Gołota, czyli piękna historia spektakularnych porażek

Andrzej Gołota kończy karierę. Bokser - który ćwierć wieku rozpalał emocje polskich kibiców, choć więcej poniósł spektakularnych porażek niż odniósł wielkich zwycięstw - stoczy swoją ostatnią walkę w Częstochowie. Jego rywalem będzie Danell Nicholson. Nieprzypadkowo. Amerykaninowi pięknie zapowiadającą się karierę bokserską złamała porażka z Polakiem.

To była pierwsza wielka zawodowa walka Gołoty. Za osiem rund w Atlantic City miał zarobić po raz pierwszy naprawdę duże pieniądze - 100 tysięcy dolarów. Wcześniej jego rekordowa gaża wynosiła 35 tys.

Nicholson był wtedy mistrzem świata małoznaczącej organizacji International Boxing Organization. W walce z Polakiem nie tytuł był jednak stawką, a bokserska przyszłość. Zwycięzca miał przed sobą otwartą drogę do walki o mistrzostwo świata.

Gołota nie dał szans rywalowi. Był lepszy w każdej rundzie. Sekundanci poddali Nicholsona przed początkiem ósmego starcia.

- Po walce zadzwonili do mnie z telewizji HBO - opowiadał potem Lou Duva, ówczesny trener Gołoty, legenda boksu. - Powiedzieli, że planowali, by Nicholson walczył z Riddickiem Bowe'em. Ale Nicholson, o którym mówiło się, że będzie mistrzem świata, przegrał. Powiedziałem im, że Andrzej gwarantuje bardzo dobry pojedynek.

Tak doszło do najsłynniejszej walki Gołoty.

11 szwów na głowie

Bowe był wtedy uważany za najlepszego pięściarza świata. Tak oceniał go magazyn "The Ring" nazywany potocznie "Biblią boksu". Uważano, że to jedyny człowiek na ziemi, który jest w stanie być nowym Mike'em Tysonem. Stracie z 28-letnim wówczas Polakiem miało być dla Bowe'a mocnym przetarciem przed pojedynkiem z "Bestią".

Ale 11 lipca 1996 r. w nowojorskiej Madison Square Garden to Polak był lepszy w ringu. Bowe, który wrócił do boksu po prawie półtorarocznej przerwie, przegrał niemal każdą z sześciu pierwszych rund. Na kartach sędziów punktowych Gołota prowadził różnicą trzech punktów. Powinien pięcioma, ale dwa odebrało mu ostrzeżenia za uderzanie poniżej pasa.

W końcu, w siódmej rundzie po kolejnym ciosie poniżej pasa Bowe padł na ring i zwijał się z bólu. Sędzia nie ma wątpliwości - dyskwalifikacja Polaka. Potem na ringu nastąpiła erupcja przemocy. Ludzie z obozu Bowe'a rzucili się na Gołotę. Jeden z napastników uderzył Polaka telefonem komórkowym o rozmiarze i wadze cegły - takie były wtedy modele - w głowę, 75-letni trener Polaka dostał potężny cios w brzuch. Bójki wybuchły także wokół ringu. Tłum kibiców Bowe'a ruszył na arenę. Po drodze przewrócił jeżdżącego na wózku Tony'ego Russo, szefa New York Athletic Commission, pod patronatem której odbywał się pojedynek. Bilans awantury - 22 rannych (w tym dziesięciu policjantów), 14 aresztowanych, 11 szwów na rozbitej głowie Gołoty.

 

Prasa nie ma wątpliwości, mimo porażki to Gołota jest zwycięzcą pojedynku. "Znany z gryzienia przeciwnika i bicia głową Gołota nie potrzebował niczego poza prowadzeniem walki fair" - napisał dziennik "Chicago Tribune". - W czwartej rundzie Bowe był już w tak kiepskim stanie, że jedyną niespodzianką było, iż Gołota nie wykorzystał sposobności do wykończenia go. Zamiast tego Polak uległ fascynacji czerwonym napisem >>Big Daddy<< wyhaftowanym w okolicach krocza przeciwnika".

