Obserwatorem meczu w Wodzisławiu był Paul Ashworth. Ten młody, 34-letni szkoleniowiec z Anglii ma za sobą pracę z juniorami Cambridge, z pierwszym zespołem Peterborough, a przez ostatnie 2,5 roku pracował w łotewskim klubie FK Ventspils, z którego odszedł w lipcu tego roku. Teraz szuka pracy. Mecz w Wodzisławiu oglądał w towarzystwie byłego trenera Lecha Libora Pali.
Paul Ashworth: Na pewno było to bardzo ekscytujące spotkanie dla kibiców. Na sytuacje bramkowe było chyba z 5:5. A to fani lubią przecież najbardziej. Inaczej na pewno spojrzą na ten mecz szkoleniowcy. Jeżeli chodzi o grę defensywną, to nie była ona najlepsza w wykonaniu obu zespołów.
- Podobał mi się piłkarz Lecha z numerem 23 [Damian Nawrocik - przyp. red.]. Dobry technicznie, szybki, lubiący grę kombinacyjną. Do momentu kiedy przebywał na boisku był wyróżniającym się zawodnikiem. W Odrze z dobrej strony pokazał się numer 16 [Marcin Radzewicz - przyp. red.]. Ciężko pracował przez całe spotkanie.
- To był pierwszy mecz ligowy, który widziałem u was. Poziom ligowej piłki w Polsce wydaje się mocniejszy niż na Łotwie. Choć taka Odra i Lech na pewno odstawałyby od trójki najlepszych łotewskich drużyn: Skonto Ryga, Ventspils czy Liepajas Metalurgs. Mecz w Wodzisławiu był na poziomie drugiej, trzeciej ligi angielskiej. Dużo walki, biegania, ale mało myślenia. Taka typowa brytyjska piłka, którą grało się u nas piętnaście lat temu: szybkość, przerzuty, ale mało w tym wszystkim intelektu. Trzeba było przyjścia zagranicznych szkoleniowców do Anglii: Josefa Venglosa, Arsena Wengera, Claudio Ranieriego żeby zmienić mentalność piłkarzy i sposób grania.