Rozmowa z Markiem Kolbowiczem

- Po półfinałach powiedziałem do Adama: jedyne, co może odebrać nam zwycięstwo, to złe warunki atmosferyczne. No i wykrakałem - mówi Marek Kolbowicz, brązowy medalista MŚ

We wtorek Marek Kolbowicz wrócił do Szczecina z mistrzostw świata w Mediolanie. Jak zwykle jest w wyśmienitym humorze. Czwórka podwójna, w której pływa szczecinianin, zdobyła w niedzielę brązowy medal mistrzostw świata. Dla wielu to jednak porażka, bo Polacy byli faworytami. Sami wioślarze także nie mogą pogodzić się z tym, że zwycięstwo odebrał im... wiatr. Z dużą przewagą wygrali obrońcy tytułu Niemcy, a Polaków wyprzedzili jeszcze Czesi.

Aleksandra Warska: Zdobycie medalu na mistrzowskiej imprezie trudno nazwać porażką. Jednak niedzielny finał miał zaskakujący przebieg.

Marek Kolbowicz (AZS Szczecin): Byliśmy postrzegani jako faworyci do złota. Sami też byliśmy przekonani, że jedziemy po złoto. Ale nie czujemy się przegrani. Raczej trochę oszukani i bezsilni. Nie możemy mieć do nikogo pretensji. My daliśmy z siebie wszystko. Co mamy zrobić? Winić Boga, że wiatr wiał nie z tej strony co trzeba? Już po półfinałach powiedziałem do Adama Korola, że jedyne, co może odebrać nam zwycięstwo, to złe warunki atmosferyczne. No i wykrakałem.

Ale wiatr wieje wszystkim.

- Pierwsze dwa tory były osłonięte od wiatru przez drzewa. Najgorzej było na torach od czwartego - czyli tam, gdzie płynęliśmy my - do szóstego. Gwarantuję, że jeśli Niemcy płynęliby na szóstym, a nie na pierwszym, skończyliby ten finał na ostatniej pozycji. My płynęliśmy na czwartym, bo taki przypada osadzie, która wygrała półfinały. Niemcy uplasowali się w półfinale dopiero na trzecim miejscu i dostali tor zewnętrzny. Jednak kiedy na zawodach panują złe warunki atmosferyczne, organizatorzy starają się zmienić tory, preferując najlepsze osady.

W Mediolanie nie podjęto takiej decyzji?

- Nie rozumiem zachowania organizatorów. Z tego, co wiem, nikt nic nie zrobił. Jeszcze gorsze warunki panowały w finałach rozgrywanych po nas. Kilka minut później już nie było warunków do rozgrywania jakichkolwiek biegów na tym akwenie.

Co po mistrzostwach świata?

- Dalsze wiosłowanie (śmiech). W sobotę na Odrze odbędą się regaty Pomerania Cup, w których wystartuję w jedynce. Niestety nie przyjedzie nikt z mojej osady, bo chłopaki mają mnóstwo innych spraw. Wakacji w tym roku nie było i już nie będzie, bo żona od września wróciła do pracy w szkole.

Obok medalu zdobyliście w Mediolanie kwalifikacje na olimpiadę w Atenach w 2004 r. Istnieje już plan przygotowań?

- Będzie taki jak w tym roku. Po co zmieniać coś, co jest dobre? Na pewno czekają nas zgrupowania w Wałczu, obóz górski w Bułgarii, pewnie zgrupowanie w Zakopanem. Ale w tym roku chcemy, żeby było ono dłuższe i aby nasz trener Aleksander Wojciechowski mógł spędzić z nami więcej czasu.

Na mistrzostwach na waszej łodzi widoczne było logo sponsora

[firma ubezpieczeniowa Filar - red.]. Czy po mistrzostwach też będzie was wspierał?

- To była jednorazowa pomoc finansowa dla całej osady. Zgodnie z umową dostaniemy jeszcze nagrodę za wywalczenie kwalifikacji olimpijskich. Jest także szansa, że firma będzie mnie sponsorowała indywidualnie.

Związek też ufundował nagrodę?

- Mam nadzieję, że w tym roku coś dostaniemy. W końcu jako pierwsza osada w historii wygraliśmy Puchar Świata, słynne regaty w Henley i mamy mistrzowski medal. Nawet nie chodzi o pieniądze. Najbardziej przydałby się nam laptop (jak narzędzie pomocne w treningach - AW).

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.