Liga Mistrzów. Okoński: Melancholie Zlatana

Znikające tatuaże Ibrahimovicia to symbol nie tylko albo nawet nie tyle troski piłkarza o ubogich tego świata. To wołanie: popatrzcie na mnie, przemijam - pisze przed meczem Chelsea - PSG Michał Okoński, dziennikarz ?Tygodnika Powszechnego? i komentator Sport.pl.

Mecz Chelsea - PSG o ćwierćfinał Ligi Mistrzów w środę o 20.45. Obejrzyj relację Z Czuba i na żywo w Sport.pl

Pozostaną po nim historie o awanturach z klubami, trenerami, kolegami z boiska, a nawet kibicami. Pozostaną rekordowe pensje i rekordowe transfery. Pozostaną samochody (te najdroższe) i inne symbole późno nabytego luksusu. Pozostanie, owszem, dobrze ponad trzysta goli w sześciuset meczach - to dane dzisiejsze, faktycznie imponujące, zważywszy na liczbę klubów i lig, w których zdążył wystąpić. Dodajmy jeszcze ponad 50 goli w ponad stu meczach reprezentacji, a przede wszystkim dodajmy fakt, że niektóre z tych goli należały do najpiękniejszych, jakie przyszło nam oglądać (żeby nie pisać w kółko o "pięcie Zlatana", dość wspomnieć przewrotkę w meczu z Anglią, z sierpnia 2013: uderzenie mało miejsce sporo poza polem karnym, a trajektoria lotu zdawała się przeczyć prawom fizyki).

Pozostaną też mistrzostwa Holandii, Włoch (z trzema klubami), Hiszpanii i Francji, pozostaną krajowe puchary, klubowy superpuchar Europy i klubowe mistrzostwo świata (pytanie tylko, jaki smak ma wspomnienie tych dwóch ostatnich, skoro wywalczył je z Barceloną - klubem, który musiał opuścić po konflikcie z Pepem Guardiolą?). Pozostanie wreszcie legenda w kraju, który przygarnął jego rodziców (dla mnie najlepszym jej wyrazem jest wspaniała książka dla dzieci "Zlatanka i ukochany wujek" Piji Lindenbaum, której zakochana w futbolu dziewczynka-bohaterka nosi jego imię), i pozostanie melancholia w krajach, które opuścili.

I a propos melancholii właśnie: kiedy to wszystko się skończy, okaże się Zlatan Ibrahimović piłkarzem niespełnionym. Na honorowym miejscu w jego salonie nie stanie Złota Piłka, a obok niej nie będą wisiały medale z mistrzostw świata czy Europy, nie będzie także medalu za wygraną w Lidze Mistrzów - choć wszystkie te trofea zdarzało się zdobywać napastnikom słabszym od niego, tylko mającym lepszych partnerów. "Kogo brakuje Szwecji, żeby wygrać Euro? Dziesięciu Zlatanów" - powiedział kiedyś nie bez goryczy. W tym sensie jednym z najbardziej przejmujących momentów kariery Zlatana Ibrahimovicia może być barażowy mecz o wyjazd na mundial w Brazylii, między Szwecją i Portugalią: grał świetnie, ale na dwa jego gole Cristiano Ronaldo odpowiedział trzema i kolejne mistrzostwa świata musiały się odbyć bez udziału Szweda.

Pięćdziesiąt imion głodu

Była zaledwie druga minuta spotkania Caen-PSG, kiedy wbiegający na piąty metr Zlatan Ibrahimović otrzymał dośrodkowanie z prawej strony, uniósł wysoko nogę, trafił piłkę ciosem kung fu i zdobył gola dla gości. Moment jak wiele w jego karierze - ważniejsze okazało się to, co 34-letni napastnik zrobił chwilę później, zdejmując koszulkę i odsłaniając tors pokryty mnóstwem świeżych tatuaży. Żółta kartka, jaką pokazał mu sędzia za niedozwolony gest, również okazała się nieważna: na konferencji prasowej Szwed tłumaczył, że wytatuowane na jego ciele pięćdziesiąt imion należy do ofiar głodu, a on sam nawiązał współpracę ze Światowym Programem Żywnościowym, który przy okazji nakręcił reklamę społeczną. "Gdziekolwiek idę, ludzie mnie rozpoznają, wołają po imieniu, wiwatują na moją cześć - mówił Ibrahimović. - Ale są też imiona, o zapamiętanie których nikt nie dba i których nikt nie dopinguje: to 805 milionów osób cierpiących na całym świecie z powodu głodu. Chciałbym, by moi kibice wspierali tych ludzi. To oni są prawdziwymi mistrzami. Więc kiedykolwiek usłyszycie moje imię, pomyślicie o nich".

