Robert Prygiel - pierwszy Polak grający w rosyjskiej superlidze siatkarzy

Wychowanek radomskich Czarnych występował w przeszłości w kilku klubach ekstraklasy. Zawsze marzył jednak o grze w lidze włoskiej. Negocjował wstępne warunki przejścia do jednego z klubów tureckich. Jako pierwszy Polak zdecydował się niespodziewanie na występy w superlidze rosyjskiej. Jego nowymi pracodawcami stali się zasobni działacze Gazpromu Surgut.

Boom na Rosję

Informację o śmiałym wyborze reprezentacyjnego atakującego odebrano w kraju z mieszanymi odczuciami. Przed Pryglem o wyjazd do Rosji zabiegali m.in. Krzysztof Śmigiel, Piotr Gabrych, Przemysław Michalczyk, a wśród kobiet Małgorzata Niemczyk-Wolska. Wszyscy zrezygnowali jednak z planów.

Jedni uważali, że Robertowi chodzi wyłącznie o kasę (90 tys. dol. za sezon). Inni dostrzegali w tym głębszy sens, twierdząc, że jest to dla niego spora szansa. - W kraju już się sprawdziłem. Teraz chcę poznać swoją wartość w superlidze, która stała się wyzwaniem dla wielu znanych siatkarzy - przekonywał Prygiel.

O tym, że w superligę wpompowano ogromne pieniądze, nie trzeba już nikogo przekonywać. Do Rosji powróciła z Italii niemal cała czołówka rosyjskiej reprezentacji. Z rzeki "zielonych", które tam płyną, uszczknąć zapragnęły m.in. takie gwiazdy jak Serb - Vladimir Grbić czy Francuz Dominique Daquin. O Grbicia walczyły trzy bardzo silne kluby. Zdecydował się na Dynamo Moskwa, bo działacze ze stolicy złożyli mu najlepszą propozycję finansową.

Oprócz siatkarskich sław pieniądze z parkietów Rosji "podejmują" Ukraińcy, Bułgarzy, Brazylijczyk i Amerykanin. - Nikt oczywiście nie mówi głośno o kwotach, jakie się płaci zawodnikom - podkreśla Robert. U mnie w klubie są siatkarze, którzy zarabiają więcej ode mnie. Słyszałem, że w czołowych klubach takich jak Lokomotiv Biełgorie Biełgorod, Iskra Odincowo czy Dynamo Moskwa za awans do grona najlepszych można zarobić w ciągu sezonu nawet 300 tys. dol. Jest więc o co grać - dodaje.

Podróż w nieznane

Surgut leży w zachodniej części Syberii. Odkrycie złóż ropy i gazu u schyłku lat 60. sprawiło, że miasto zaczęło się gwałtownie rozwijać. Dziś liczy ponad 300 tys. mieszkańców.

Przeważającą nacją zamieszkującą te tereny są Rosjanie. Na ulicach spotkać jednak można Czeczenów, Kazachów, a nawet Arabów. Zdecydowana większość z nich żyje z pracy w potężnych koncernach wydobywających ropę i gaz. Zarabiają krocie. Pięć, sześć razy więcej niż w innych regionach byłego ZSRR. Miasto jest bogate, ale i ceny są znacznie wyższe.

Kiedy w połowie września po długiej podróży po raz pierwszy siatkarska rodzina z Polski weszła późną nocą do obskurnej klatki jednego z bloków w Surgucie - żona Roberta, trzymając na rękach córkę, rzuciła przerażona: - Wracamy do Polski! Po przekręceniu klucza w zamku, okazało się, że w odnowionym, dwupokojowym mieszkaniu czekały na nich nowe meble. Większość sprzętów gospodarstwa domowego miała jeszcze przyklejone sklepowe metki z cenami, a w lodówce czekała na nich torba z żywnością.

Ziemia obiecana

Robert Prygiel wraz z rodziną zamieszkał na czwartym piętrze bloku, który wyróżnia się od innych jedynie kolejnym numerem. - Kiedyś, wracając z rekonesansu po dzielnicy, zabłądziliśmy - mówi z uśmiechem Robert. Większość bloków jest szara i ma tę samą bryłę architektoniczną. W mieście na rozległych blokowiskach rosną jedynie niskie brzozy, które tworzą swoisty klimat.

Właścicielką ich mieszkania jest Ukrainka. To w niej żona Roberta pozyskała najszybciej bratnią duszę. Być może dlatego, że ma synka starszego od Zuzi o trzy miesiące i dzieci często ze sobą przebywają.

