Kapitan Lecha Poznań Piotr Reiss: Sytuacja Lecha jest trudna

Argumenty o tym, że rządzę Lechem, mnie śmieszą. Mogę powiedzieć krótko: jak może rządzić klubem ktoś, kto nie daje na niego ani złotówki? - mówi kapitan "Kolejorza".

Maciej Henszel: Jesienią 1998 roku byłeś w fenomenalnej formie - strzeliłeś wówczas 12 goli i byłeś liderem klasyfikacji strzelców ekstraklasy. Teraz, na dwie kolejki przed końcem pierwszej rundy masz na koncie już 9 goli.

Piotr Reiss: Po prostu czuję, że jestem w formie. Tak przekornie powiem nawet, że wówczas w lidze w jednej rundzie rozgrywanych było 15 spotkań, a teraz - zaledwie 13. Szansę na podobne osiągnięcie mam zatem mniejsze. Cieszę się z tej dyspozycji, bo w poprzednim sezonie miałem już chwile zwątpienia, gdy po kontuzji ramienia i czteromiesięcznej przerwie grałem słabiutko. Teraz pomagają mi koledzy z zespołu. Jeśli wszyscy grają dobrze, to napastnicy strzelają bramki. No i ważne jest to, że trener Michniewicz ustawia nas bardzo ofensywnie.

Złapałeś dobrą formę i od razu dostajesz oferty zagraniczne.

- Owszem, otrzymałem trzy propozycje, ale na razie nie traktuję ich poważnie. Skupiam się tylko na tym, co dzieje się w Lechu. A wiemy, że zawaliliśmy początek sezonu i teraz już ciężko nam będzie dogonić czołówkę. Aczkolwiek przy pełnej koncentracji i kilku meczach wygranych z rzędu możemy postarać się jeszcze o jakieś wysokie miejsce w lidze. Priorytetem wydaje się jednak teraz Puchar Polski. A oferty będę rozpatrywał dopiero w grudniu, w przerwie zimowej.

A jak to się ma do Twojej wcześniejszej deklaracji, że chcesz zakończyć karierę w Lechu?

- Powiem tak: chciałbym tutaj zakończyć karierę. Będę grał jednak tak długo, jak będę potrzebny. Jeśli ktoś uzna już zimą, że trzeba będzie sprzedać jednego, dwóch zawodników, by klub dalej mógł egzystować, to trzeba będzie się z tym pogodzić. Być może będzie podjęta decyzja o budowaniu zespołu od początku, wprowadzaniu młodzieży. Wtedy dla mnie miejsca może zabraknąć i naturalnie odejdę.

Tak było w 1998 roku. Wówczas też nie musiałeś odchodzić, ale swoim transferem ratowałeś klub przed bankructwem. Czy teraz może być podobnie?

- Spokojnie. Myślę, że mój ewentualny transfer nie zapobiegnie krachowi, bo na pewno nie będę dużo kosztował. To ratowanie dotyczy pewnie naszych najbardziej utalentowanych graczy. Szczególnie myślę tutaj o tych, którzy grają w reprezentacji młodzieżowej. Właśnie oni są w cenie. Być może któregoś z nich klub będzie musiał sprzedać, żeby dalej egzystować.

Skąd masz oferty?

- Dwie z 2. Bundesligi i jedną z 1. Bundesligi. Nazw klubów nie podam, bo nie ma na razie żadnych konkretów. Ostatnio dzwonił też do mnie mój menedżer i mówił, że ma ciekawe finansowo oferty z Chin i Stanów Zjednoczonych. Stwierdziłem jednak, że jeszcze nie czas na to, żeby zacząć zwiedzać świat. Chcę grać w piłkę.

A można jeszcze w wieku 31 lat wyjechać do Bundesligi?

- Pewnie, że można. W Niemczech liczy się tylko aktualna forma. Tam nie patrzy się w metrykę - jak w Polsce. U nas zwraca się uwagę na wiek piłkarzy, bo wiadomo, że na starszym zawodniku już nie da się zarobić. Natomiast w przypadku piłkarza młodego, utalentowanego, który jeszcze na dodatek błyśnie formą, można sporo zarobić. To zresztą i tak się wkrótce skończy, bo już teraz jest regres finansowy, jeśli chodzi o rynek zachodnioeuropejski. Raczej szuka się zawodników, którzy są akurat wolni. Wiek nie ma tutaj nic do rzeczy.

Jak reagujesz na informacje, że Piotr Reiss rządzi Lechem?

- Takie opinie wypowiadane są głównie na forum internetowym klubu. Przywilejem osób, które je wygłaszają, jest to, że są anonimowe. Dzięki temu mogą mówić, co im się podoba. Ja już nie wchodzę na to forum, bo to źle wpływało na moją psychikę. Dzisiaj jestem szczęśliwym człowiekiem. Krytykę biorę sobie do serca, ale konstruktywną, a zarzuty, że rządzę Lechem, po prostu mnie śmieszą.

