1. kolejka Polskiej Ligi Siatkówki: Ivett Jastrzębie - BBTS Bielsko-Biała 3:0, KP Polska Energia Sosnowiec - Gwardia Wrocław 3:1

W tym sezonie kibice z naszego regionu liczą na wiele. I słusznie, bo naszpikowane świetnymi zawodnikami KP Polska Energia Sosnowiec i Ivett Jastrzębie są wymieniane w gronie drużyn, które powalczą o mistrzostwo Polski. W elicie, dzięki wygranej w turnieju barażowym, gra też zespół z Bielska-Białej.

Pierwsze koty za płoty

Siatkarze z Jastrzębia nie mieli problemów z pokonaniem beniaminka z Bielska-Białej. - Baliśmy się pierwszego meczu, bo mamy wymagającą publiczność. Styl naszej wygranej nie był może imponujący, ale przecież pierwsze koty za płoty - mówił po sobotnim spotkaniu Przemysław Michalczyk, kapitan Ivettu.

Kibiców w Jastrzębiu spotkała niespodzianka. Latem hala w Jastrzębiu Boryni została odremontowana. Położono nową wykładzinę parkietową terafleks, w hali pojawiły się też nowe banery reklamowe. Przed spotkaniem zaległy prezent weselny od głównego sponsora klubu z Jastrzębia otrzymał Arkadiusz Szczygieł. Na ławce rezerwowych rozpoczął spotkanie Grzegorz Nowak, a jego miejsce na środku zajął niespodziewanie Arkadiusz Terlecki. - Na pozycji, na której Jastrzębie zawsze miało w ostatnich latach problemy, mamy teraz do dyspozycji czterech równorzędnych zawodników. Dzisiaj postawiłem na Arka Terleckiego i jestem zadowolony z jego postawy. Wśród środkowych w pierwszej kolejności będą występowali najlepiej grający w bloku, a potem w polu i na zagrywce - tłumaczył nowy szkoleniowiec Ivettu Słowak Igor Prielożny.

Faworyzowani gospodarze potrzebowali 74 minut na pokonanie bielszczan. Najwięcej emocji dostarczył kibicom pierwszy set. Początkowo Ivett prowadził w nim różnicą kilku punktów (10:6, 14:11). W szeregi gospodarzy wdarła się jednak wtedy niezrozumiała nerwowość. Podopieczni trenera Wiesława Popika uporządkowali w tym czasie grę, a udanymi atakami i bardzo mocną zagrywką popisywał się wyróżniający się w ich ekipie 30-letni Słowak Vladimir Prochazka. W dramatycznej końcówce skutecznymi atakami zaimponowali jednak jastrzębianie Radosław Rybak i Michalczyk. Dzięki temu gospodarze w decydującym momencie wyszli na prowadzenie i wygrali do 24.

W kolejnych partiach nie było już tyle emocji. Drugi set Ivett rozpoczął od mocnego, skutecznego ataku i wysokiego prowadzenia 8:2. Siatkarze BBTS po raz kolejny wprawdzie wzmocnili zagrywkę i dzięki dwóm asom serwisowym Prochazki oraz skutecznej grze w bloku Wojciecha Gradowskiego z Albertem Semeniukiem zniwelowali straty do 10:11, ale końcówka seta ponownie należała do jastrzębian. Nie pomagały zmiany dokonywane przez trenera Popika i wpuszczenia na rozegranie Macieja Fijałka w miejsce Jakuba Bednaruka. Trzecia partia miała podobny przebieg. Ivett najpierw wysoko prowadził (8:4). Potem goście z Bielska zaczęli odrabiać straty (7:9), ale końcówka to ponownie popis miejscowych. Ivett odskoczył na 20:12 i bez problemów wygrał i ten set. Cały mecz zakończył Terlecki efektownym atakiem ze środka. - Nie byłem zaskoczony tym, że wyszedłem na parkiet w pierwszej szóstce. W ostatnim tygodniu trenowaliśmy w takim ustawieniu i widziałem, że trener bierze mnie pod uwagę. Jestem zadowolony ze swojej gry, choć powinienem jeszcze poprawić zagrywkę - opowiadał po meczu Terlecki.

