Premier League. Derby północnego Londynu. Niekwestionowana dominacja Arsenalu

Niezależnie od wyniku, jakim skończą się derby północnego Londynu, jedno można powiedzieć już dzisiaj: lokalna hierarchia nie zostanie zakwestionowana. Jeszcze przez kilka lat dominacja Arsenalu nad Tottenhamem nie będzie ulegała wątpliwości - pisze Michał Okoński, dziennikarz ?Tygodnika Powszechnego? i komentator Sport.pl.

Od dwudziestu już sezonów Arsenal kończy rozgrywki Premier League na wyższej pozycji w tabeli niż Tottenham. Złożyło się na to wiele czynników - fatalna polityka personalna kolejnych dwóch prezesów klubu z White Hart Lane, błędy przy zatrudnianiu menedżerów i pomyłki transferowe po jednej stronie, po drugiej fenomen wieloletnich rządów Arsene'a Wengera i stwarzanie przezeń kolejnych gwiazd europejskiej piłki: Vieiry, Anelki, Henry'ego, Piresa, Fabregasa i tylu innych. Nade wszystko jednak: przepaść finansowa, związana z nieprzerwanymi od osiemnastu lat występami Kanonierów w Champions League i dochodami z biletów na stadion, o wiele większy niż w przypadku rywala: pojemność Emirates to ponad 60 tysięcy miejsc, gdy na White Hart Lane mieści się jedynie nieco ponad 36 tysięcy widzów. Z ostatniego raportu firmy Deloitte wynika, że roczne przychody Arsenalu wyniosły w sezonie 2013/14 359,3 mln euro, Tottenhamu zaś - 215,8 (obroty w funtach to - dane z tego roku - 344,5 mln funtów, jeśli idzie o Arsenal, i 180,5 mln w przypadku Tottenhamu).

Kiedy rekord transferowy Arsenalu sięga 40 milionów funtów, zapłaconych za Mesuta Ozila Realowi, Tottenham przelewa Romie za Erika Lamelę o 10 milionów funtów mniej - także płace w Arsenalu pozostają na zdecydowanie wyższym poziomie, a i możliwości ściągnięcia do klubu megagwiazd europejskiej piłki (ostatnio, oprócz Ozila, także Alexisa Sancheza czy Petra Czecha...) Kanonierzy mają, zważywszy na wszystko, co napisano powyżej, większe niż sąsiad zza między. Owszem: w Tottenhamie grali w ciągu ostatnich lat piłkarze wielkiej miary, ale dopiero w tym klubie zdołali wyrobić sobie markę - najlepsze przykłady to Gareth Bale czy Luka Modrić. Być może zresztą, porównując zmieniające się modele zarządzania tymi dwoma klubami, można by mówić, że obecny Tottenham - stawiający przede wszystkim na młodych piłkarzy, chętnie sięgający po wychowanków i czekający na przeprowadzkę na nowy stadion w 2018 r. (przeprojektowano go w taki sposób, by o kilkaset miejsc był większy od Emirates), przypomina właśnie Arsenal sprzed paru sezonów.

Oczywiście po latach bezwzględnej dominacji (od sezonu 1995/96 do rozgrywek 2009/2010 kibice Arsenalu fetowali tzw. St. Totteringham's Day - dzień, od którego przeskoczenie Kanonierów w tabeli stawało się dla Tottenhamu niemożliwe - w kwietniu, a czasem w marcu; w sezonie 2007/08 stało się to już w 29. kolejce), ostatnimi czasy przewaga zaczęła się zmniejszać. Trzykrotnie rywalizację rozstrzygano na finiszu rozgrywek, z czego raz sukces Kogutów powstrzymała sławetna nieświeża lazania, którą piłkarze masowo zatruli się w przedmeczową noc. W przypadku Arsenalu coraz głośniej mówiono o wyczerpaniu się Wengerowskiej formuły zarządzania klubem, w przypadku Tottenhamu Harry Redknapp czy Andre Villas-Boas próbowali przebić szklany sufit. Podstawowe pytanie brzmiało jednak odmiennie niż w tym roku: czy Arsenal wypadnie poza pierwszą czwórkę i czy Tottenhamowi uda się do niej przebić.

