Po barażu o miejsce w I lidze

Z żużlowej I ligi spadł Kolejarz Rawicz, a jego miejsce zajął KM Intar Ostrów Wlkp. Rawickich działaczy czeka teraz ciężka walka o przetrwanie. W Ostrowie w przyszłość patrzą z optymizmem

Tylko trzy lata trwała przygoda Kolejarza Rawicz z I ligą. W niedzielę, po drugiej porażce w barażowym pojedynku z KM Intar Ostrów Wlkp. rawickie "Niedźwiadki" spadły do najniższej klasy rozgrywkowej.

- Bez sponsora strategicznego w przyszłym sezonie będzie nam bardzo ciężko - mówi prezes Kolejarza Alojzy Teodorczyk. - Jakieś nadzieje na jego pozyskanie są, ale jest jeszcze za wcześnie, by o tym mówić. Mamy do spłacenia zaległości wobec zawodników i chcemy je uregulować w pierwszej kolejności. Teraz trzeba walczyć, by zużel w Rawiczu w ogóle przetrwał - dodaje.

Już na początku roku, kiedy z klubu odszedł wieloletni prezes Adam Aleksander wydawało się, że żużel w Rawiczu może przestać istnieć. Na szczęście tak się nie stało, chociaż naprędce sklecona drużyna długo była "czerwoną latarnią" I ligi. Działacze ściągnęli dwóch, zdawałoby się solidnych obcokrajowców: Anglika Seana Wilsona i Czecha Tomasa Topinkę, oraz mało znanego Rosjanina Rinata Gafurowa. Wilson okazał się "wojownikiem własnego toru" (chociaż w niedzielnym meczu zawiódł), skuteczność Czecha była tak niska, że znalazł się na opublikowanej przez Główną Komisję Sportu Żużlowego liście zawodników, którzy w przyszłym sezonie nie mają prawa startu w polskich ligach, a Gafurow miał problemy z uzyskaniem zgody na jeżdżenie w Polsce ze strony swojego rosyjskiego klubu Luk-Oil Oktiabrsk. Na dodatek, rawiczanie nie mieli pieniędzy na częste sprowadzanie zawodników z zagranicy. Kolejarz nie ma sponsora strategicznego, a i drobnych sponsorów jest niewielu. Niedzielne spotkanie z Ostrowem obejrzała rekordowa liczba kibiców - ponad 2,5 tys. - Gdyby taka frekwencja była przez cały sezon, bylibyśmy w znacznie lepszej sytuacji finansowej - przyznaje Teodorczyk.

W Ostrowie, co zrozumiałe, wynik dwumeczu z Kolejarzem wywołał pełną euforię. W pierwszej części sezonu sporo zamieszania wywołała działalność ówczesnego prezesa Łukasza Malaki, ale dziś - jak twierdzą działacze - KM Intar to jeden z nielicznych w Polsce klubów w pełni wypłacalnych, a już przed barażami zgłaszali się do niego zawodnicy, którzy w przyszłym sezonie chcieliby jeździć w... I lidze. - Na pewno będziemy się wzmacniać, ale jeszcze nie pora, by wymieniać nazwiska. Chcielibyśmy stworzyć zespół, który już w przyszłym roku powalczy o awans do ekstraligi - mówi prezes klubu Piotr Szymański.

Bohaterem Ostrowa stał się wypożyczony z Zielonej Góry Krzysztof Stojanowski. - Przyszedłem do KM by stać się krajowym liderem i chyba zadanie wypełniłem. Bardzo dobrze układa mi się współpraca z działaczami, klub nie ma wobec mnie zaległości i nie stwarza problemów, gdy chcę startować w imprezach towarzyskich - mowi Stojanowski. Bardzo trafne okazały się też zagraniczne transfery ostrowian. W końcówce sezonu dobrą atmosferę w drużynie stwarzał Słoweniec Matej Ferjan - zawodnik, który wiosną był nawet odsunięty od zespołu za... niesportowa postawę.

Oba wielkopolskie zespoły czeka trudny rok. Kolejarz będzie zapewne rozpaczliwie walczył, by nie zniknąć z żużlowej mapy Polski. KM Intar wypływa natomiast na szersze wody. Jak trudne może być zderzenie z I-ligową rzeczywistością, niech świadczy tegoroczny przykład z Warszawy: WKM z wielką pompą awansował do ligi, by w połowie rozgrywek się z niej wycofać...

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.