Zabrzmiało pięknie, tym bardziej że Ibrahimović nawet jeśli nie wie, czym jest śmiertelny głód, to biedy doświadczył z całą pewnością. W autobiografii "Ja, Ibra" opisuje dzieciństwo naznaczone przez rozstanie i rozwód rodziców. Wiecznie wściekłą matkę ("Pewnego dnia spadłem z dachu w przedszkolu. Zrobił mi się wielki siniak i przybiegłem do domu z płaczem, licząc na pogłaskanie po głowie albo przynajmniej jakieś słowa pocieszenia. Dostałem... mocny policzek"), której - po aresztowaniu za jakąś drobną kradzież - odebrano prawa rodzicielskie i Zlatan trafił pod opiekę nieobecnego wcześniej ojca. Tegoż ojca - zapijającego traumę wojny w Bośni, gdzie giną jego bliscy, zasłuchanego w bałkańskiej muzyce i ignorującego potrzeby własnego dziecka. Imigrancką dzielnicę. Drobne i niedrobne (rowery!) kradzieże. "Oczywiście często mnie pytano, co bym robił, gdybym nie został piłkarzem. Nie mam bladego pojęcia. Może stałbym się kryminalistą. Ja i moi koledzy z dzielnicy organizowaliśmy niezłe akcje" - wspominał w autobiografii.

Głód? "Ja cały czas grałem w piłkę albo jeździłem na skradzionym rowerze i często wracałem do domu głodny jak wilk - opisywał Ibrahimović lata spędzone z ojcem. - Otwierałem lodówkę i myślałem: Proszę cię, proszę cię, spraw, żeby w środku coś było! Ale nie. Zawsze to samo: mleko, masło, chleb, a w najlepszym wypadku sok owocowy - multiwitamina, opakowanie czterolitrowe, kupione na arabskim targu, bo było taniej. A dalej oczywiście piwo: Pripps Bla i Carlsberg w sześciopakach owiniętych plastikiem. Czasem w środku nie było nic z wyjątkiem piwa, a mój żołądek domagał się jedzenia". Jakkolwiek to zabrzmi, dzieciństwo Ibrahimovicia smakowało kromkami nieświeżego chleba tostowego.

Na czerwonym świetle

Teoretycznie ktoś taki idealnie nadawałby się na symbol akcji charytatywnej. A przecież jest coś, co każe skomplikować rozmowę o czystości intencji piłkarza. Rafał Stec zauważył, że "przeszłość tkwi w nim głęboko, sprawia, iż w życiu motywuje go - jak sam przyznaje - parzące pragnienie zemsty, a przede wszystkim wpędza w nieuleczalny kompleks". Kiedy się brnie przez wspomnienia Ibrahimovicia, uderzające jest przywiązanie do przepychu, złotych zegarków, kurtek od Gucciego, nowych modeli Porsche czy Ferrari. "Ten samochód stał się moją wewnętrzną siłą, moim bodźcem" - mówi w pewnym momencie napastnik PSG. "Jako alternatywę robiłem sobie tatuaże. Stały się dla mnie narkotykiem. Zawsze muszę mieć jakiś nowy" - dodaje. Zdjęcie koszulki podczas meczu z Caen nie było jedynym tego typu przypadkiem: także po strzeleniu gola Anglikom i podczas wielu innych celebracji mogliśmy oglądać jego muskularne i ozdobione misternymi rysunkami ciało.

