Finał Ligi Mistrzów. Juventus - Barcelona. Ostatnia obsesja Gianluigiego Buffona

Żywy pomnik chroniący bramkę Juventusu to najwybitniejszy aktywny piłkarz, który nie wygrał Ligi Mistrzów. Czy dokona tego w sobotnim finale w Berlinie, gdy pierwszy raz w życiu stanie oko w oko z Leo Messim? Relacja na żywo od 20:45 na Sport.pl i w aplikacji Sport.pl Live.

Śledziłeś rozgrywki w tym sezonie? Wygraj telefon HTC [KONKURS]

Po ostatnim gwizdku gwiazdy wielkich klubów zazwyczaj wsiadają do sportowych samochodów, opuszczają stadion ukryte za przyciemnionymi szybami i tyle kibice je widzieli. Nie Gianluigi Buffon. Jego spotkałem przed kilkoma laty w tłumie pod turyńskim obiektem - po wyjściu z pomeczowego prysznica fotografował się z fanami, rozdawał autografy i obszernie odpowiadał na pytania o drużynę. A kiedy skończył, nie wsiadł do maserati ani ferrari, lecz do zwykłej lancii. On nieraz przyznawał w wywiadach, że jest jedynym znanym mu piłkarzem, dla którego samochód to zwykły przedmiot codziennego użytku.

Z Juventusem tak się zżył, że turyńczycy zapomnieli już, że dorastał gdzie indziej - w 2001 r. Parma sprzedała go za równowartość 51 mln euro (100 miliardów lirów), kwotę do dziś wśród bramkarzy rekordową. Pięć lat później Buffon podołał najcięższej próbie lojalności - po aferze Calciopoli, w przeciwieństwie do Ibrahimovicia, Cannavaro czy Thurama, nie porzucił klubu karnie relegowanego do drugiej ligi. A chcieli go wszyscy, jako pierwszy od dekad bramkarz wskoczył wówczas na podium plebiscytu Złota Piłka. Klub dziękował mu, wykupując całostronicowe ogłoszenia w największych gazetach.

- Nie wiem, może zostałem specyficznie wychowany, ale to dla mnie oczywiste, że skoro Juve pomogło mi zostać mistrzem świata, to zawdzięczam mu zbyt wiele, by rejterować. Nie zastanawiałem się ani chwili - tłumaczył Włoch, który w stroju reprezentacji z największą w drużynie pasją wyśpiewuje hymn, a jako turyńczyk usiłuje łagodzić międzyklubowe waśnie. Także dlatego należy do nielicznych piłkarzy oklaskiwanych na wszystkich stadionach Serie A, zaludnianych wszak przez fanów tyle roznamiętnionych, co skażonych mentalnością plemienną, a zatem nieskorych do okazywania szacunku rywalom.

Leń bez koncentracji

Jego własne opowieści o początkach kariery brzmią jak zmyślona anegdota - w młodości był rozgrywającym, do bramki uciekł ponoć z dwóch względów: nieopanowanego lenistwa (nie chciało mu się biegać i w ogóle uczyć gry w piłkę) oraz niezdolności do stałego utrzymywania koncentracji. Objadał się górami lodów, notorycznie spóźniał na treningi. A kiedy jako 17-latek debiutował w Parmie, był tak zrelaksowany, że w trakcie dziesięciominutowej podróży autokarem z hotelu na stadion zasnął, wprawiając w osłupienie doświadczonych kolegów z szatni. Gdy się ocknął, zatrzymał wszystkie strzały gwiazd Milanu.

Bywało też dramatycznie. Po przegranym finale Ligi Mistrzów w 2003 r. popadł w depresję. Przed treningami miał ostre napady lęku i ledwie odnajdował w sobie siłę, żeby wysiąść z samochodu, roztrzęsiony wychodził także na mecze. Do "najmroczniejszego okresu w życiu" przyznał się dopiero po latach - kiedy cierpiał, zataił ciągnące się przez pół roku sesje u psychologa, bo sądził, że jako zawodowy piłkarz będzie skończony.

