Rozmowa z Markiem Wolińskim, członkiem zarządu Wisły ds. piłki ręcznej

Jeśli słowo ?grabarz? ma oznaczać człowieka, który całe serce poświęca tej dyscyplinie i temu klubowi, to jestem grabarzem.

Grzegorz Szkopek: Jest Pan zadowolony z sytuacji sekcji piłki ręcznej Wisły Płock?

Marek Woliński: - Może nie w pełni, ale nie mogę powiedzieć, żebym był bardzo nią rozgoryczony. Mogłoby być lepiej. Ale wiadomo, jakie są realia. Ciężka jest sytuacja w kraju, klubie i w naszej sekcji.

Co to znaczy mogłoby być lepiej?

- Jako klub moglibyśmy mieć więcej pieniędzy. Wtedy rysowałyby się lepsze perspektywy. Ale nie jest aż tak źle. Gdybym tak powiedział, to bym zgrzeszył. Drużyna jest w tej chwili na poziomie zespołu, który może walczyć o podium.

W składzie Wisły zaszły spore zmiany. Czy walka o podium to nie za wysokie progi dla obecnego zespołu?

- Moim zdaniem nie. Zmiany w składzie były spowodowane nie dlatego, że tak chcieliśmy. Trzeba pamiętać, że zawodnicy przychodzący do Płocka mieli w kontraktach zapisy umożliwiające im odejście do klubów zagranicznych. To był jeden z warunków graczy, którzy do nas przychodzili. Na takie warunki się zgodziliśmy. Wiadomo, że z zagranicznymi klubami nigdy nie będziemy w stanie konkurować, bo zawodnicy dostają tam pensję trzykrotnie większą. Patrząc z perspektywy zawodników, to teraz mają oni swoje pięć minut. I dlatego tak dużo zawodników od nas odeszło. Na pewno nie starałem się, aby odeszli. Jestem od tego, żeby tę ekipę scalać, a nie rozpuszczać na wszystkie strony świata.

Odeszło sześciu graczy, przyszło tylko trzech. Innych transferów nie było. Dlaczego?

- Wiedzieliśmy, ilu graczy od nas odejdzie. W Polsce prowadziłem rozmowy z wieloma piłkarzami, ale większość z nich zdecydowała się na grę poza Polską. Postanowiliśmy w takim układzie dać szansę naszej młodzieży. Wrócić do kierunków, które dawniej były w piłce ręcznej w Płocku, czyli oprzeć zespół na wychowankach. I ewentualnie wzmocnienia, ale jednym-dwoma zawodnikami, a nie czterema. W tym kierunku poszliśmy. Mamy przecież bardzo zdolną młodzież, zresztą ich wyniki mówią same za siebie. Trzeba dać im szansę, żeby się wykazali.

Dużo sekcja zarobiła na transferach Mariusza Jurasika, Damiana Drobika i Sławomira Szmala?

- Na dzisiaj te transfery nie są jeszcze dopięte do końca. Nie można więc powiedzieć, ile zarobiła. Można mówić, ile ewentualnie zarobi.

To ile możecie zarobić?

- To jest tajemnicą handlową. Ale na pewno osoby, które interesują się piłką ręczną, wiedzą, że nie są to takie pieniądze jak w przypadku futbolu. Trzeba pamiętać, że przecież my w tych zawodników zainwestowaliśmy. Ewentualne pieniądze za nich będą pewną rekompensatą dla klubu.

Dlaczego nie udało się zatrzymać Michała Dębskiego i Maćka Nowakowskiego?

- Michał Dębski nie rozmawiał ze mną, tylko z prezesem Krzysztofem Dmoszyńskim. Z tego co wiem, to postanowił zakończyć karierę z powodów osobistych. Musi zająć się firmą, którą prowadzi razem z teściem. Zdecydował się na biznes. Uważam, że postąpił uczciwie, mówiąc nam o tym, bo dwóch srok za ogon nie da się trzymać.