A czasami to aż jestem z tego dumny. Mówię sobie wtedy: "Co ja takiego w życiu zrobiłem, żeby zasłużyć na takie opinie"? Generalnie jednak, mogę powiedzieć krótko: jak może rządzić klubem ktoś, kto nie daje na niego ani złotówki?

Działacze Lecha ostatnio w wywiadach otwarcie przyznawali, że w okresie, gdy byłeś w Niemczech, bardzo pomagałeś klubowi. Czy była to także pomoc finansowa? Tylko szczerze...

- Finansowo nigdy nie pomagałem. Nie mam bowiem żadnej firmy, która mogłaby zainwestować w klub.

To w takim razie na czym ta pomoc polegała?

- Starałem się znaleźć firmy, które chciałyby pomóc klubowi, zostać jego sponsorami.

Udało się w ten sposób sprowadzić pieniądze do klubu?

- Tak, z tego co wiem, to jakieś sumy wpływały. Nie jestem jednak kompetentny, by mówić o szczegółach. Starałem się kontaktować prezesa klubu z odpowiednimi osobami. Później już toczyły się rozmowy między zainteresowanymi stronami.

Nie da się jednak ukryć, że w kilku transferach do klubu maczałeś palce. Głównie chodzi tutaj o Twoich kolegów, z którymi miałeś okazję występować w Lechu - Pawła Kaczorowskiego, Bartosza Bosackiego Bosackiego, Krzysztofa Piskułę czy Macieja Scherfchena.

- To było tak: zawsze każdy z tych piłkarzy, który był w kręgu zainteresowań klubu, dzwonił do mnie. Dopytywał, czy warto przyjść, czy są pieniądze, czy będą płacić. To wynikało z faktu, że wcześniej w polskich klubach mieli różne przygody. Wtedy rzeczywiście miałem jakieś zadanie - żeby przekonać tych zawodników. Żebyśmy stworzyli fajną paczkę.

Łukasz Madej miał z kolei problemy z aklimatyzacją w Ruchu Chorzów. Sam do mnie zadzwonił i powiedział, że bardzo chciałby grać w Lechu i czy mógłbym kogoś namówić do tego pomysłu. Starałem się skontaktować go z działaczami Lecha. Chyba pomogłem Łukaszowi na tyle, że dzisiaj czuje się szczęśliwy, że jest w Lechu.

A teraz ci piłkarze, których namawiałeś do gry w Poznaniu, nie mają o to do Ciebie żalu?

- Wiem, że miało być zupełnie inaczej. Przecież głośna była sprawa zainwestowania w Lecha najbogatszego Polaka - Jana Kulczyka. Ale do dzisiaj umowa z nim nie została sfinalizowana.

Nie wiem, być może któryś z piłkarzy ma żal do mnie. Jesteśmy jednak na tyle zgranymi kolegami, że oni byliby w stanie mi to powiedzieć w cztery oczy. Nikt tego jak na razie nie uczynił.

Ponieważ Kulczyk nie zainwestował w Lecha, sytuacja klubu nie jest różowa. Czy wy to odczuwacie, jeśli chodzi o zaległości w wypłatach?

- Tak, sytuacja jest teraz naprawdę bardzo ciężka. Działacze robią jednak wszystko, żeby pozyskać sponsorów. Wydaje mi się jednak, że zbytnio skoncentrowali się na panu Kulczyku. To dzisiaj odbija się czkawką na kondycji finansowej klubu. I oczywiście na nas - piłkarzach. Wiemy, że klub ma wielu wierzycieli, którzy muszą być spłacani przed nami. My w tej kolejce jesteśmy na końcu, ale w dalszym ciągu mamy zaufanie do zarządu. Wiemy, że w końcu przyjdzie taki moment, że zostaną spłacone zaległości. I w przyjemniejszej atmosferze będziemy rozpoczynać następną rundę.

Myślisz jeszcze o grze w reprezentacji Polski?

- Na pewno. Piotrek Świerczewski motywował swój powrót do Polski chęcią powrotu do kadry. A ja nie czuję się gorszy od niego, więc też chciałbym grać w reprezentacji. Zresztą ja uważam, że trener powinien powoływać najlepszych w danym momencie piłkarzy. Jak słyszę o czymś takim, że budujemy drużynę, to jestem wkurzony. Budować to można dom, albo drużynę klubową. Do reprezentacji natomiast powinien trafiać każdy, kto jest aktualnie w dobrej formie i legitymuje się polskim paszportem. Nie można przy tym patrzeć w metrykę. Przykład Frediego Bobicia, który wrócił do kadry w wieku 33 lat, jest tutaj najlepszy. On strzela bramki w każdym spotkaniu, a reprezentacja Niemiec wygrywa i wszyscy są zadowoleni.

Copyright © Agora SA