Sen z powiek spędzała Pryglom kwestia zaopatrzenia w sklepach. Szybko przekonali się, że na półkach jest wiele towarów, ale na pewno nie takich, do jakich przywykli w Polsce. Gdzieniegdzie oko cieszyły nawet polskie produkty. A tego się już nie spodziewali. - Kupić można w zasadzie wszystko, ale brakuje tu świeżej żywności - rzuca pani domu. Większość mięs jest mrożona. Najczęściej sprzedają tzw. świninę. Prawdziwym rarytasem jest natomiast mięso wołowe.

Cała rodzina dzienną dietę wzbogaca o owoce, ale ich wybór jest skromny. Dotychczas najbardziej smakowały im bułgarskie arbuzy. Zajadają się natomiast krewetkami, których jest tu kilka rodzajów. - Ten przysmak lubi zarówno Zuzia, jak i ja - chwali się Robert.

Jak Syberia, to śnieg i mróz

Przed wyjazdem często wspominali, że problemem może być srogi klimat. W Surgucie o tej porze roku temperatury spadają do minus 25 stopni. Koledzy z drużyny ostrzegali Roberta, że najgorsze przed nim. - Niebawem na termometrach może pojawić się nawet minus 40 stopni - mówią.

Na szczęście jest tam inna wilgotność powietrza i dlatego można to znieść. - Nie wiem, co mnie czeka, ale jak nie ma wiatru, nawet rekordowo niska temperatura nie jest bardzo odczuwalna - mówi Robert.

Klubowi działacze uznali, że niskie temperatury mogą być dla Polaka trudne do zniesienia. Zaopatrzyli więc go w specjalną ocieplaną kurtkę i spodnie. Swoich przyzwyczajeń do mody nie zmienia natomiast Katarzyna. Większość kobiet chodzi w Surgucie o tej porze roku w futrach - najczęściej - z norek. - Ja mam ciepłe kurtki kupione jeszcze w Polsce i czuję się nich najlepiej - dodaje.

Okazuje się, że z surowego klimatu najbardziej cieszy się Zuzia. To pierwszy większy śnieg i mróz w jej życiu. Kiedy tylko nadarzy sposobność, wożona jest na sankach, z którymi nie rozstaje się nawet w mieszkaniu. - Zima jest wyjątkowa, ale jeśli nie musimy - nie wychodzimy na powietrze - mówią zgodnie Pryglowie.

"Dalsze maładiec"

Na pierwszym treningu w Gazpromie Prygiel czuł się oczywiście nieswojo. Wiadomo - nowy, obcy. Oprócz niego w kadrze jest drugi obcokrajowiec - Ukrainiec Jarosław Wasiljenko. Ten rozgrywający stylem gry przypomina nauczyciela siatkówki z Radomia Andrzeja Skorupę. Gra bardzo szybko. Potrafi zgubić blok rywala. - Na początku nie nadążałem do wystawianych przez niego piłek. Teraz nie mamy już problemów ze zrozumieniem się.

Koledzy z drużyny nie znali Roberta wcześniej, ale oglądali jego mecze na mistrzostwach Europy w Niemczech. Po przyjeździe dość szybko dali mu do zrozumienia, że bardzo na niego liczą. Podobnie zresztą jak trenerzy, których jest w klubie czterech.

- To było dla mnie największe zaskoczenie - podkreśla Robert. Choć zajęcia nie różnią się tu od tych, jakie miałem w Polsce, każdy z trenerów ma inne zadania - mówi Prygiel. - Jeden ustala wyjściową szóstkę, bierze czasy, dokonuje zmian. Inny prowadzi treningi, i od czasu do czasu udziela fachowych rad. Są również odpowiedzialni za przygotowanie siłowe i szybkościowe. W ekipie jest oczywiście lekarz i masażysta.

Gazprom to zespół młody i perspektywiczny. Liderem jest przyjmujący Sławek Rut, który kiedyś był przymierzany do reprezentacji Rosji. Miał jednak problemy ze zdrowiem i zrezygnował.

W szóstce gra dwóch ciekawych środkowych. Jeden ma 30 lat i 210 cm wzrostu. Dobrze blokuje, ale w ataku jest mało dynamiczny. Sylwetką przypomina Adama Nowika. Drugi ma 20 lat. Jest jeszcze surowy, ale w wyskoku "łapie" aż 365 cm i ma niesamowity potencjał.

Robert został ustawiony - podobnie jak w kraju - na pozycji po przekątnej z rozgrywającym. Grał we wszystkich dotychczasowych meczach. Był często wyróżniany. - Po jednym z wygranych spotkań podszedł do mnie prezes Gazpromu Raffael Chabibulin. Powiedział, że mogę być jednym z lepszych zawodników superligi, a to druga po względem potencjału liga w Europie po włoskiej. - "Tak dalsze maładiec" - usłyszałem.

To Chabibulin decyduje w klubie o wszystkim. Często podkreśla, że zadaniem Polaka jest tylko dobrze grać i nie martwić się o resztę.