Natomiast jeśli chodzi o Maćka Nowakowskiego, to moim zdaniem zagrał nie fair w stosunku do klubu. I ja, i prezes Dmoszyński prowadziliśmy z nim rozmowy. Deklarował, że zostanie, bo dogadaliśmy się co do spraw kontraktu i dalszej jego obecności w zespole. A dwa dni później stwierdził, że odchodzi.

A dlaczego tak nieelegancko postąpiono z Andrzejem Mokrzkim? O tym, że rezygnujecie z jego usług, dowiedział się bardzo późno.

- Nie układam składu personalnego zespołu. To należy do trenera. Moim zadaniem jest pozyskiwanie graczy, których wskażą trenerzy. Natomiast trener Bogdan Kowalczyk nie widział dalej w składzie Andrzeja Mokrzkiego. Rozmawiałem z Andrzejem, powiedziałem, jak wygląda sprawa, zaproponowałem pomoc w znalezieniu klubu. Andrzej stwierdził jednak, że ma kilka propozycji i da sobie radę. A został o wszystkim poinformowany w momencie, kiedy przyszła kolej na rozmowy z nim, a ten moment był w tzw. okresie transferowym.. Nie uważam, że zachowaliśmy się w stosunku do niego nieelegancko.

Jak wygląda sytuacja drugiego zespołu? Czy wystartuje w lidze, kto w nim będzie grał, jakie ma cele?

- Mam za zadanie zajmowanie się całą piłką ręczną w Wiśle. Ale drugi zespół jest takim moim oczkiem w głowie. Uważam, że przy takim systemie, jaki jest w naszym klubie, nieodzowne jest istnienie drugiego zespołu. Jest to ogniwo między młodym zawodnikiem a tym, który gra w szerokiej kadrze zespołu. W drugim zespole ma się on ogrywać. Jeśli dobrze przetrze sobie szlak w drugiej drużynie z pewnością znajdzie miejsce w pierwszym zespole.

Drugi zespół jest zgłoszony do rozgrywek II ligi. Jest mała szansa, że może zagrać w I lidze.

Mówił Pan o trudnej sytuacji finansowej klubu. Co Pan zrobił, jako osoba odpowiedzialna za piłkę ręczną w klubie, żeby pozyskać dodatkowych sponsorów?

- Cały czas coś robię w tym kierunku. W ubiegłym sezonie udało mi się na tyle, że drugi zespół mógł wystartować w lidze. Udało mi się kilka razy zdobyć pieniądze od sponsorów na dodatkowy sprzęt dla drugiej drużyny. W tym roku jestem na dobrej drodze, jeśli chodzi o rozmowy ze sponsorami. W dużej mierze to moi znajomi. Jestem po rozmowach z wójtem Łącka, gdzie powstaje nowa hala sportowa. Wójt wyraził zainteresowanie przejęciem grup młodzieżowych. Gmina Łąck partycypowałaby w ich utrzymaniu. Próbuję rozmawiać z kilkoma bankami. Trzeba jednak pamiętać, że bardzo ciężko zdobyć sponsorów. Ale się nie poddaję.

Czuje się Pan "grabarzem" piłki ręcznej, bo takie opinie pojawiają się na stronach internetowych?

- Jeśli chodzi o internet to takie opinie nie robią na mnie większego wrażenia. Są one anonimowe, nie ma z kim dyskutować. Często pisane przez ludzi niemających pojęcia o dyscyplinie. Dla mnie autorytetami, jeśli chodzi o ocenę mojej pracy, są zawodnicy, osoby będące związane z sekcją. Od nich mam pozytywne opinie. Np. Stanisława Sulińskiego czy Wojciecha Majchrzaka. Nie spotkałem się też z pretensjami ze strony zawodników. Ale jeśli słowo "grabarz" ma oznaczać człowieka, który całe serce poświęca tej dyscyplinie i temu klubowi, to jestem grabarzem.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.