Liga Światowa. Polacy lecą do Rio

Nasi siatkarze wreszcie złamali prześladującą ich reprezentację USA. Wygrali 3:2 i awansowali do brazylijskiego turnieju finałowego Ligi Światowej. Kolejny mecz z USA w sobotę o 20.25. Relacja Z Czuba i na żywo.

To niesłychane, jak fundamentalnie wpłynęła na siatkarskie rozstrzygnięcia wideoweryfikacja. I jak umiejętne jej wykorzystanie - trzeba wyczuć, kiedy warto o nią prosić - stało się istotną kompetencją trenera. Gdyby w końcówce drugiego seta Stéphane Antiga nie mógł udowodnić sędziemu, że ten się pomylił, przyznając Amerykanom punkt po ataku Bartosza Kurka, Polacy prawdopodobnie ulegliby rozentuzjazmowanym rywalom i schodzili na długą przerwę przy wyniku 0:2. Zrobiłoby się bardzo niebezpiecznie.

Ale francuski selekcjoner na ingerencję mógł sobie pozwolić, a ponieważ jeszcze miał rację, jego lekko otumanieni od kilku akcji siatkarze ożyli i doprowadzili do remisu. Odetchnęliśmy z ulgą. Kilka godzin wcześniej ścigający Polaków w grupie Iran znokautował Rosję do zera, więc po ewentualnej wysokiej porażce naszych siatkarzy przygniotłaby ogromna presja. Wbrew powszechnemu przeświadczeniu, że dwumecz z USA będzie odfajkowaniem formalności.

Przeświadczeniu zrozumiałemu także dlatego, że reprezentacja wszystkich nas zdeprawowała. Czy raczej - deprawuje weekend w weekend. Odkąd przejął ją Antiga, siatkarze nie tylko odnieśli spektakularny sukces - mógł być odosobniony - ale niemal całą konkurencję jęli zdmuchiwać z boisk z morderczą regularnością. Niemal całą.

Nad Rosją, aktualnym mistrzem olimpijskim, wręcz się znęcali - komplet wygranych w LŚ, wygrane na mundialu i w towarzyskim Memoriale Wagnera dają niewyobrażalny wręcz bilans 6-0. Niezwyciężoną latami Brazylię dwukrotnie przeskakiwali w rozstrzygających momentach MŚ, globalnie prowadzą z nią 4-2. Z Iranem, który znienacka wypotężniał na potęgę, 6-3. Z Serbią oraz Francją 1-0. Przeciw polskiej władzy buntowali się tylko Amerykanie, którzy do piątku wygrali wszystkie trzy mecze.

Czwarty też rozpoczęli jak nawiedzeni, w inauguracyjnym secie zbijali z niespotykaną na tym poziomie 82-procentową skutecznością. Gdyby z całej bieżącej edycji LŚ wydestylować fragmenty najsłabszej gry Polaków, otrzymalibyśmy chyba wyłącznie próbki z meczu piątkowego i rozegranych w Chicago. I to nawet wówczas, gdy nasi siatkarze - jak w piątek - odbierają serwis precyzyjniej niż rywale. Nie wytrzymują wówczas zderzenia z amerykańskimi skrzydłowymi, wlatującymi do wielkiej siatkówki, jak mawia się w Europie, znikąd. W tym sezonie objawił się Aaron Russell, czyli kolejny gracz z USA, który błysnął na międzynarodowych arenach, zanim zdążył zarobić na siatkówce choć centa. Ten sport pozostaje tam uniwersyteckim i najlepsi podpisują zawodowe kontrakty (w Europie) dopiero po ukończeniu studiów.

Wczorajszy mecz był dla nich o tyle nietypowy, że grali szokująco nierówno, po chwilach uniesień jakby zapadali się w sobie. Polacy zresztą też. I nic dziwnego, skoro gospodarze wrócili właśnie do kraju po międzykontynentalnej wyprawie - przemierzyli 23 tys. kilometrów, ponad połowę długości równika - a goście podobną podróż kończą. Gdy widzieliśmy, że żadna strona nie jest w stanie utrzymać maksymalnego skupienia i każdego seta ktoś wygrywa bardzo wyraźnie, przypominały się przedmeczowe zwierzenia Michała Kubiaka. Nasz przyjmujący wzdychał, że w trakcie intensywnego oblatywania globu prawie nie spał. Różne strefy czasowe, różne temperatury, poziomy wilgotności i wysokości. Organizm musi zwariować.

Walka punkt za punkt wybuchła dopiero w tie-breaku, ale do tego w sporej mierze przyczyniły się notorycznie psute serwisy. Znów - po obu stronach.

Wojnę zmęczonych lepiej wytrzymali Polacy. I w światowej czołówce nie ma już dla nich nikogo nietykalnego. Oni z rozżarzonej fanatycznym, wyłącznie męskim dopingiem hali w Teheranie, która zyskała już niesławę najbardziej nieprzyjemnej dla rywali na świecie, przenieśli się właśnie do rozsadzanej zdrowym entuzjazmem hali w Krakowie, którą rywale uwielbiają - wystarczy posłuchać rozanielonych Amerykanów. Dlatego dziś, gdy obie drużyny już awansowały do turnieju Rio de Janeiro, możemy spodziewać się meczu o tyle ładniejszego, że wszyscy wyjdą na boisko rozluźnieni. A jest dla kogo grać. W Krakowie pada frekwencyjny rekord tegorocznej LŚ - na trybunach zasiada 15 tys. widzów.

Cel sportowy pozostał już tylko jeden. Lider naszej grupy zmierzy się w pierwszej rundzie turnieju finałowego z Brazylią i kimś z niższego poziomu eliminacji, a wicelider - z Serbią oraz Włochami. Jeśli Polska chce wyprzedzić Amerykanów w tabeli, musi znów ich pokonać.

Copyright © Agora SA