Skończony miał być też w 2010 r. Przewlekły ból kręgosłupa skazywał go na regularne przerwy w grze i treningach, mundial w RPA rozpoczął nafaszerowany farmaceutykami, aż organizm nie wytrzymał, a wyniki rezonansu magnetycznego lekarz reprezentacji uznał za "niszczycielskie". Bramkarzowi groził koniec kariery.

Znów przetrwał. Dzisiaj jako 37-latek zmierza ku 150. meczowi dla kraju (rekordzista wśród Włochów), planuje wyprawę na swój szósty mundial. I obsesyjnie pożąda triumfu w Lidze Mistrzów. Nazdobywał się dziesiątek trofeów i medali drużynowych oraz indywidualnych, ale najcenniejszego pucharu w klubowym futbolu nie dotknął, dlatego przysięga, że poświęciłby dla niego pięć sezonów kariery. A zarazem irytuje się, gdy czyta, że "staje przed ostatnią szansą". Dlaczego ostatnią, skoro ani myśli zdejmować rękawic przed czterdziestką?

Gwiazdor bez kropki nad ''i''

Jego nieśmiertelność zdumiewa tym bardziej, że poważne granie rozpoczął jako chłopiec, tymczasem długowieczni bywają raczej piłkarze, których talent eksplodował stosunkowo późno. Nawet bramkarze - odczuwający przemijanie w zwolnionym tempie, im nie zagraża utrata szybkości czy wydolności - się wypalają, wystarczy spojrzeć na również rywalizującego na najwyższym poziomie jeszcze w niepełnoletności Ikera Casillasa, którego Real Madryt nie wykopuje głównie z szacunku dla przeszłości legendy. A Buffon wysłuchiwał, że jest fenomenem, już jako dzieciak. W półfinale mistrzostw Europy do lat 15 obronił dwa rzuty karne (jednego sam strzelił), w finale zatrzymał aż trzy. I Włosi zdobyli złoto.

Dziś uchodzi za jednego z bramkarzy wszech czasów. Paradoks polega jednak na tym, że choć przez całą karierę utrzymuje fantastyczną formę, to w seniorskim futbolu nigdy nie miał swojego wieczoru, słynnego w skali kontynentu meczu emblematu. Takiego choćby jak Jerzy Dudek, golkiper przecież słabszy, owej pamiętnej nocy w Stambule. Obronił Buffon rzut karny Luisa Figo w półfinale LM w 2003 r., ale w finale bohaterem został już Dida z Milanu. Na mundialu w 2006 r. dał się pokonać tylko z rzutu karnego i samobójem - z czystym kontem wytrzymał 453 kolejnych minut! - ale w finale żadnej "jedenastki" już nie zatrzymał. W ćwierćfinale Euro 2008 natrafił na lepszego od siebie - Casillasa - więc Włosi odpadli po bezbramkowym klinczu i kolejnej serii karnych. A potem albo wraz z Juventusem przebywał daleko od szczytów LM, albo ponosił z reprezentacją klęski na mundialach, albo obrywał 0:4 w finale Euro 2012.

Teraz też powinien spodziewać się intensywnego ostrzału. W ćwierćfinale w niepojęty sposób wygrał pojedynek z Ferreirą Carrasco z Monaco, a w półfinale przetrzymał kanonadę Realu Madryt, ale dopiero w finale osaczą go Neymar, Luis Suárez i Leo Messi, obwoływani najbardziej wirtuozerską linią ataku w nowożytnym futbolu. Buffon, co wydaje się wręcz nieprawdopodobne, nigdy nie spotkał się jeszcze na boisku z tym ostatnim, któremu składa hołdy w każdym wywiadzie. I powtarza z pokorą, że wyższość Argentyńczyka nad wszystkimi innymi futbolistami uważa za niepodważalną niezależnie od sobotniego wyniku.

To dla niego wyzwanie, ale zarazem najwspanialsza szansa, by wreszcie zostać mistrzem ceremonii, urosnąć na absolutnie głównego bohatera meczu absolutnego, wbić w kibicowską pamięć portret Gianluigiego Buffona ikoniczny - bramkarza zatrzymującego Barcelonę. Na tym samym olimpijskim stadionie w Berlinie, na którym dziewięć lat temu zdobywał złoto mundialu.

Najsłynniejsze finały Ligi Mistrzów na zdjęciach [ZOBACZ]

źródło: Okazje.info

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.