Stefan Leletko, mały wielki sztangista

1980 rok. Olimpiada w Moskwie. Ostatnie podejście ważącego 50 kg Stefana Leletki do ciężaru 143 kg. Jeśli go podniesie, zdobędzie złoty medal. Podrzuca sztangę nad głowę, wyprostowuje ręce w łokciach. Niestety, jedna nie wytrzymuje obciążenia. - Prawie miał już rekord świata i złoto olimpijskie - wspomina trener Ryszard Szewczyk

Leletko ma na swoim koncie tytuły mistrza świata i Europy. Był też rekordzistą świata. Do pełni szczęścia zabrakło tylko medalu olimpijskiego. W 1976 roku w Montrealu był szósty, wtedy kadra nie trafiła z aklimatyzacją. W Moskwie skończył na piątym miejscu. - W finałowej rozgrywce doznałem kontuzji ręki. Zamrozili mi ją i startowałem dalej. W ostatnim boju tak niewiele brakowało - żałuje do dziś Leletko. Później się okazało, że startował z odpryskiem kości w łokciu.

- Na następną olimpiadę do Los Angeles nie polecieliśmy z wiadomych powodów, zamiast tego wysłano nas na nic nie znaczący turniej demoludów w Warnie. Nie miałem szczęścia do startów na igrzyskach - wzdycha.

W młodości Pele

Leletko pochodzi z niewielkiej miejscowości Żarów k. Świdnicy. - Zaczynałem jak każdy chłopak: od piłki nożnej. Byłem chyba niezły, bo wołali na mnie "Pele". Niestety, koledzy rośli, a ja nie. W końcu trenerzy niechętnie na mnie patrzyli - wspomina.

Jego życie odmienił Józef Mackiewicz, były zawodnik Burzy Wrocław, pracujący w sąsiednich Mrowinach w zakładzie poprawczym, gdzie prowadził treningi podnoszenia ciężarów. Namówił Stefana, by dołączył do ekipy. - Miałem wtedy

zaledwie 150 cm wzrostu i 44 kg wagi. Po tygodniu treningów w trójboju osiągałem 140 kg, a po dwóch tygodniach już 150. Jednak po miesiącu załamałem się, bo dźwignąłem zaledwie 152,5 kg - śmieje się Leletko. - Jak każdy chciałem robić szybkie postępy, a tu się nie da, tym bardziej że z techniką było u mnie na bakier.

Po kilku miesiącach grupa się rozpadła, trener wyjechał, więc musiał dźwigać sam, w piwnicy. - Aż kolega ściągnął mnie do Śląska Wrocław. Było to w lutym 1971 roku, miałem wtedy 17 lat. Po kilku miesiącach przeszedłem na półtora roku do Dolmelu Wrocław - wspomina Leletko.

W 1973 roku na zawodach w Koszalinie wpadł w oko Szewczykowi. - Wygrałem turniej z wynikiem 250 kg w trójboju. 70 kg miałem w rwaniu, 80 w wyciskaniu i 100 w podrzucie. Ważyłem niecałe 52 kg - opowiada sztangista. Szewczyk zaproponował mu przenosiny do Opola, wtedy - jak mówi Leletko - poczuł, że to, co robi, ma sens.

- Wprawdzie namawiano mnie jeszcze do zapasów, ale to nie sport dla mnie. Zostałem przy sztandze. Bo co, siatkarzem miałem być czy pływakiem? - śmieje się.

Konusa będziesz bił?

Mówi o sobie, że jest człowiekiem raczej spokojnego usposobienia. - Czasami zaczepiali mnie różni frajerzy, bo myśleli, że jak jestem mały, to będę się bał. Raz mówię do gościa, by mnie zostawił, bo przecież takiego malca nie będzie bił. Wiedziałem, że go to wkurzy. Ruszył do mnie, dostał strzał i było po sprawie. W sumie jednak unikałem spięć, wtedy nie mogłem odpuścić, bo byłem z żoną. Zresztą co? Miałem uciekać? - tłumaczy.

