Rozmowa z Michałem Ignerskim, koszykarzem Idei Śląska

Trudno coś udowodnić, gdy na parkiecie pojawia się sporadycznie, na kilka minut i gra obok takich koszykarzy, jacy są u nas. Wreszcie się doczekałem na swoją szansę i zrobiłem swoje - mówi Michał Ignerski

Skrzydłowy Śląska we Włocławku rozegrał najlepszy mecz w barwach Śląska i przyczynił się do ważnego zwycięstwa nad Anwilem.

Andrzej Jaworski: Bardzo długo trzeba było czekać na tak udany Pana występ jak we Włocławku.

Michał Ignerski: Nie powiem, że byłem rozczarowany tym, co się działo wcześniej. Po prostu każdy musi znać swoje miejsce w zespole, trener podejmował takie decyzje, a nie inne, a ja tylko czekałem na swoją chwilę. Nadeszła w sobotę, ale najważniejsze, że wygraliśmy ważny mecz, a ja po prostu zrobiłem swoje, pomogłem drużynie.

We Włocławku zagrał Pan nie tylko w wyjściowej piątce, ale do tego prawie cały mecz. Nie był Pan zaskoczony taką decyzją trenera?

- Trudno nie być zaskoczonym w sytuacji, gdy wcześniej grywałem sześć, siedem, dziesięć minut, a tu nagle znalazłem się w wyjściowej piątce i grałem aż 38 minut. Cieszę się również, że udowodniłem swoją przydatność do zespołu, bo trudno coś udowodnić, gdy na parkiecie pojawia się sporadycznie, na kilka minut i gra obok takich koszykarzy, jacy są u nas.

Katzurin ma swój styl prowadzenia drużyny i poza czwórką koszykarzy praktycznie każdy inny zawodnik, zwłaszcza wchodzący z ławki, po pierwszym lepszym błędzie na nią wraca. Nie miał Pan obaw, że we Włocławku może skończyć się tak samo?

- Właśnie to przytrafiało mi się bardzo często we wcześniejszych meczach. Teraz trener dał mi szansę, lepiej się dogadaliśmy i nie musiałem siadać na ławkę po pierwszym mniejszym błędzie. Być może właśnie to mi pozwoliło się zrelaksować i grać swoje.

Wcześnie rozmawiał Pan o tym z trenerem?

- Nie, po prostu czekałem. Taki jest sport, taki jest biznes.

Po raz pierwszy zagrał Pan we Włocławku, ale na pewno Pan słyszał wcześniej o atmosferze spotkań pomiędzy Śląskiem a Anwilem.

- Trudno o tym nie słyszeć, ale bardzo cieszyłem się na ten mecz. Lubię taką atmosferę, to również dodatkowa mobilizacja dla nas. Zależało nam szczególnie na zwycięstwie dla naszych kibiców.

To najtrudniejsze miejsce do gry w Polsce?

- Aż tak trudno nie było, miejsce jak każde inne. A ta atmosfera być może nawet bardziej pomaga.

W typach na ten sezon sami pisaliśmy w rubryce "rozczarowania" - Michał Ignerski, bo szczególnie na początku sezonu może mu być ciężko dostosować się do europejskiej koszykówki. To rzeczywiście taka różnica w porównaniu z NCAA?

- Mówiłem już przed sezonem, że dla mnie koszykówka jest jedna. To prawda, że trochę trzeba się przyzwyczaić, ale to nie jest jakaś wielka trudność. Trzeba tylko rozumieć swoich kumpli z zespołu, poznać grę, dogadać się z trenerem i wszystko idzie łatwo.

Nie miał Pan myśli w rodzaju: "szykuje się stracony sezon i marzenia o NBA albo czołowym europejskim klubie trzeba będzie odłożyć"?

- Teraz myślę tylko o Śląsku, a nie o tym, co będzie za rok czy dwa. Oczywiście mam swoje marzenia i jakoś będę do nich dążył, ale liczy się przede wszystkim to, co jest teraz: abyśmy jak najdalej zaszli w Eurolidze i wywalczyli mistrzostwo Polski. Każdy mecz traktuję jak najważniejszy w swoim życiu i staram się grać tak, jakby to miał być mój ostatni występ.

W dotychczasowych meczach zespół ciągnęło praktycznie czterech zawodników. Czyżby wreszcie Katzurin w Pana osobie znalazł tego piątego?

- Na razie to dwóch ludzi ciągnęło zespół: Lynn i Adam. Na nich stawiamy, są zwycięstwa, a więc dobrze. Nie możemy jednak zapominać, że koszykówka to gra zespołowa, pokazaliśmy to zwłaszcza w pierwszej połowie we Włocławku, że przy zespołowej koszykówce jesteśmy w stanie wygrać z każdym, i to wysoko. Podobnie jest w Eurolidze. Mam nadzieję, że na tym nie poprzestaniemy i nasz rozgrywający też to zrozumie. Wówczas będzie dobrze.

W Śląsku praktycznie wszystko kręci się wokół Greera. Jak Wy odbieracie jego zapędy do gry indywidualnej: jesteście czasami wściekli, czy może uważacie, że właściwie rozkłada akcenty pomiędzy indywidualne popisy a grę z drużyną?

- On ma taki talent, takie możliwości i przede wszystkim potrafi grać jeden na jednego. I jeżeli będzie trafiał, to wszyscy będą przymrużać na to oko. Czasami jednak ciężar gry należy rozłożyć pomiędzy wszystkim koszykarzy, bo każdy z nas grać potrafi i jest w stanie coś wnieść do zespołu. Kolejne zespoły, które będą się uczyć grać przeciwko nam, muszą zdawać sobie sprawę, że każdego z nas trzeba się obawiać. W przeciwnym bowiem razie z meczu na mecz rozpracowanie nas będzie coraz łatwiejsze. Nie możemy wszystkiego pozostawiać w jego rękach.

Pierwsze trzy mecze w Eurolidze zagraliście świetnie, po czym nastąpiło lekkie sprowadzenie na ziemię. Czy to oznacza, że ten zespół nie jest już w stanie lepiej zagrać?

- Zawsze może być lepiej. To tylko kwestia dopracowania drobnych szczegółów, jak właśnie gra z zespołem. Każdy, kto wychodzi na parkiet, ma swoje zadania i musi je wykonywać w stu procentach, ale też ktoś musi tym umiejętnie kierować.

Rozpoczęliście już przygotowania do pojedynku z Efesem?

- Wiemy, że jest to nasza kolejna szansa, niezwykle ważny mecz, jeżeli chcemy spełnić nasze marzenia. I żeby mieć spokojne święta, bo wiadomo, że łatwiej będzie wygrać u siebie ten mecz niż później w Treviso. Musimy podejść do spotkania w pełni skoncentrowani i po prostu wygrać.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.