Teraz pytamy bowiem inaczej: kwestia, czy Tottenham (korzystając z kryzysu Chelsea) przebije się do pierwszej czwórki, pozostaje w mocy, natomiast jeśli idzie o Arsenal zastanawiamy się raczej, czy drużyna ta ma szansę na mistrzostwo kraju. Takie są cele na koniec sezonu i według takich kryteriów należy oceniać sukces/porażkę również w tym meczu.

Za dużo meczów, za dużo kontuzji

W meczu, do którego obie drużyny przystępują po występach w rozgrywkach europejskich. Dla Arsenalu środowy mecz z Bayernem zakończył się pogromem - w tym sensie derby północnego Londynu są znakomitą okazją na odbudowanie naruszonej pewności siebie. Naruszonej tylko, nie zrujnowanej, bo formy w Premier League Kanonierom można tylko pozazdrościć: pięć zwycięstw z rzędu, w tym imponująca wygrana z Manchesterem United 3:0, i drugie miejsce w tabeli, z tą samą liczbą punktów co przewodzący Manchester City. Piąty w Anglii Tottenham we czwartek wygrał w Lidze Europejskiej(po bardzo dobrym, ale wymagającym wyjątkowych nakładów sił) z Anderlechtem - i w ogóle od poniedziałku będzie to dla piłkarzy Mauricio Pochettino już trzeci mecz; gospodarze grali ostatnio w systemie sobota - środa - niedziela, goście w systemie poniedziałek - czwartek - niedziela.

Kibice Tottenhamu martwią się więc, czy drużyna zdąży się zregenerować. Mauricio Pochettino nie wydaje się jednak tym przejęty: mówi, że współczesny futbol trzeba godzić z komercją, wymaganiami telewizji, więc piłkarze muszą grać, kiedy im się każe, a spece od przygotowania fizycznego - dbać o ich regenerację. Pochettino zasłynął już w Anglii tym, że jego drużyny są wyśmienicie przygotowane kondycyjnie: gra Tottenhamu, podobnie jak wcześniej Southamptonu, opiera się na pressingu, a żeby nieustannie biegać za rywalami (statystyki pokazują, że z wyjątkiem spotkania z Liverpoolem przy okazji trenerskiego debiutu Jurgena Kloppa drużyna Tottenhamu zawsze przebiega więcej kilometrów niż rywale) trzeba doprawdy świetnego przygotowania do sezonu. Czystka, jakiej argentyński trener dokonał w składzie latem, polegała także na usunięciu tych, którzy do walki o odbiór piłki nieszczególnie się przykładali; równocześnie promowano młodych, których do zdwojonego wysiłku przekonywać nie trzeba. Budujące przykłady można czerpać zresztą także z derbów północnego Londynu: przed rokiem na Emirates Tottenham zremisował 1:1 dzięki bramce Nacera Chadliego po tym, jak Christian Eriksen odebrał piłkę Matthieu Flaminiemu tuż przed polem karnym Arsenalu. Być może pressing Tottenhamu z czasem okaże się dla piłkarzy tej drużyny wyniszczający - ale z pewnością kryzys nie nastąpi na początku listopada, jeśli już to późną wiosną.

Kibice Arsenalu martwią się również, oni jednak nie tyle o liczbę meczów, co o liczbę piłkarzy niemogących w nich wystąpić. Z listy piłkarzy myślących zwykle o grze w pierwszym składzie zabraknie Theo Walcotta, Aarona Ramseya, Jacka Wilshere'a, Hectora Bellerina, Alexa Oxlade-Chamberlaina i Danny'ego Welbecka - doliczając Ospinę, Artetę, Rosicky'ego i wspominając o nie do końca pewnym występie Koscielnego, nie sposób nie stawiać pod znakiem zapytania profesjonalizmu sztabu medycznego Arsenalu (dla porównania: w Tottenhamie niepewny jest występ Danny'ego Rose'a, Clintona Njie i Nabila Bentaleba, na pewno nie zagrają Nacer Chadli i Alex Pritchard).