Dlaczego on to zrobił

Niemal pół roku później doszło do rewanżu w Atlantic City w New Jersey. Tym razem Bowe był już lepiej przygotowany do pojedynku. Nie na wiele to się jednak zdało. Gołota był lepszy. Zadał dwa razy więcej ciosów, które dosięgły celu; wysoko prowadził na punkty; dwa razy posyłał Bowe'a na deski. "Od piątej rundy Amerykanin dogorywał, ale Gołota nie potrafił zadać decydującego ciosu" - pisał korespondent "Gazety Wyborczej".

W dziewiątej rundzie Gołota chciał rozstrzygnąć pojedynek. Dopadł rywala przy linach i zadał serię ciosów poniżej pasa. Sędzia przerwał pojedynek. Nie miał wyboru, musiał zdyskwalifikować Polaka, który dostał wcześniej ostrzeżenia w czwartej i szóstej rundzie za bicie poniżej pasa. Duva opowiadał: - Krzyczeliśmy do niego przed dziewiątą rundą: Andrew, wyżej ręce, nie podchodź za blisko, wyżej ręce. Sędzia jest wyczulony, i jak tylko zobaczy coś, co mu będzie przypominać za niski cios, zdyskwalifikuje cię.

Na nic się to nie zdało. Po walce Duva prawie płakał: Chciałbym wiedzieć, na Boga, dlaczego Andrzej to zrobił - mówił.

 

Ekipa Bowe'a siedem minut pracowała, by powalony ciosem w krocze bokser mógł wstać. - Już nie chcę z nim walczyć. Muszę ratować swoje jądra - powiedział po walce Amerykanin, który już nigdy nie wrócił do poważnego boksowania.

95 sekund z Lewisem

I choć po drugiej porażce przez dyskwalifikację z Bowe'em Gołota stał się obiektem kpin; choć Amerykanie przez niezgodne z przepisami uderzenia zaczęli go nazywać "Foul Pole" za dziennikarzem Michaelem Katzem, który pierwszy użył tego sformułowania zaczerpniętego z baseballa (foul pole to słup oznaczający przestrzeń pola gry); choć Lou Duva rozdzierał szaty i zastanawiał się, czy warto kontynuować współpracę z Polakiem, to okazało się, że bokser z Warszawy zdobył sobie rzesze kibiców, którzy chcą go oglądać w walce o mistrzostwo świata. Gołota mimo porażek został numerem jeden wśród pretendentów i 4 października 1997 r. stanął do swojej pierwszej walki o mistrzostwo świata wagi ciężkiej. Jego rywalem był Lennox Lewis.

Już przed walką widać było, że Gołota jest jakiś nieswój. Był apatyczny, zdenerwowany. Jedna z legend boksu głosi, że chęć do walki odebrał mu zastrzyk przeciwbólowy w kolano, który dostał przed walką. Inni są zdania, że Polak nie sprostał presji.

Walka trwała tylko 95 sekund. Lewis szybko przeszedł do ataku. Posłał Polaka na deski. Gołota wstał nadludzkim wysiłkiem, widać było, że wciąż jest zamroczony. Sędzia Joe Cortez wyliczył go do ośmiu i dał szansę na dalszą walkę. Lewis wyczuł szansę. Ruszył na niemal niebroniącego się Polaka i serią ciosów go znokautował. W szatni polski bokser przeszedł zapaść - przestał oddychać na 30 sekund. Natychmiastowa reakcja lekarzy przywróciła go do życia.

- Nie mam pojęcia, co się stało. Po prostu ustrzelił mnie. Co mogę więcej powiedzieć? To był wypadek. Byłem zbyt spięty, zdenerwowany. Odczuwałem wielką presję - powiedział po walce Gołota.

 

Porażka na własne życzenie

Przegrana z Lewisem zatrzymała rozwój kariery Gołoty. Po walce o mistrzostwo telewizja HBO, która pokazuje najważniejsze bokserskie wydarzenia w USA, nie chciała go w swoich kanałach: - Andrew może wrócić na ring, ale powoli, bez kontrowersji, musi wygrać kilka walk - mówił w 1997 r. Lou Di Bella, szef HBO Sports. - Nie sądzę, aby pojawił się szybko w HBO. Najpierw musi sam odbudować własną karierę, bo nie tylko Gołota został zaszokowany, ale też ludzie - kibice, telewidzowie.

