Dziesiąta rocznica zdobycia przez Polaków tytułu mistrzów swiata w rajdach enduro

Ryszard Augustyn, Marek Dąbrowski, Wiktor Iwański, Wojciech Rencz, Andrzej Tomiczek i Maciej Wróbel - autorzy jednego z największych sukcesów w historii polskich sportów motorowych. Dziesięć lat temu sięgnęli po mistrzostwo świata w rajdach enduro

16 października 1993 r. W holenderskim Assen dobiega końca 68. motocyklowa sześciodniówka, czyli drużynowe mistrzostwa świata w rajdach enduro. Zawody rozgrywane są od 1913 r. Polakom nigdy nie udało się stanąć na najwyższym podium.

Dlatego przed zawodami nikt na nich nie stawiał. Rywalizacja o złoto miała się rozegrać między ekipami Włoch i Holandii, którzy jechali na specjalnie przygotowanych motocyklach. Polaków, którzy są amatorami, na takie nie stać. Mają pożyczone maszyny seryjne. Tymczasem niespodzianka - nasza drużyna od czwartego dnia zawodów jest na czele stawki.

Polscy zawodnicy wstają wcześnie rano. W ostatnim dniu zawodów mają do przejechania 120 km w terenie i finałowy motocross. - Byle dojechać w komplecie - powtarzają w duchu. Jeśli to się uda, bez względu na to jak pojadą inni mistrzostwo świata dla Polski stanie się faktem.

Trasa jest mordercza. Jest bardzo zimno, wieje porywisty wiatr, a padający od kilku dni deszcz zamienił ziemię w błotnistą maź. Kilka razy organizatorzy zastanawiali się nad przerwaniem zawodów. - Motocykle topiły się po kierownice. Czegoś podobnego nigdy nie widziałem, choć startowałem w 11 sześciodnówkach. To był dla mnie szok - wspomina najstarszy w drużynie Ryszard Augustyn, który do Assen pojechał jako zawodnik Radomskiego Towarzystwa Motocyklowego.

Ale pogoda sprzyja Polakom. Ich seryjne motocykle w odróżnieniu od rasowanych maszyn rywali mają co prawda mniejszą moc i osiągają mniejsze prędkości, ale są bardziej wytrzymałe. Rasowane motocykle nie wytrzymują trudów sześciodniowej rywalizacji.

Właśnie najbardziej doświadczony Augustyn wyjeżdża na trasę motocrossu jako ostatni. Od niego zależy wszystko. Radomianin do reprezentacji wskoczył w ostatniej chwili, a z powodu kontuzji zawalił przygotowania. W pierwszym dniu zawodów po wjechaniu na metę ze zmęczenia stracił przytomność.

- Ostatniego dnia modliłem się o jedno - żeby tylko motocykl mi się nie rozwalił. Podczas poprzednich sześciodniówek nieraz widziałem, jak na ostatniej próbie zawodnicy z powodu defektu czy wypadku tracili szanse na medal - wspomina Augustyn. - Nerwówka była straszna. Gdyby któryś z nas zawalił, to pamiętany byłby jako ten, przez którego Polska straciła szanse na złoto - mówi Maciej Wróbel.

Nic złego się jednak nie stało. - Gdy wjeżdżałem na ostatni hopek przed metą, wiedziałem, że już nic nie może się stać. W powietrzu puściłem motor, a sam spadłem w błoto z rękami uniesionymi do góry - opowiada. Historyczny sukces staje się faktem. Rywale i tłumnie zgromadzona publiczność wiwatowali. Strzelały korki od szampanów.

Augustyn: - Śniłem o tym po nocach. Złoto to było spełnienie moich marzeń, które ziściły się w 15. rocznicę wyboru Karola Wojtyły na papieża. Iwański: - Przeżycie było ogromne. Ukoronowanie moich marzeń. Tomiczek: - Wielki sukces, ukoronowanie wielu lat ciężkich treningów. Rencz: - Dzięki złotemu medalowi z Assen wszedłem na wyżyny sportu. Wróbel: - Ogromna radość, wielki sukces.