Drużyny pełne silnych punktów

Za dużo meczów, za dużo kontuzji - wszystko to nie oznacza przecież, że niedzielne spotkanie nie zapewni kibicom mnóstwa emocji. Silne punkty gospodarzy? Najlepszy tegoroczny transfer, bramkarz Petr Cech, stabilizujący grę defensywy i liderujący całej drużynie wielokrotny zwycięzca i autorytet (John Terry mówił o nim, że jest w stanie dostarczyć drużynie w trakcie sezonu kilkanaście dodatkowych punktów - udowodnił to nie tylko podczas meczu z Bayernem na Emirates ) z całym szacunkiem dla Wojciecha Szczęsnego, zawsze z niezwykłym zaangażowaniem podchodzącego do derbów Londynu - z Cechem Kanonierzy mogą czuć się bezpieczniej. Doskonale rozumiejąca się z nim para stoperów Koscielny-Mertesacker (dzięki ich postawie Arsenal traci najmniej, obok Manchesteru United, bramek w Premier League: tylko 8 w 11 spotkaniach). Czyszczący przedpole defensywny pomocnik Francis Coquelin (odkrycie poprzedniego sezonu, tak jak Bellerin okazuje się odkryciem tego) i grający obok niego, kapitalny w roli cofniętego rozgrywającego Santi Cazorla (1,144 kontaktów z piłką i 842 podania celne: nikt w Premier League nie ma takich statystyk ). Nade wszystko jednak: Mesut Ozil, będący w najlepszym wieku dla piłkarza i z każdym tegorocznym meczem udowadniający, że był wart każdego zapłaconego zań funta (ma w tym sezonie, oprócz jednego gola, aż 9 asyst, i średnio 4,7 wykreowanych szans dla kolegów na mecz), a także Olivier Giroud, który w ostatnich siedmiu meczach dla kraju i klubu strzelił 7 bramek. Przy formie tej dwójki nawet relatywnie słabsza forma Alexisa Sancheza (na przełomie września i października zdobył siedem goli w czterech meczach, ale potem przygasł) nie jest problemem.

Silne punkty gości wydają się, dość paradoksalnie, podobne. Począwszy od doskonałego bramkarza Hugo Llorisa, którego przywódcze kwalifikacje potwierdziła kapitańska opaska, i pary stoperów Vertonghen-Alderweireld, którzy sprawili, że w dotychczasowych meczach Premier League Tottenham stracił tylko o jednego gola więcej od Arsenalu. Jako defensywny pomocnik występuje jedna z rewelacji rozgrywek, przestawiony na tę pozycję ze środka obrony młody (ten przymiotnik wypada stosować do wszystkich wymienionych tu piłkarzy - Tottenham ma zdecydowanie najniższą średnią wieku w Premier League ) Eric Dier, po raz pierwszy powołany właśnie do reprezentacji Anglii, a obok niego - odrodzony po kilkunastu słabszych miesiącach silny, szybki i skuteczny (trzy gole w trzech ostatnich meczach) Belg Moussa Dembele lub kolejny młodziak powoływany już do reprezentacji Anglii, dynamiczny dziewiętnastolatek Dele Alli. Christian Eriksen nie jest oczywiście "dziesiątką" klasy Ozila (w Premier League ma 3 asysty i średnio 3,1 kluczowych podań na mecz), ale może dostarczyć drużynie bramek po rzutach wolnych - Łukaszowi Fabiańskiemu ze Swansea strzelił ostatnio dwie. Heung-Min Son, któremu po transferze do klubu zakazano kupna czerwonego samochodu (czerwony to wszak kolor Arsenalu), to jeden z tych zawodników ofensywnych, dzięki którym Tottenham ma grać bardziej wertykalnie - jak najszybciej przenosić grę pod bramkę rywala. Eric Lamela to symbol udanej rewolucji Tottenhamu pod Pochettino: bezproduktywnie niegdyś dryblujący i lekkomyślnie tracący piłkę rodak trenera ma w tym sezonie już cztery gole, dwie asysty i średnią podań kluczowych 2,2, ale równie ciężko jak w ofensywie pracuje w obronie - średnia wślizgów to w jego przypadku 2,4. No i jest wreszcie Harry Kane, który po ciężkim początku sezonu - choć pracował na całym boisku bez zarzutu, utrzymując piłkę, współpracując z kolegami, to nie strzelał bramek - w ciągu ostatnich dni odzyskał także formę strzelecką, w trzech meczach zdobywając pięć goli.