Polak musiał piąć się powoli w bokserskich rankingach. Po wygraniu sześciu walk (m.in. z byłym mistrzem świata Timem Witherspoonem we Wrocławiu) znów stał się jednym z głównych pretendentów do mistrzostwa świata. Najważniejszą walką w drodze do pojedynku o tytuł miało być starcie z Amerykaninem Michaelm Grantem - niepokonanym w 31 walkach. Najbardziej utalentowany zawodnik młodego pokolenia w boksie był zdecydowanym faworytem.

Gołota zaczął świetnie. Posłał rywala dwa razy na deski w pierwszej rundzie. Prowadził zdecydowanie u wszystkich trzech sędziów punktowych. Nawet nie faulował tak często jak zwykle, a jak już przekroczył przepisy to spieszył z przeprosinami. Nic nie zapowiadało katastrofy. Jednak w dziesiątej rundzie Grant posłał Polaka na deski. Gołota wstał, otrząsnął się i poszedł do narożnika. Wydawało się, że jest przytomny, gotowy do dalszej walki. Gdy jednak sędzia zakończył liczenie do ośmiu i zapytał: "Chcesz dalej walczyć", Polak dał do zrozumienia, że ma już dość. Taki obrót sprawy zaskoczył nawet Granta, który chwilę stał zdezorientowany, zanim wyrzucił ręce w górę w geście triumfu.

 

- Andrzej był zmęczony, krańcowo wyczerpany. Obijanie Granta go wyczerpało - bronił Gołoty po walce Ziggi Rozalski, menedżer i przyjaciel boksera. - Do tego przyszły ciosy w końcowych rundach, wtedy gdy człowiek ze zmęczenia nie wie, co się dzieje. Grant leżał na deskach wtedy, kiedy jeszcze można się podnieść, bo ma się zapas sił. Ci, którzy myślą, że walka była ułożona, to idioci. To miała być wojna i była. Grant pierwszy raz w karierze leżał na deskach. Równie dobrze mogło skończyć się jego nokautem w pierwszej rundzie. I wtedy jego kariera byłaby skończona.

Została mu wędka i ryby

Przegrana nie skończyła natomiast kariery Gołoty, choć rok później doznał porażki w jeszcze bardziej kompromitujących okolicznościach. W październiku 2000 r. rywalem Gołoty był Mike Tyson. Starcie z powodu nieciekawej przeszłości obu zawodników reklamowano jako "Pojedynek potworów".

Były mistrz świata z furią ruszył na Polaka i posłał go na deski w pierwszej rundzie. Gołota przetrwał atak, ale na drugą rundę nie chciał już wyjść. Trener niemal siłą wcisnął mu do ust ochraniacz na zęby i wypchnął na ring. Po drugim starciu polski bokser nie dał się już przekonać do walki. Sędzia zakończył pojedynek, a Gołota musiał uciekać z ringu, bo w jego kierunku poleciały kubki po napojach i pudełka z popkornem. Zawiedziona postawą Polaka widownia wyła i gwizdała. - Teraz została mu tylko wędka i ryby - mówił potem menedżer Rozalski.

 

Gołota tłumaczył się, że zszedł z ringu, bo doznał kontuzji. Rzecznik Main Events - firmy, który reprezentowała Polaka - twierdził, że bokser znalazł się w szpitalu w Chicago ze złamaną kością policzkową i podejrzeniem krwiaka na mózgu.

Potem okazało się, że w czasie walki Tyson był pod wpływem marihuany i walkę zweryfikowano jako nie odbytą.

Gdyby ktoś wtedy powiedział, że Gołota jeszcze trzy razy stanie do walki o mistrzostwo świata, uznano by go za kogoś niespełna rozumu. A jednak.

To Gołota powinien być mistrzem?

W 2003 r. Gołota wrócił do boksu po trzech latach przerwy. Wygrał dwie walki i dostał propozycję od najsłynniejszego bokserskiego promotora wszech czasów - Dona Kinga - walki o mistrzostwo świata. Spece od boksu kręcili nosem. Uważali, że Gołota jest już skończony, że nie zasługuje na walkę o tytuł. Pojedynek w Medison Square Garden był odkupieniem win Polaka.

