Władimir Czernyszew, nowy choreograf łyżwiarzy figurowych z Katowic dla "Gazety": - Łyżwiarz jest jak wieloryb

Od kilku tygodni z łyżwiarzami figurowymi klubu ŁUKS Spin Katowice współpracuje Władimir Czernyszew, choreograf z Mińska.

Od kilku tygodni z łyżwiarzami figurowymi klubu ŁUKS Spin Katowice współpracuje Władimir Czernyszew, choreograf z Mińska. Czernyszew na początku nie chce opowiadać o swojej pracy. - Pogadamy, jak będą medale - macha ręką. Jednak w końcu daje się namówić.

Ma niezwykły temperament. W trakcie naszej rozmowy wielokrotnie zrywa się z miejsca. Tańczy przede mną rumbę, mazura, tango. Wykrzykuje po francusku komendy używane podczas zajęć baletowych. Wszystkich wokół zaraża swoim entuzjazmem.

Wojciech Todur: Jak się do Pana zwracają zawodnicy?

Władimir Czernyszew: Panie Władimirze...

A nie trenerze?

- Trener może zostać choreografem, nawet dobrym choreografem. Ale odwrotnie... Nieee, to się rzadko zdarza.

Jakie cechy musi mieć łyżwiarz, żeby odnosić sukcesy?

- Musi być muzykalny i rytmiczny, a to nie to samo. Rytm to skok. Muzykalność to piękny ruch, wyraz twarzy, miękkie nogi. Zawodnik musi być na lodzie naturalny.

Jak szybko potrafi Pan ocenić, czy ktoś nadaje się do tego sportu?

- To nie jest prosta sprawa. Szczególnie u chłopców, bo późno się rozwijają. Zresztą z dziewczynkami też nie jest tak dobrze. By odnosić sukcesy w łyżwiarstwie, trzeba zaczynać bardzo wcześnie, już nawet w wieku pięciu lat. To katorżnicza praca, a potem przychodzi okres dojrzewania i... za przeproszeniem dziewczynkom zaczynają rosnąć tyłki, a chłopcy nagle wystrzelają do góry, tracą koordynację.

Jak ważna jest miłość do muzyki?

- Najważniejsza! Muszą umieć słuchać muzyki. Rozumieć ją... Prowadzę kiedyś zajęcia z baletu, w tle piękne dźwięki Chopina. Tak piękne, że aż się zapomniałem. Jestem pewny, że zawodnicy wiedzą, do jakiej muzyki tańczą, ale w swej naiwności pytam. I co? I nic? Nie wiedzą! Próbuję ich podprowadzić: można go i na butelce znaleźć... "A, Chopin" - krzyczą. Zmartwiłem się bardzo. Co to za ludzie, skoro największych kompozytorów tylko z butelki wódki znają?

Gdzie nie jadę, staram się poznać kulturę kraju. Najlepiej robić to przez muzykę. Gdy widzę tańczących Cyganów, czuję dym z ogniska.

Na lodzie emocje wyrazić jednak chyba dużo trudniej?

- Podłoga i lód to dwie różne sprawy. Na parkiecie jest i smutek, i radość. Szczęście i łzy. A na lodzi... ciągła przekładanka. Wszystko w ruchu, ale i tu da się wyrazić emocje. Oddać charakter tańca. Trzeba się tylko dwa razy więcej starać.

Jak bardzo przygotowanie baletowe jest ważne dla łyżwiarza?

- Bardzo ważne! Wieloryb żyje w wodzie, ale raz na jakiś czas musi wypłynąć na powierzchnię, żeby zaczerpnąć powietrza. Inaczej się udusi. Z łyżwiarzem jest podobnie. Żyje sobie na lodzie, a balet to jest dla niego właśnie taki łyk powietrza. Bez niego umrze.

Na co zwraca Pan uwagę, obserwując łyżwiarza na lodzie?

- Czy oddaje charakter tańca. Gdy tańczy sambę czy rumbę, to musi być w tym temperament, życie. Ważne jest też, żeby był prawdziwy. Widziałem jak dziesięcioletnia dziewczynka jechała do muzyki z filmu "Przeminęło z wiatrem". Nie dało się tego oglądać. Znaczy, ona nawet i ładnie jechała, ale ja jej nie wierzyłem. Bo ta melodia opowiada historię kobiety ciężko doświadczonej przez życie, a tu mi dziecko się na lodzie kręci.

Skąd Pan czerpie inspiracje, przygotowując programy?

- Choreograf nie może być dyktatorem. Musi być trójkąt: trener, zawodnik, choreograf. Musimy ze sobą rozmawiać. Gdy tylko jedno ogniwo wypadnie, to nic z tego nie będzie. Ważna jest sztuka kompromisu.

Najpierw jest muzyka. Wtedy czuję się trochę jak autor tekstu, tylko że zamiast słów dobieram ruchy. Gdy melodia pochodzi z Francji, to trudno pod nią podkładać rumuńskie hołubce. Wszystko musi współgrać.

Czasami trener układa program sam, a na koniec tylko zaprasza choreografa, żeby wygładził to i owo.

Czy muzyka pop także może być inspiracją dla choreografa?