Organizacja i artyzm

Na blogu pisałem niedawno o powodach do optymizmu, jaki mogą w tym sezonie żywić kibice niepokonanego od pierwszej kolejki Tottenhamu. Najważniejszy bierze się z charakteru, jaki piłkarze Tottenhamu pokazują na boisku. Gdyby szukać jego symbolu, innego niż walczący Lamela, mogłoby nim być bezczelne zagranie Dele Alliego jeszcze podczas przedsezonowego sparingu w Audi Cup z Realem, kiedy wyjęty z trzecioligowego Milton Keynes młodziak założył siatkę samemu Modriciowi. Są młodzi, są głodni sukcesu, są ze sobą zżyci. Są w dużej mierze Anglikami albo zdążyli się zaadaptować do angielskiej ekstraklasy. Są częściej niż w innych klubach Premier League wychowankami (Mason, Kane, Townsend, Pritchard, Carroll, Onomah, Winks, w zasadzie także Bentaleb, który choć próbował swoich sił w Belgii i we Francji, dopiero w akademii Tottenhamu zdołał się przebić) - to dodatkowy argument, dla którego w derbach starać się będą jeszcze bardziej niż zwykle. Żaden nie wyrósł jeszcze ponad kolegów, jak kilka lat temu Gareth Bale (w jedenastu meczach gole zdobyło już dziesięciu piłkarzy); żadnego jeszcze wielkie zainteresowanie mediów i nowe kontrakty nie zdążyły zmanierować. Widzą, że dla trenera ważniejsza od nazwisk czy wysokości pensji jest harówka na treningach i w meczach, i że nie mogą rozrabiać, bo - jak Townsend za scysję z trenerem od przygotowania fizycznego - zostaną odsunięci od składu. Wiedzą też, że ich trener już w Southamptonie potrafił zrobić ze swoich podopiecznych lepszych piłkarzy.

Organizacja gry (żadna z drużyn Premier League nie strzela tylu bramek po stałych fragmentach), etos pracy, intensywność pressingu, zaangażowanie (żadna z drużyn Premier League nie gra tak często wślizgiem, żadna też nie fauluje równie często)... Do Tottenhamu nie pasują już słownikowe definicje przymiotników lackadaisical i dodgy, gdzie za przykłady kogoś kompletnie pozbawionego entuzjazmu i determinacji, beznadziejnie rozlazłego albo czegoś skrajnie niegodnego zaufania, potencjalnie niebezpiecznego i wyjątkowo niskiej jakości, dawało się właśnie drużynę z północnego Londynu ("A lackadaisical defence left Spurs adrift in the second half", "Spurs' dodgy defence has thrown away a 2-0 lead" - czytaliśmy zawsze w sprawozdaniach meczowych, aż w końcu frazy te jako przykłady trafiły do słowników ).

Ale Arsenal, jako się rzekło, przywykł do wygrywania z Tottenhamem - i udowodnił to także przed dwoma miesiącami w Pucharze Ligi, gdy Kanonierzy po dość wyrównanym meczu okazali się lepsi dzięki bramkom Flaminiego. W 2015 roku żadna angielska drużyna nie utrzymuje tak równej formy w Premier League. Ozil, Cazorla, Sanchez to okazje bramkowe wykreowane z każdego w zasadzie miejsca na boisku, Coquelin - to nadzieja na ograniczenie przestrzeni, w której zwykł operować Eriksen. Były w ostatnich miesiącach mecze (Bayern u siebie, Manchester City na wyjeździe), gdy organizacja gry Kanonierów okazywała się nie gorsza od tej Tottenhamu, a Arsene Wenger odchodził od dotychczasowych pryncypiów gry opartej na utrzymywaniu się przy piłce na rzecz oddania inicjatywy rywalowi i postawieniu na dewastujący kontratak. Czy podobnie pragmatyczna taktyka będzie sposobem na pokonanie Tottenhamu czy wystarczy wiara w artyzm zatrudnionych na Emirates gwiazd z Chile, Niemiec i Hiszpanii? Tak czy inaczej, Arsene Wenger mówi, że po latach budowania nadszedł czas na efekty. Efekty, czyli mistrzostwo kraju - do tego celu wypada zwyciężyć Tottenham.

Zobacz wideo

Oto kandydaci do bramki roku. Który gol najpiękniejszy?

Kto wygra niedzielne derby północnego Londynu?
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.