Radosław Leniarski tak relacjonował walkę w "Gazecie Wyborczej": "To był Gołota z pojedynków z Riddickiem Bowe'em, tylko nie faulował. Gołota z walki z Michaelem Grantem, tylko nie poddał się. To był Gołota, jakiego pragnie - jak pustynia wody - boks zawodowy: ostry, twardy, atakujący, wytrzymały, inteligentny, konsekwentny, którego walki są prawdziwym thrillerem, widowiskiem podrywającym najcięższe tyłki z krzeseł. I widownia w Madison Square Garden, jak mówią - mekce boksu zawodowego, doceniła to. Niekończące się owacje na stojąco 18 tys. wielbicieli boksu w wypełnionej niemal po brzegi hali. Ludzie z niedowierzaniem kręcili głowami, słuchając werdyktu. Kręcił głową Mike Tyson, Lennox Lewis, Evander Holyfield, Shannon Briggs, Felix Trinidad i wszyscy mistrzowie boksu oglądający na żywo tę walkę.

 

Remis? Jaki remis? Gołota wygrał - hala wiedziała o tym lepiej niż sędziowie. Polak atakował, szedł na całość, nie cofnął się o krok. Wykorzystał szansę. To dlatego mistrza świata Chrisa Byrda spotkały gwizdy i buczenie, gdy słynny spiker Michael Buffer ogłaszał werdykt: 115:113 dla Gołoty, 115:113 dla Byrda, 113:113 na remis".

Trener Polaka Sam Colona powiedział po walce: - Chcieliśmy bardzo tytułu. Kiedy usłyszałem "Remis", pomyślałem "O, nie! Znowu nas oszukali!". Uważamy, że wygraliśmy ten pojedynek. Każdy, kto ma oczy, widzi, kto jest prawdziwym mistrzem. Każdy widzi, że Gołota wygrał tę walkę.

Dziennik "The Chicago Tribune" napisał: Gołota, wchodząc na ring w Madison Square Garden, miał dwa cele - pokazać, że potrafi walczyć czysto, i zdobyć mistrzowski pas w wadze ciężkiej. Udało mu się zrealizować tylko jeden - na nowo zyskał szacunek jako bokser".

Sędzia do więzienia!

Pół roku później Gołota znów walczył o mistrzostwo świata, znów w Madison Square Garden. To był jednak już inny pojedynek. Jego rywal - broniący tytułu - John Ruiz nie był bokserskim wirtuozem. Jego taktyka bardziej polegała na zniechęcaniu i wkurzaniu rywala niż na konstruowaniu własnych akcji. Walka pełna była klinczów, nieczystych ciosów i uderzeń po gongu. Amerykanin został nawet ukarany ostrzeżeniem, a jego zbyt krewki trener wyrzucony z narożnika.

Gołota dwa razy posłał rywala na deski w drugim starciu. Nie wykorzystał jednak szansy. - Runda się skończyła - tłumaczył potem.

 

Po ostatnim gongu Gołota podniósł w górę rękę. Był przekonany, że wygrał. Werdykt był srogim rozczarowaniem. Nie tylko dla niego, ale też dla wypełnionej w większości rodakami widowni. Jednogłośnie na punkty wygrał Ruiz. - Nie mam szczęścia do Nowego Jorku. To, co się tutaj dzieje, przechodzi ludzkie pojęcie. Przegrałem trzy razy, choć powinienem trzy razy wygrać. Myślałem, że wygrałem, ale sędziowie myśleli inaczej - skomentował werdykt Gołota.

Rozalski był bardziej dosadny: Łobuzy, znowu nas oszukali.

Lamon Brewster, mistrz świata, krótko stwierdził: - Uważam, że Gołota powinien wygrać, ale uważam - niezależnie od tego - że sędziego ringowego powinno się zamknąć w więzieniu i dożywotnio odebrać licencję. Pozwolił na to, by Gołota uderzył Ruiza w tył głowy. Nie masz pojęcia, co to oznacza - może to, że za 10-15 lat Ruiz nie będzie w stanie porozmawiać ze swoimi dziećmi. Takie uderzenia to śmierć dla mózgu!

F-16 kontra B-52

Przed walką Gołota mówił, że w razie porażki zakończy karierę, ale z tych słów się potem wycofał. Po pół roku znów walczył o tytuł. Jego rywalem był Brewster, który w obronie tytułu pokonał m.in. Władimira Kliczkę.