- To mój pierwszy oficjalny mecz w barwach Ivettu. Tym bardziej cieszy zwycięstwo. Na pewno jednak nie było to bardzo dobre spotkanie z naszej strony. Za dużo było nerwowości w grze - komentował trener Prielożny.

- Przyjechaliśmy z dużymi obawami. Jastrzębie to przecież zespół, który kandyduje w tym sezonie do medali. Mimo porażki jestem jednak zadowolony z gry BBTS. Szkoda pierwszego seta. Do wygranej zabrakło nam w tej partii trochę szczęścia. Nasza taktyka na ten mecz to odrzucenie przeciwnika od siatki i częsta gra środkiem. Niestety, nie udało nam się tego zrealizować i mam o to trochę pretensji do naszego rozgrywającego Kuby Bedaruka. W moim zespole należałoby za to wyróżnić za dobre przyjęcie Kwasowskiego i Prochazkę - mówił po spotkaniu trener Popik. - Brakuje nam jeszcze ogrania i zgrania. Były problemy, bo brakowało współpracy bloku z obroną. Ale z każdym meczem powinno być lepiej - pocieszał się Kwasowski, wyróżniający się zawodnik BBTS.

Składy

Ivett: Chudik, Gabrych, Terlecki, Rybak, Michalczyk, Szczygeł - Wika, Nowak, Pilarz, Serafin, Wójcik (libero).

BBTS: Bednaruk, Gradowski, Semeniuk, Barbierik, Prochazka, Marczuk - Żurek, Fijałek, Węgrzyn. Żyliński, Kwasowski (libero).

Widzów: 600.

Mur nie do przebycia

KP Polska Energia Sosnowiec rozpoczęła sezon od zwycięstwa nad Gwardią Wrocław. Początek meczu nie był jednak łatwy. Do połowy drugiego seta lepszą drużyną byli goście. Wrocławianie świetnie serwowali. Mocno bite piłki siały popłoch wśród sosnowieckich przyjmujących, a w konsekwencji Grzegorz Wagner zanim wystawił piłkę, musiał się mocno nabiegać.

- Widziałem drużynę Gwardii dwa tygodnie temu. To był zupełnie inny zespół niż teraz. Postawili nam ciężkie warunki. Mocną zagrywką odrzucili nas od siatki. Nie mogliśmy grać krótkiej. To był nerwowy set. Nie czuliśmy wysokości, na jakiej uderzali atakujący - ocenił Andrzej Urbański, szkoleniowiec KP.

Słabo było też w ataku. Peter Divis, reprezentant Słowacji, który jest jednym z najmocniej atakujących zawodników polskiej ligi, nie mógł się przebić przez blok Gwardii. Z każdą piłką, która wracała pod nogi Divisa, zawodnik KP tracił entuzjazm i siły.

- Peter nie jest do końca zdrowy. Boli go łokieć. By wrócić do formy z poprzednich rozgrywek, musi upłynąć trochę czasu. To zawodnik, który potrzebuje ciężkiego treningu - mówił Urbański.

Goście grali bardzo konsekwentnie. W ataku szalał Szymon Żurowski, szczelne bloki stawiali Maciej Krupnik i Wojciech Szczurowski.

I tak było do połowy drugiego seta. Siatkarskie prawidło mówi, że zespół, który zdobywa 17. punkt, zazwyczaj wygrywa set. Damian Pliński, środkowy KP, widać nic nie robi sobie z przesądów. Zaczął serwować przy wyniku 17:13 dla Gwardii, skończył, gdy jego zespół prowadził 21:17. Duża w tym też zasługa Damiana Dacewicza, który na środku bloku postawił mur nie do przebycia.

- Grzesiu Wagner krzyczał do mnie z ławki: "Ryzykuj! Ryzykuj!". No to uderzałem, ile sił. Brawa dla Damiana, który świetnie blokował - uśmiechał się Pliński.

Wrocławianie nie wytrzymali presji. Najczęściej mylił się Sergiej Żywołożnyj. - Tak to jest. Siergiej jeszcze w poprzednim sezonie grał w Sosnowcu, chciał się pokazać z jak najlepszej strony. Dziś nie wyszło - kręcił głową Maciej Jarosz, szkoleniowiec Gwardii.