Czy nie można w tym usłyszeć jednego wielkiego wołania: zobaczcie mnie? Czy nie można uznać Ibrahimovicia za osobowość nieuleczalnie narcystyczną? Olgierd Kwiatkowski w jednym z najświeższych tekstów o Zlatanie cytuje wypowiedź francuskiego filozofa Sylvaina Portiera: "Zachował duszę dziecka. Normalnie w naszym społeczeństwie źle się przyjmuje, gdy ktoś nieustannie się chwali, ale dziecko robi to bez naruszenia panującego porządku". "Może dojrzewałem i stawałem się dorosły, może nie - wyznaje sam Ibrahimović. - Teraz powinniście to rozumieć, ja zawsze potrzebuję nowych bodźców. Dzieje się tak, odkąd byłem dzieckiem". W innym miejscu mówi, że podobają mu się chłopcy, którzy "przejeżdżają na czerwonym świetle", co tłumaczy wszystkie jego awantury z kolegami z drużyny (np. incydenty z van der Vaartem w Ajaksie czy Onyewu w Milanie) i z trenerami (w pierwszym rzędzie z Guardiolą w Barcelonie) - również skupiające na nim gigantyczne zainteresowanie mediów.

Czy pozwalając wyrysować na torsie, brzuchu, ramionach i plecach znikające imiona, piłkarz nie ofiarom głodu pomagał, ale przede wszystkim sobie? Nawet jeśli tak, trudno być dla niego zbyt surowym. Piszę te słowa w przeddzień rewanżowego meczu Paris Saint-Germain z Chelsea; meczu, który - znając profesjonalizm Jose Mourinho i jego podopiecznych - najprawdopodobniej przyniesie kres nadziei Ibrahimovicia na wygranie Ligi Mistrzów. W przyszłym roku, w wieku 35 lat, będzie mu jeszcze trudniej

Nieodwracalne

"Melancholie Zidane'a" to tytuł eseju Jeana-Philippe'a Touissanta, będącego analizą słynnego gestu francuskiego piłkarza (skądinąd, podobnie jak Ibrahimović, pozostającego ze względu na imigranckie pochodzenie obcym we własnym kraju), który w swoim ostatnim występie powalił uderzeniem z byka Marco Materazziego - gestu dającego się zinterpretować także jako akt niezgody na zakończenie piłkarskiej kariery. Będący największym w Polsce specjalistą od melancholii Marek Bieńczyk opisywał występujące wówczas u Francuza napięcie między nadchodzącym spełnieniem: zdobyciem mistrzostwa i chwyceniem pucharu w ręce, oznaczającym jednakże również zgodę na własne odejście (czyli, w końcowym rozrachunku: śmierć), a z drugiej strony podszeptem: odejdź stąd, uciekaj. "Zidane już tu nie może i nie chce być, ma dosyć, ma dosyć przeciwników i siebie, ma dosyć tego meczu, w którym, już to wie, nie strzeli więcej bramki, ma dosyć wszystkiego; nawet ta cholerna opaska kapitana nie chce się na nim utrzymać, ciągle mu się zsuwa z ręki i od początku meczu musi ją podciągać". Atak na Materazziego jest jego wielkim gestem melancholijnym.

Kiedy będziemy podsumowywać domykającą się karierę Ibrahimovicia, z pewnością dostrzeżemy wiele takich gestów. Pamiętając o zdaniu Rafała Steca, "artysta niewystarczająco zdolny, by spełnić własne ambicje, cierpi piekielnie", nie będziemy, jako się rzekło, sądzić go zbyt surowo. Kiedy przeczytałem "Ja, Ibra", zwróciły moją uwagę szczegółowe opisy poszczególnych bramek, strzelanych jeszcze w barwach Malmoe czy Ajaksu - bramek, o których zdążyłem już zapomnieć albo których nigdy nie widziałem. Dziś myślę, że jego historia jest w gruncie rzeczy bardzo smutna: to historia o chłopcu, który przeczuwa, że na przykład wspomnienie tamtego gola zdobytego z Anglią; gola zdobytego w meczu tak dramatycznie pozbawionym znaczenia - a nie w finale Ligi Mistrzów - zniknie z naszej pamięci, jak tatuaże, które pokazał w Caen.

Zobacz wideo

Batman i Robin na meczu Borussii Dortmund! Poznajcie najsłynniejszych piłkarskich przebierańców [ZDJĘCIA]

źródło: Okazje.info

Więcej o:
Copyright © Agora SA