- Jestem wychowany na klasyce... Drzewa słuchają wiatru i rosną. Puścisz im "umpa, umpa" i uschną. Trzeba szukać i cały czas się uczyć. Tylko wtedy zapracujesz na szacunek. Nie można bać się nowych wyzwań. Dla mnie przyjazd do Polski był takim wyzwaniem. Na Białorusi znał mnie każdy pies, a w Polsce musiałem walczyć o swoje na nowo.Takie jest moje życie. Czuję się jakbym powoził trójką koni. Puścisz, spadniesz.

Dla choreografa nie ma chyba większej przyjemności niż pracować z parami tanecznymi?

- A tu się pan myli. Wolę solistów, solistki, pary sportowe. Tam naprawdę coś się dzieje. W tańcach zawodnicy cały czas są blisko siebie. W balecie ważna jest przestrzeń, swoboda. Może dlatego za tańcami nie przepadam.

A co ze skokami? To też zadanie dla choreografa?

- Choreografia przede wszystkim nie może przeszkadzać skokom. Skoki są najważniejsze. Gdy zawodnik pojedzie swój program czysto, to wszyscy zachwycają się i choreografią. Pomyli się, powiedzą, że choreografia do dupy.

Często jest tak, że wrażenia kibiców, łyżwiarzy nijak nie pokrywają się z oceną sędziów. Dlaczego?

- Trzeba się do tego przyzwyczaić. Co człowiek. to ocena. Łyżwiarstwo to jednak w dużej mierze sztuka, a każdy ma swój gust.

Dlaczego Polacy nigdy nie odnosili w łyżwiarstwie takich sukcesów, jak chociażby Rosjanie. Co z nami jest nie tak? Może leniwi jesteśmy?

- A skąd pan wie? (śmiech). Polacy to fajni ludzie, ale gdzie się nie pojawią tam i problemy. Jesteście indywidualistami. Macie swoje zdanie i trudno je zmienić. Uczycie się raczej na błędach. Mówię zawodnikowi: "nie rób tego, bo się rozbijesz na tym murze". Ale nie! On wie lepiej. I dopiero jak uderzy czołem w ścianę, to się przekona. A czas ucieka.

Szkoda, że tak jest, bo Polacy to fajni ludzie. Muzykalni, dobrze śpiewają. Dobry materiał na łyżwiarzy, ale powinni być bardziej układni. Białorusini są jak wiklina. Potrafią się ugiąć, ale nikt ich nie złamie.

W Katowicach jest dobry łyżwiarz - Maciej Kuś. Co mu przeszkadza, żeby zostać mistrzem Europy? Ma takie same szanse, jak każdy, ale jest jedno małe ale... Za mało trenuje. Pytam go, ile byłeś dziś na lodzie? Godzinę! Ile!? Co można zrobić w godzinę? Siniaków się chyba tylko nabawić. On jednak dorosły człowiek, jego wybór.

A wie Pan jakie jest wasze ulubione słowo? Trudno! Najlepiej spuścić oczy i powiedzieć: trudno. Ja myślę, że tak powiedziały sobie dobre polskie łyżwiarki: Szwed, Rechnio, Wojtala. Gdzie te gwiazdy?

A Rosjanie...

- Gdy mają cel, potrafią do niego dążyć. Zawsze chcą być pierwsi, najlepsi. Gdy chcesz być pierwszy, w najgorszym razie będziesz trzeci. No i oni wiedzą, że dzięki łyżwiarstwu na chleb zarobią.

Nie męczy Pana to ciągłe życie na walizkach?

- Dla artysty liczy się przede wszystkim sztuka. Do czasu, kiedy to, co robię, daje mi radość, nic więcej się nie liczy. Meble, parkiety, telewizor - i tak tego do grobu nie zabiorę.

Codzienne mrożenie

Władimir Czernyszew ma 55 lat. Pochodzi z Mińska. Tańca uczył się w Szkole Baletowej w Kijowie, bo na Ukrainie mieszkała jego babcia. Przez 20 lat tańczył w zespole Białoruś. - To takie wasze Mazowsze lub Śląsk. Dzięki baletowi zjeździłem cały świat. W Polsce też byłem. To były wielkie spektakle, tańczyło nas i 140 osób - wspomina. Zanim został choreografem pracował też krótko w Teatrze Narodowym w Mińsku.

Gdy myślał już o emeryturze, kolega zaproponował mu pracę na lodowisku, z dziećmi. Chociaż praca ciężka ("nie każdy da sobie mrozić tyłek cztery godziny dziennie"), bardzo go wciągnęła. Największe sukcesy w Białorusi osiągnął, współpracując z Aleksandrem Moraszką, którego doprowadził do finałów mistrzostw świata i Europy. To właśnie w czasie mistrzostw poznał Iwonę Mydlarz-Chruścińska, która trenowała w Oświęcimiu parę sportową Dorota Zagórska - Mariusz Siudek. Czernyszew współpracował z najlepszą Polską parą przez siedem lat. W Oświęcimu mieszka z żoną Margeritą i pudlem Redzikiem. Syn Aleksej studiuje księgowość w Montrealu.

tod

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.