Drugi set kosztował gości wiele sił. Koszulki wrocławian były mokre od potu, a twarze zrezygnowane.

- Pokazaliśmy walkę, determinację. Szkoda, że drugi set przegraliśmy na przewagi, bo wynik mógłby być inny - żałował Jarosz.

A sosnowiczanie grali coraz lepiej. Szczególnie Krzysztof Niedziela i Sławomir Kudłaczewski, którzy kończyli bardzo trudne piłki. Parkiet drżał też po atomowych zbiciach Roberta Hupki.

Na boisku pojawił się wreszcie ulubieniec kibiców - Marcin Nowak. - To była zagrywka taktyczna pod wrocławian. W trzecim secie wreszcie stanęliśmy na nogi. Teraz to my mieliśmy atut w postaci zagrywki - mówił Urbański.

W ostatnim secie goście wyglądali już na pogodzonych z losem. Nic nie dały mobilizujące okrzyki trenera Jarosza i mrożące krew w żyłach spojrzenia Łukasza Kruka, rozgrywającego Gwardii.

Asy serwisowe Hupki i Nowaka ostatecznie zniechęciły gości do walki. - Takie mecze są tej drużynie bardzo potrzebne. Wiedziałem, że na początku łatwo nie będzie. Zespół cały czas się zgrywa - podkreślał Urbański. - Na początku był stres. Każdy chciał się pokazać. Trenujemy razem dopiero od trzech tygodni. Czas pracuje dla nas - dodał Pliński.

KP: Wagner, Dacewicz, Kudłaczewski, Divis, Hupka, Pliński, Legień (l) oraz Żygadło, Niedziela, Łomacz, Nowak,

Gwardia: Krupnik, Szczurowski, Żurawski, Kruk, Ciesielski, Żywołożnyj, Górnik (l) oraz Dutkiewicz, Jarosz, Kmet, Gulczyński.

Widzów: 1700.

Mówi Damian Dacewicz

To tylko słowa

Wojciech Todur: Zwycięstwo cieszy, ale początek meczu z Gwardią nie był w Waszym wykonaniu najlepszy.

Damian Dacewicz, siatkarz KP Polskiej Energii Sosnowiec: Niepotrzebnie wyszliśmy na parkiet tacy spięci. Gra zaczęła nam się układać dopiero od połowy drugiego seta. Trener dokonał kilku roszad w składzie i wtedy zaskoczyło. Pokazaliśmy jednak tylko część swoich możliwości. Zwycięstwo cieszy, ale proszę mi wierzyć, stać nas na więcej.

To Pana bloki w drugim secie odebrały wrocławianom ochotę do gry.

- Staram się, jak mogę, a że czasami wychodzi... (śmiech).

Trener Urbański dał dziś szansę gry wszystkim zawodnikom. W przypadku Waszej drużyny pojęcie "pierwsza szóstka" jest chyba umowne?

- Mamy bardzo silny zespół. Na treningach trzeba się naprawdę bardzo starać i ciężko pracować, żeby się załapać do pierwszej szóstki. Powinniśmy się z tego cieszyć, że trener ma takie duże pole manewru. Sezon jest długi, wiele się może zdarzyć. Kontuzje, obniżki formy.

Wielu widzi w Was faworyta ligi. To przeszkadza w grze?

- To tylko słowa. I do tego niepotrzebne. Kto jest najlepszy, okaże się w maju. W lidze jest pięć, sześć silnych drużyn. Każda ma dziś równe szanse na mistrzostwo.

Wracacie na ligowe parkiety po pięciu miesiącach przerwy. Jakie to uczucie?

- Fajne. Siatkówka to ciężka praca, ale też przyjemność. Gdy widzi się pełną halę, rozentuzjazmowanych kibiców, którzy przychodzą na nasze mecze, to aż się chce grać i trenować.

Pozostałe wyniki:

AZS Politechnika Warszawa - Mostostal-Azoty SSA Kędzierzyn 0:3 (22:25, 16:25, 20:25), Pamapol AZS Częstochowa - NKS Nysa 3:0 (25:20, 25:19, 25:23), PZU AZS Olsztyn - Skra Bełchatów 1:3 (25:17, 16:25, 23:25, 22:25).

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.