W światku sztangistów krąży legenda o tym, jak to Stefek na lekkim rauszu wywrócił milicyjny radiowóz, do którego chcieli go zaciągnać funkcjonariusze. - To przesada - mówi ze śmiechem trener Szewczyk. - Było to tak, że kiedyś w lokalu kelner zażądał od Stefana, by jeszcze raz zapłacił za rachunek, bo myślał, że trafił na jakiegoś fajtłapę. Leletko się postawił, więc wezwali MO. Patrol chciał go zapakować do radiowozu, ale chłopak był silny, więc się nie dał. W końcu wyjaśniliśmy milicjantom, że Leletko zapłacił za rachunek, a kelner to łajza, co klientów przekręca.

Zawodnik miał jednak później nieprzyjemności. - W tamtych czasach, a było to w stanie wojennym, postawienie się milicji to była afera - wspomina Szewczyk. Klubowi udało się sprawę załatwić polubownie.

Z tytana sztangi zostało niewiele

Ciężarowiec wspomina, że gdy był młody i na szczycie, wydawało mu się, że będzie przenosił góry. - Mój najlepszy rok to oczywiście 1982, gdy byłem mistrzem świata i Europy, rekordzistą świata. To było bardzo miłe uczucie. Wtedy za oba złote medale dostałem chyba ze 180 dolarów. Kupiłem dużego fiata. Jeżdżę nim do dziś. Nie dorobiłem się na sporcie. Chyba że chorób - mówi.

W 1989 roku po 18 latach startów zakończył karierę. Miał wówczas 35 lat. - Ostatnie 11 miesięcy dźwigałem dla drużyny z Wuppertalu, ale też wielkiej kasy nie zarobiłem. Za to niedługo po rozstaniu z pomostami miałem zawał. Organizm nie wytrzymał tak gwałtownej zmiany trybu życia. Żyję dzięki bypassom - przyznaje.

W 1997 roku miał niedokrwienie prawej łydki i przeszedł operację nogi. - Mam nadzieję, że jej nie stracę. W sumie można powiedzieć, że jestem schorowanym człowiekiem. Z tytana sztangi niewiele zostało - mówi z goryczą.

Czy gdyby miał jeszcze raz obrać drogę życiową, znów zostałby ciężarowcem? - Musiałbym się zastanowić - odpowiada mistrz Europy i świata. - Jak słucham tego głupiego gadania młodych, że za złoto olimpijskie oddadzą 10 lat życia i dlatego wstrzykują sobie, co popadnie, to mi ich żal. Młodość, sława przemijają, a potem trzeba jeszcze jakoś żyć - przestrzega.

Młodsza córka Sandra jest bardzo wysportowana. Uprawiała piłkę nożną, dżudo, karate, pływanie, unihokej. - Dźwiga ciężary, co mi się nie podoba, choć widzę, że ona ma do tego smykałkę - mówi Leletko. - Na szczęście starsza córka Adrianna nie ma nic wspólnego z ciężarami, dała mi dwoje wspaniałych wnucząt: Bartłomieja i Karolinkę.

Po rozstaniu ze sportem Leletko dostał pracę w zakładach mięsnych, teraz w spółdzielni Odnowa produkuje okna. - I cieszę się z tej pracy, bo bez niej byłoby ciężko - twierdzi.

Jest jednym z tych szczęśliwców, obok Jerzego Szczakiela, Henryka Średnickiego czy Józefa Łuszczka, którzy otrzymali rentę sportową od premiera Buzka. - To na pewno dla mnie pomoc - przyznaje.

- Stefan był zawsze dobrym kolegą, chętnym do pomocy, ale niestety łatwowiernym, po prostu za dobrym, a takim ludziom żyje się ciężko, bo inni to wykorzystują. Stąd Leletko do dziś pracuje, mieszka w bloku i jeździ starym fiatem - mówi trener Szewczyk. - Ale jedno jest niezaprzeczalne: mimo że jest niewielkim mężczyzną, to był wielkim ciężarowcem.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.