US Open. Śladami Hingis

17-letnia Szwajcarka Belinda Bencic zagra w ćwierćfinale US Open. Ostatnią tak młodą tenisistką na tym pułapie była 17 lat temu jej rodaczka Martina Hingis. I to nie koniec podobieństw.

Obie mają słowackie korzenie i być może dlatego Ivan Bencic, który wyemigrował z Bratysławy w 1968 r., odważył się zadzwonić w 2001 r. do podążającej tą samą ścieżką Melanie Molitor. Pochodząca z Koszyc tenisowa trenerka to matka Martiny Hingis, wówczas gwiazdy światowego tenisa, triumfatorki pięciu turniejów wielkoszlemowych.

Córka Ivana Bencica miała wtedy cztery lata i dopiero zaczynała machać rakietą w małym Flawil. Bencic miał jednak co do Belindy dalekosiężne plany, chciał, żeby pani Molitor spojrzała na pociechę okiem fachowca. Spotkanie wypadło pomyślnie, trzy lata później siedmioletnia Belinda trenowała już regularnie pod okiem trenerskiej gwiazdy w jej akademii w Zurychu. Osiem lat później młoda Szwajcarka została najlepszą juniorką świata, a w 2013 r. wygrała juniorski Roland Garros i Wimbledon.

W Nowym Jorku przeszła do historii jako najmłodsza od 17 lat ćwierćfinalistka US Open. Równo 17 sezonów po Martinie Hingis, z którą czasem trenuje i często rozmawia. W IV rundzie Bencic z hukiem wyrzuciła Serbkę Jelenę Janković (7:6, 6:3), finalistkę z 2008 r. i byłą rakietę numer jeden na świecie. Wcześniej taki sam los spotkał rozstawioną z nr. 6 Niemkę Angelique Kerber (6:1, 7:5).

Podobieństw między Hingis i jej nową wersją jest sporo. Trenerską rękę Molitor widać choćby w taktycznym wyczuciu - Belinda myśli na korcie i stara się budować akcje. Są też podobieństwa w technice, ale są i różnice - podstawowa to większa siła uderzeń Belindy. Hingis brakowało mocy, co było główną przyczyną jej porażek z siostrami Williams. Bencic z siłaczkami może sobie poradzić.

Szwajcarskie media są wniebowzięte, bo nie dość, że 33-letni Roger Federer wciąż gra świetnie, a Stanislas Wawrinka w styczniu wziął szturmem Australian Open, to wiele wskazuje na to, że trafił im się kolejny brylant. - Jak wy to robicie? - pytali dziennikarze. - Jemy dużo czekolady - zaśmiała się. Na serio dodała: - Na korcie nie boję się trudnych sytuacji, to chyba jest najważniejsze.

Szwajcarska bajka może trwać dalej, choć o półfinał będzie ciężko. Belinda wpada na inne równie rozpędzone objawienie turnieju - Chinkę Shuai Peng (WTA 39), która po pokonaniu w II rundzie Agnieszki Radwańskiej nie zwolniła nawet odrobinę. Z jej rąk - określenie wyjątkowo trafne, bo 28-latka z Tiencinu gra nietypowo oburącz zarówno z bekhendu, jak i forhendu - padły także Roberta Vinci (28) i Lucie Szafarzova (14). W Chinach też duże poruszenie, bo Peng to dopiero trzecia kobieta z Państwa Środka w ćwierćfinale Szlema po Na Li i Jie Zheng. Do najlepszej ósemki udało jej się awansować za 37. podejściem. Peng w wywiadach podkreśla, że za metamorfozę w dużej mierze odpowiada dobrze układająca się współpraca z francuskimi trenerami z akademii Patricka Mouratoglou.

U mężczyzn na razie bez wielkich niespodzianek, ale młodzież też atakuje - do IV rundy awansował 20-letni Austriak Dominik Thiem, jedno z objawień sezonu. W Nowym Jorku pokonał m.in. Ernesta Gulbisa (11) i Feliciano Lopeza (19). Szczególnie ten pierwszy mecz był trudny dla Thiema, bo z Gulbisem od kilku lat się przyjaźni, regularnie trenuje i dzieli trenera - Gunthera Bresnika, który przed laty współpracował z Borisem Beckerem. Thiem z niemiecką legendą ma zresztą sporo wspólnego - jego tenis to też wybuchowa mieszanka mocnych serwisów i forhendów. Tenisowa Austria wierzy, że po Thomasie Musterze i Jürgenie Melzerze doczeka się wkrótce trzeciego gracza w Top 10.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.