Marek Woliński: - Może nie w pełni, ale nie mogę powiedzieć, żebym był bardzo nią rozgoryczony. Mogłoby być lepiej. Ale wiadomo, jakie są realia. Ciężka jest sytuacja w kraju, klubie i w naszej sekcji.
- Jako klub moglibyśmy mieć więcej pieniędzy. Wtedy rysowałyby się lepsze perspektywy. Ale nie jest aż tak źle. Gdybym tak powiedział, to bym zgrzeszył. Drużyna jest w tej chwili na poziomie zespołu, który może walczyć o podium.
- Moim zdaniem nie. Zmiany w składzie były spowodowane nie dlatego, że tak chcieliśmy. Trzeba pamiętać, że zawodnicy przychodzący do Płocka mieli w kontraktach zapisy umożliwiające im odejście do klubów zagranicznych. To był jeden z warunków graczy, którzy do nas przychodzili. Na takie warunki się zgodziliśmy. Wiadomo, że z zagranicznymi klubami nigdy nie będziemy w stanie konkurować, bo zawodnicy dostają tam pensję trzykrotnie większą. Patrząc z perspektywy zawodników, to teraz mają oni swoje pięć minut. I dlatego tak dużo zawodników od nas odeszło. Na pewno nie starałem się, aby odeszli. Jestem od tego, żeby tę ekipę scalać, a nie rozpuszczać na wszystkie strony świata.
- Wiedzieliśmy, ilu graczy od nas odejdzie. W Polsce prowadziłem rozmowy z wieloma piłkarzami, ale większość z nich zdecydowała się na grę poza Polską. Postanowiliśmy w takim układzie dać szansę naszej młodzieży. Wrócić do kierunków, które dawniej były w piłce ręcznej w Płocku, czyli oprzeć zespół na wychowankach. I ewentualnie wzmocnienia, ale jednym-dwoma zawodnikami, a nie czterema. W tym kierunku poszliśmy. Mamy przecież bardzo zdolną młodzież, zresztą ich wyniki mówią same za siebie. Trzeba dać im szansę, żeby się wykazali.
- Na dzisiaj te transfery nie są jeszcze dopięte do końca. Nie można więc powiedzieć, ile zarobiła. Można mówić, ile ewentualnie zarobi.
- To jest tajemnicą handlową. Ale na pewno osoby, które interesują się piłką ręczną, wiedzą, że nie są to takie pieniądze jak w przypadku futbolu. Trzeba pamiętać, że przecież my w tych zawodników zainwestowaliśmy. Ewentualne pieniądze za nich będą pewną rekompensatą dla klubu.
- Michał Dębski nie rozmawiał ze mną, tylko z prezesem Krzysztofem Dmoszyńskim. Z tego co wiem, to postanowił zakończyć karierę z powodów osobistych. Musi zająć się firmą, którą prowadzi razem z teściem. Zdecydował się na biznes. Uważam, że postąpił uczciwie, mówiąc nam o tym, bo dwóch srok za ogon nie da się trzymać.
Natomiast jeśli chodzi o Maćka Nowakowskiego, to moim zdaniem zagrał nie fair w stosunku do klubu. I ja, i prezes Dmoszyński prowadziliśmy z nim rozmowy. Deklarował, że zostanie, bo dogadaliśmy się co do spraw kontraktu i dalszej jego obecności w zespole. A dwa dni później stwierdził, że odchodzi.
- Nie układam składu personalnego zespołu. To należy do trenera. Moim zadaniem jest pozyskiwanie graczy, których wskażą trenerzy. Natomiast trener Bogdan Kowalczyk nie widział dalej w składzie Andrzeja Mokrzkiego. Rozmawiałem z Andrzejem, powiedziałem, jak wygląda sprawa, zaproponowałem pomoc w znalezieniu klubu. Andrzej stwierdził jednak, że ma kilka propozycji i da sobie radę. A został o wszystkim poinformowany w momencie, kiedy przyszła kolej na rozmowy z nim, a ten moment był w tzw. okresie transferowym.. Nie uważam, że zachowaliśmy się w stosunku do niego nieelegancko.
- Mam za zadanie zajmowanie się całą piłką ręczną w Wiśle. Ale drugi zespół jest takim moim oczkiem w głowie. Uważam, że przy takim systemie, jaki jest w naszym klubie, nieodzowne jest istnienie drugiego zespołu. Jest to ogniwo między młodym zawodnikiem a tym, który gra w szerokiej kadrze zespołu. W drugim zespole ma się on ogrywać. Jeśli dobrze przetrze sobie szlak w drugiej drużynie z pewnością znajdzie miejsce w pierwszym zespole.
Drugi zespół jest zgłoszony do rozgrywek II ligi. Jest mała szansa, że może zagrać w I lidze.
- Cały czas coś robię w tym kierunku. W ubiegłym sezonie udało mi się na tyle, że drugi zespół mógł wystartować w lidze. Udało mi się kilka razy zdobyć pieniądze od sponsorów na dodatkowy sprzęt dla drugiej drużyny. W tym roku jestem na dobrej drodze, jeśli chodzi o rozmowy ze sponsorami. W dużej mierze to moi znajomi. Jestem po rozmowach z wójtem Łącka, gdzie powstaje nowa hala sportowa. Wójt wyraził zainteresowanie przejęciem grup młodzieżowych. Gmina Łąck partycypowałaby w ich utrzymaniu. Próbuję rozmawiać z kilkoma bankami. Trzeba jednak pamiętać, że bardzo ciężko zdobyć sponsorów. Ale się nie poddaję.
- Jeśli chodzi o internet to takie opinie nie robią na mnie większego wrażenia. Są one anonimowe, nie ma z kim dyskutować. Często pisane przez ludzi niemających pojęcia o dyscyplinie. Dla mnie autorytetami, jeśli chodzi o ocenę mojej pracy, są zawodnicy, osoby będące związane z sekcją. Od nich mam pozytywne opinie. Np. Stanisława Sulińskiego czy Wojciecha Majchrzaka. Nie spotkałem się też z pretensjami ze strony zawodników. Ale jeśli słowo "grabarz" ma oznaczać człowieka, który całe serce poświęca tej dyscyplinie i temu klubowi, to jestem grabarzem.