Amerykanin od początku pojedynku ruszył do ataku na Gołotę. Po 53 sekundach pojedynek zapowiadany jako "Bitwa o Chicago" był skończony. Gołota trzykrotnie padał na deski pod ciężkimi ciosami rywala. - Ja byłem F-16, a on B-52. Zestrzeliłem go, zanim zrzucił bomby - powiedział Brewster po walce. Jeszcze nikt w historii zawodowego boksu nie wygrał walki o tytuł tak szybko.

 

To była ostatnia wielka klęska Gołoty. Polak próbował jeszcze wrócić do wielkiego boksu. Miał dwa bardzo udane pojedynki z Kevinem McBride'em i Mike'em Mollo, ale marzenia o kolejnej walce o mistrzostwo odebrała mu porażka w pierwszej rundzie z Rayem Austinem w 2008 r. Walkę przegrał przede wszystkim z powodu kontuzji. Zdjęcie spuchniętej ręki Polak z wielkimi krwiakami była potem hitem polskiego internetu.

Noblistka napisała o nim wiersz

Mimo tych wszystkich porażek Gołota wciąż ma w Polsce miliony kibiców. Jego postać stała się wręcz kultowa. Wiersz poświęciła mu Wisława Szymborska, piosenkę o nim śpiewa Kazik. Jako celebryta wystąpił w TVN w "Tańcu z gwiazdami".

 

- Boks uratował mi życie, bo nie wiem, co bym robił, gdybym się nim nie zajął - mówił rok temu w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej". Dziś żałuje swoich błędów młodości. - Zadawałem się z ludźmi, z którymi nie powinienem się zadawać, mieć do nich zaufania - stwierdza.

Urodził się w Warszawie 5 stycznia 1968 r. Wychowywała go babcia i wujostwo Jadwiga i Zdzisław Romanowie. To wujek zaprowadził go na pierwszy bokserski trening. W Legii trenerzy zobaczyli w nim wielki talent. Już jako nastolatek Andrzej imponował siłą i sprawnością, a w dodatku miał zapał do ciężkiej pracy. Ćwiczył z nim m.in. Janusz Gortat - ojciec słynnego koszykarza - Marcina. Trenerzy wspominają, że Andrzej sam przedłużał treningi, bo zwykłe zajęcia mu nie wystarczały. Szybko trafił do kadry narodowej. W 1987 r. został wicemistrzem świata juniorów, rok później z igrzysk w Seulu przywiózł brązowy medal. Walkę o finał przegrał nie z rywalem, ale z kontuzją.

Cieniem na jego karierze kładą się kłopoty z prawem i awantury, w które się wdawał. Jeszcze przed igrzyskami w Seulu wdał się w bójkę z ochroniarzami w klubie Park. W 1990 r. został oskarżony o napad z użyciem niebezpiecznego narzędzia. Podczas awantury w restauracji Zazamcze groził jednemu z klientów pistoletem gazowym. W obawie przed karą uciekł z Polski do USA. Tam pracował na budowie i trenował boks. Wrócił do Polski, gdy prezydent Aleksander Kwaśniewski wydał mu tzw. list żelazny, który chronił go przed natychmiastowym aresztowaniem po przekroczeniu granicy. W procesie, w którym zmieniono kwalifikację czynu, został skazany na dwa lata pozbawienia wolności w zawieszeniu.

Dziś Gołota jest zamożnym człowiekiem. Dorobił się nie tylko na boksie, ale także na umiejętnych inwestycjach m.in. w nieruchomości. Pomogła mu w tym żona - Mariola, który skończyła prawo w USA.

Ci, którzy znają Gołotę osobiście, mówią o nim, że to bardzo inteligentny i oczytany człowiek o szerokich zainteresowaniach, a słabo wypada w mediach, bo ma kłopoty z jąkaniem.

To już naprawdę koniec?

Ostatnie pojedynki Gołoty z Tomaszem Adamkiem i Przemysławem Saletą były już bardziej przedsięwzięciami marketingowymi niż wydarzeniami sportowymi. Tak samo jest z jego pożegnaniem. Walka z Danellem Nicholsonem będzie tylko sparingiem bez sędziów i werdyktu. Może czeka nas jeszcze niejeden powrót Gołoty? Warto pamiętać, że jego idolem jest George Foreman, który ostatnią walkę stoczył w wieku 48 lat. Gołota ma na razie 46.

Czy kibicowałeś Andrzejowi Gołocie?
Copyright © Agora SA