Real Madryt. Kawał "królewskiej" historii

Wiecie, że to Anglik strzelił pierwszą oficjalną bramkę dla Realu Madryt? I że to ten sam przedstawiciel wyspiarskiego narodu wymyślił, żeby Madrid FC grał w białych koszulkach, bo pierwsze komplety były czerwone i niebieskie? Albo że jeden z trenerów Realu, Francisco "Paco" Bru, kiedy przyszło mu sędziować po raz pierwszy mecz piłkarski wziął ze sobą... pistolet, pokazał go zawodnikom i powiedział, że ponieważ to jego debiut, to chce, by mecz przebiegał w spokojnej atmosferze. Że nie wspomnimy już o tym, że Real jako klub zarejestrował Katalończyk...

O wielkich sportowcach, tajemnicach trenerów i nieznanej twarzy sportu przeczytaj w książkach >>

Ale książka Phila Balla "Real Madryt. Królewska historia najbardziej utytułowanego klubu świata" to nie tylko ciekawostki, które zapaleni miłośnicy futbolu zapewne wygrzebaliby w archiwalnych numerach gazet czy internecie. Ball, oprócz faktografii, bardzo dużo miejsca poświęca wyjaśnieniu idei "madridismo", które określa nawet - zresztą za mieszkańcami stolicy Hiszpanii - mianem religii. Jest więc "madridismo" absolutnym przekonaniem, że Real to klub wyjątkowy, wybrany, największy, że jego przeznaczeniem jest zwyciężać, ale zwyciężać w stylu absolutnym, dominując nad przeciwnikiem, nieważne, czy jest nim Barcelona, Albacete, czy Partizan Belgrad, że bycie fanem "Królewskich" zobowiązuje podwójnie. I jest jeszcze "madridismo" tysiącem innych rzeczy, o których dowiedziecie się właśnie z lektury.

Publikacja nie jest laurką wystawioną 10-krotnemu zdobywcy Pucharu Europy (książka ukazała się tuż przed zwycięskim dla Realu finałem Ligi Mistrzów z Atletico Madryt, oznaczającym upragnioną decimę). Pisze Ball o słynnym rewanżu z Barceloną w Pucharze Króla z 1943 roku i zwycięstwie 11:1, zaznaczając, że chyba nie do końca wszystko było uczciwe (historia powszechnie znana - szatnię Barcelony mieli odwiedzić funkcjonariusze sił bezpieczeństwa z przypomnieniem, że wielu z nich niedawno wróciło z emigracji do ojczyzny dzięki amnestii...). Odnotowuje, że w pobliżu Santiago Bernabeu wciąż można kupić szaliki z wyhaftowanym wynikiem "11:1". Odsłania też rzecz jasna kulisy sprowadzenia Alfredo di Stefano, w którego transferze nieco pomogło naginanie przepisów, niemożliwe, w przypadku gdyby Realowi nie było po drodze z rządzącymi.

Nie, nie ma mowy o spiskowej teorii dziejów, co zresztą Ball podkreśla. Poza tym Puchar Generalissimusa wywalczyło wtedy Athletic Bilbao, a Real trofeum nazwane imieniem dyktatora za czasów rządów Franco w Hiszpanii podnosił tylko sześć razy (Barcelona i Athletic po 9). Po prostu Ball trzyma się faktów, zresztą w przedmowie zaznacza, że nigdy nie był fanem "Królewskich" - choć przyznaje, że po napisaniu książki w pewnym sensie się nim stał. Wiadomo, madridismo...

Książkę, wzbogaconą wieloma fotografiami, czyta się świetnie, jeśli ktoś - rzecz prosta - jest fanem madrytczyków, ale nie jest to warunek sine qua non. Przynajmniej tak mi się wydaje... Ale tak jak Ball nie wychwala "Królewskich" pod niebiosa, tak i recenzując wydawnictwo trzeba wrzucić drobne kamyczki do ogródka. Po pierwsze - coś stało się ze wstępem autorstwa Guillem Balague, hiszpańskiego dziennikarza stacji SkySports. Czy to wina tłumaczenia, czy redakcji, dość, że coś tam zgrzyta. Rzecz druga - szczególnie kibica sportowego razi określenie "porażka 4:1" - jeśli porażka, to zawsze 1:4. I wreszcie sprawa Jacinto Quincocesa. Ten doskonały obrońca, podpora "królewskiej" defensywy w latach 30-tych, w książce pojawia się raz jako Quincoces, raz jako Quinoces, by wreszcie być przedstawionym nawet jako Quincococes. Ale to drobnostki. Bo ta praca to naprawdę świetna robota. Muchos gracias, senor Ball!

Real Madryt. Królewska historia najbardziej utytułowanego klubu świata

Phil Ball

Wyd. SQN, 2014

Książka do kupienia na Publio.pl >>

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.