W Assen Polacy jako jedyni obok Irlandczyków dojechali do mety w komplecie. Zawody ukończyła zaledwie połowa zawodników. W ekstremalnych warunkach motocykle rozsypywały się jeden po drugim. W TM-ach Polaków silniki zacierały się prawie codziennie. Nasi reprezentanci dokonywali cudów, naprawiając uszkodzone maszyny. Ich umiejętności wzbudzały podziw nawet u zawodowych mechaników. Gdy Wojciech Rencz naprawiał motocykl, jego pracę filmował operator jednej ze stacji telewizyjnych. - Gdy zawodnicy z innych ekip rozkładali ręce, my robiliśmy wszystko, by naprawić motocykl - opowiada Wróbel.

Polacy pokazali w Assen ogromy hart ducha. Ledwo żywy Augustyn w pierwszym dniu imprezy wyciągał ciężki motocykl z głębokiego błota. Najmłodszy w ekipie, wówczas 19-letni Wiktor Iwański jechał z kontuzjowanym kciukiem, trzymając kierownicę czterema palcami. - Przez to nabawiłem się zapalenia ścięgien. Jechałem z zaciśniętymi zębami, ze łzami w oczach. Po paru dniach ręka skrzypiała jak stare drzwi - wspomina.

Wszystko jednak mogło pójść na marne. Pierwszego dnia w motocyklu Augustyna pękł łańcuch. - Okazało się, że nie miałem niezbędnych do naprawy kombinerek. Byłem już totalnie załamany, myślałem, że to koniec. Zauważyłem jednak niedaleko innego zawodnika, który też miał defekt. Podbiegłem do niego i zabrałem mu te kombinerki. On nawet nie wiedział, o co chodzi - śmieje się Augustyn.

Do dziś z tamtej drużyny startują jedynie Wojciech Rencz i Marek Dąbrowski. Dla tego ostatniego sukces z Assen był odskocznią do jeszcze większych triumfów. W latach 2000-2003 czterokrotnie stawał na starcie rajdu Paryż - Dakar. W ostatniej edycji zawodnik Orlen Teamu zajął wysokie, dziewiąte miejsce. W sierpniu wygrał Rajd Orientu, szóstą eliminację mistrzostw świata w rajdach terenowych. W najbliższy poniedziałek stanie na starcie ostatniej eliminacji - Rajdzie Dubaju. Dąbrowski plasuje się obecnie na drugiej pozycji w klasyfikacji generalnej i ciągle ma szanse na mistrzowski tytuł.

W 2000 r. w rajdzie Paryż - Dakar - Kair wystartował również Wojciech Rencz. Po szóstym dniu musiał się jednak wycofać, bo wjechał w rów. Z uszkodzoną rzepką dojechał jeszcze do mety, ale o dalszej rywalizacji nie było mowy. - To moja największa sportowa porażka. Bardzo bym chciał się za to odegrać. Dlatego szukam sponsorów, aby wystartować w którejś z kolejnych edycji rajdu - mówi Rencz.

Ryszard Augustyn, chociaż przekroczył czterdziestkę, w ubiegłym roku zdobył srebrny medal mistrzostw Polski i brązowy mistrzostw Europy. W tym roku z powodu kontuzji kolana nie startował, ale niewykluczone, że Augustyna jeszcze w przyszłym roku zobaczymy na rajdowych trasach. Karierę zakończyli już Wiktor Iwański, Andrzej Tomiczek i Maciej Wróbel.

Choć o tamtym sukcesie było w Polsce głośno, dziś mało kto o nim pamięta. Jednak wszyscy jego autorzy poradzili sobie doskonale. Augustyn prowadzi w Radomiu firmę zajmującą się m.in. sprzedażą materiałów i urządzeń stosowanych w technice grzewczej, sanitarnej oraz klimatyzacyjnej. Iwański skończył Politechnikę Wrocławską. Obecnie jest menedżerem w firmie Alstom we Wrocławiu, właśnie rozpoczął studia MBA. Niedawno się zaręczył. - Medal nie dał mi jakiś wymiernych korzyści. Nabrałem jednak pewności siebie, wiem, że jeśli czegoś bardzo się chce, to mimo przeciwności można to osiągnąć - mówi Iwański.

Wróbel prowadzi komis samochodowy w Bielsku-Białej, zajmuje się też pośrednictwem kredytowym. Rencz ma we Wrocławiu własną firmę transportową. Tak samo Tomiczek, tyle że w Cieszynie.

Od czasu do czasu spotykają się na zawodach w różnych miejscach Polski.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.