Robertem Lewandowskim.
Aż awansował do kadry Nawałki. I znienacka zaczął błyskawicznie unosić się coraz wyżej i wyżej. Operacja Euro 2016 była jak eksplozja - najpierw kilka tygodni ćwiczebnych zmagań ze wspomnianym napastnikiem Bayernu, potem starcie (już na poważnie) z Thomasem Müllerem, a w czwartek zderzenie z Cristiano Ronaldo. Gracz kompletnie zielony na arenie międzynarodowej z dnia na dzień wskoczył na sam szczyt, bezpośrednio po gimnazjum wylądował na Oksfordzie. I jeśli zda również ćwierćfinałowy egzamin, to zostanie bohaterem najbardziej niesamowitego awansu w reprezentacji Polski, jaki pamiętam.