Real - Barcelona. Inny świat El Clasico

Barcelona uparcie upodabniała się do Realu, aż pozyskała czarny charakter współczesnego futbolu. Dziś zadebiutuje Luis Suárez.

Kiedy katalońsko-madrycka wojna - militarna metafora jest tu uprawniona jak nigdy - osiągnęła szczytowe natężenie, czyli w czasach rywalizacji nadtrenerów Guardioli i Mourinho, rywali umieszczano na przeciwległych biegunach. Upraszczając: imperium światła kontra imperium ciemności.

Jasną stronę mocy miała reprezentować Barcelona, komplementowana za futbolowy uniwersytet La Masia, który pozwolił jej nawet rozgrywać ligowy mecz jedenastką złożoną wyłącznie z wychowanków - tę strategię przeciwstawiano nachalnemu zakupoholizmowi kosmopolitycznego Realu, bijącego transferowy rekord za rekordem. Barcelona miała być też orędownikiem stylu zorientowanego na dostarczanie estetycznej przyjemności kibicom - znów w przeciwieństwie do rywala, zorientowanego na osławione "zabijanie gry". Wreszcie miniaturowi katalońscy wirtuozi w typie Iniesty czy Xaviego ucieleśniali siły dobra, podczas gdy emanację zła stanowili brutal Pepe czy cyniczny trener Mourinho.

Manichejski podział świata El Clásico przestał mieć jednak sens. Kiedy Katalończycy poczuli, że La Masia może być fabryką piłkarzy znakomitych, ale nie będzie fabryką geniuszy, wrócili do masowego importu. W ubiegłym roku wzięli uchodzącego za czołowy południowoamerykański talent Neymara, ustanawiając transferowy rekord lub się do niego zbliżając - właściwie nie wiemy, wszystko zależy od interpretacji transakcji, którą musiał się zająć wymiar sprawiedliwości. A minionego lata wydali więcej niż kiedykolwiek wcześniej (160 mln euro) i zaprosili m.in. Luisa Suáreza, pierwszego złoczyńcę boisk, który właśnie odbywał karę dyskwalifikacji za ugryzienie rywala - trzecie w karierze! - podczas mundialu. To ruch raczej w duchu Mourinho, wielbiciela futbolowych gangsterów, niż klubu pielęgnującego niegdyś wizerunek romantycznego, brzydzącego się nihilistycznym pragmatyzmem.

Na murawie Barcelona też wygląda tak, że baranieją i fani, i bezstronni komentatorzy. Jako jedyna na kontynencie nie straciła gola w rozgrywkach krajowych (i uczyniła bramkarza Claudio Bravo niepokonanym przez rekordowy czas w historii klubu), w dodatku porządek na tyłach zachowuje niezależnie od składu obrony. A przecież to m.in. dzięki jej notorycznemu roztargnieniu defensywnemu w 33. El Clásico minionej dekady padało średnio 3,5 gola. Ba, bezbramkowe nie zdarzyło się od 12 lat!

Dziś też trudno takiego oczekiwać. Piłkarze Realu zatracają się w futbolu radośnie beztroskim - wrogie pole karne ostrzeliwują z bezprecedensową gwałtownością (gdyby skuteczność utrzymali, skończyliby sezon z niewyobrażalnymi 142 golami!), natomiast we własnym nieporadnie bronią się przed rzutami rożnymi i wolnymi, a także natarciami skrzydłami, dlatego aż sześć drużyn traci bramki rzadziej niż oni. Przesunięcie akcentów ucieleśniają zmiany w środku pola, z którego Samiego Khedirę i Xabiego Alonso - zawsze byli żywymi tarczami osłaniającymi defensywę - wyparli Toni Kroos oraz Luka Modrić - w poprzednich klubach biegający bliżej ataku.

Gdybyśmy bazowali na wrażeniach z minionych tygodni, musielibyśmy faworytów upatrywać w gospodarzach z Madrytu. Choć na początku sezonu znów krwawo i skutecznie opierało się im sąsiednie Atlético, to potem zwyciężali pewniej. Także w Lidze Mistrzów, w której Barcelona uległa pozbawionemu schorowanych liderów PSG.

Doświadczenie uczy jednak, że nie warto prognozować przebiegu El Clásico na podstawie przebiegu innych meczów. To gatunek osobny, kulminacja wywołująca osobne emocje i wymuszająca osobne plany gry. A teraz czynnik dodatkowo rozmazujący rzeczywistość stanowi Suárez. Według trenera Luisa Enrique zagra na pewno, nie wiemy tylko, czy w podstawowym składzie. W tym, że odsiadywać wyrok kończy w przededniu hitu, kibice widzą znak - oni z definicji ulegają pokusie myślenia magicznego, a urugwajski napastnik zdobywał bramkę w debiucie w każdym swoim klubie. Jednak Suárez przez cztery miesiące wpadł na boisko tylko na kwadrans sparingu Barcelony z meksykańskim Leon i towarzyskie gierki Urugwaju z Arabią Saudyjską (sprowokował samobója rywali) oraz Omanem (wbił dwa gole). Poza tym - jak sam opowiadał - załamany na długo zamknął się w domu, trenował, szukał wsparcia u psychologa. Jego spotkania z madryckimi obrońcami - lubiącym stracić w walce przytomność umysłu Pepe czy zajadłym kolekcjonerze żółtych i czerwonych kartek Ramosie - mogą otworzyć zupełnie nowy rozdział brudnych wojen katalońsko-madryckich. I skutkować incydentami o nieodwracalnych skutkach.

W Realu niepewność spowija bramkę, Iker Casillas trzyma się słupków raczej siłą legendy niż aktualną dyspozycją godną największego klubu świata. Uraz Garetha Bale'a znieść Madrytowi łatwiej, jeśli z rezerwy wgryza się w murawę wściekły pies Isco - w środę w Liverpoolu tak ofiarny w defensywie. Jego pasja będzie dziś niezbędna, bo jedno się nie zmieniło i pewnie nie zmieni nigdy - choć El Clásico waży zwykłe trzy punkty, to od jego wyniku zależy, kto przez następne tygodnie pogra w idylli, a u kogo zostanie ogłoszony stan wyjątkowy.

Najpopularniejsi piłkarze na Facebooku [PRZEGLĄD]

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.