Pieniądze w klubie płaci się tak, jak chcą zawodnicy. Niektórzy zabiegali o połowę kontraktu z góry i otrzymali kasę. Inni dostają wypłaty na bieżąco. - Nie słyszałem, żeby były jakieś zaległości wobec zawodników - podkreśla Robert. Kilka dni temu prezes pytał nas, ile pieniędzy chcemy ewentualnie za awans do kolejnych rund mistrzostw Rosji. Odniosłem wrażenie, że nasze propozycje nie zrobiły na nim większego wrażenia.

Obrazek z Surgutu

Siatkarze Gazpromu grają w superlidze drugi sezon. W roku ubiegłym zajęli szóste miejsce. Kilka tygodni temu zainaugurowali rozgrywki w nowej hali na około 1200 osób. W porównaniu do molochów, w jakich przychodzi im grać w innych miastach, obiekt w Surgucie jest estetyczny i nowoczesny. Są znakomite warunki do treningu i odpoczynku - poczynając na kortach tenisowych, a kończąc na basenie.

Kiedyś na plakatach zachęcających kibiców Gazpromu do przyjścia na mecze z utytułowaną Iskrą Odincewo wydrukowano podobiznę Polaka. - To jedna z form okazania mi sympatii. Oni bardzo chcą, bym się tu dobrze czuł - twierdzi siatkarz.

Mimo ogromnych pieniędzy, jakie "pompuje się" w siatkówkę, zainteresowanie meczami jest niewielkie. Co prawda na spotkania w Surgucie przychodzi komplet kibiców, ale w innych salach maksymalna frekwencja to 200, 300 widzów.

Oprawa meczów jest podobna do tej w Polsce, z tą różnicą, że kibice nie okazują tu większych emocji. - Po prostu siedzą i przyglądają się wydarzeniom na parkiecie - zaznacza Robert.

Siatkarze ubrani są na ogół w markową odzież, korzystają z profesjonalnych gabinetów odnowy biologicznej. Na mecze latają samolotami rejsowymi, choć raz zdarzyło się, że podróżowali maszyną Gazpromu wraz z pracownikami firmy. - Przemierzamy setki, a czasami tysiące kilometrów, ale jest to mniej uciążliwe niż niektóre wyjazdy autokarem w Polsce - podkreśla Robert.

A jednak tęsknią

Już po kilku dniach od momentu wyjazdu z Polski Kasia zatęskniła za krajem. - To normalne. Odległość od rodzinnego kraju jest ogromna, a bardzo mi brakowało rodziców, koleżanek i znajomych - rzuciła.

Żona Roberta przyznała się, że nie zna dobrze rosyjskiego. W przeciwieństwie do Roberta. Chwaliła się kiedyś teściowi, że jego syn mówi po rosyjsku, jakby mieszkał za wschodnią granicą od lat.

Łączność telefoniczna z Polską nie stanowi problemu. Robert jest też w zasięgu telefonii komórkowej, a jest to o tyle cenne, że na Syberii nie brakuje terenów, gdzie nie dociera nawet sygnał telewizyjny. Linie telefoniczne "grzeją się" w obie strony, bo szanse na odwiedziny najbliższych są niewielkie. Pociągiem jedzie się z Warszawy do Surgutu ponad trzy dni. Samolot przemierza trasę z przesiadką w Moskwie w sześć godzin.

Ich prawdziwym oknem na świat jest jednak telewizja satelitarna. Mają kilkanaście programów, w tym również polskie.

Zgodnie z warunkami kontraktu Rosjanie zainstalowali w mieszkaniu Pryglów także komputer z internetem. Aby móc z niego korzystać, muszą jednak kupować specjalne karty. Za cztery godziny surfowania trzeba zapłać - w przeliczeniu - prawie 16 zł. - Przy komputerze spędzamy wiele czasu - mówi Robert. To nasze okno na świat i możliwość kontaktu z najbliższymi i przyjaciółmi.

Chcą powrotu

Reprezentacyjny atakujący nie pojechał do Rosji wraz z rodziną dla przyjemności. Podobnie jak wielu innych cudzoziemców chce podnosić swoje umiejętności, a przy okazji zarobić na życie. - Nie będę przecież wiecznie grał w siatkówkę. Zmiana klimatu dobrze mi zrobi - podkreśla.

Działacze z Surgutu docenili wartość Polaka, bowiem już teraz namawiają go, by przedłużył kontrakt na następny sezon. - Na początku nie było nam łatwo. Teraz mamy swój mały kąt i czujemy się w nim dobrze. Gdy będzie trzeba, wrócimy tu bez większych ceregieli - dodaje Katarzyna.

Już niebawem, bo w połowie grudnia Pryglowie przyjadą na święta do Polski. Przez miesiąc oddychać będą polskim powietrzem i ładować akumulatory na następne trzy miesiące pobytu.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.