Tomasz Frankowski: Drobne poprawki w defensywie

- Jeżeli w Polsce ktoś usłyszy czy przeczyta suchy wynik ?5:2?, to z pewnością pomyśli, że zdecydowanie odstawaliśmy od AS Monaco. Tymczasem o naszej porażce zadecydowały niuanse - uspokaja napastnik Wisły.

Wiślacy długo wracali wczoraj z Frejus, gdzie zmierzyli się z Monaco. Do Chatel dotarli półtorej godziny później niż planowali, ponieważ mieli półtoragodzinny postój na autostradzie, spowodowany wypadkiem. Dlatego Jerzy Kowalik, zastępujący wczoraj i dzisiaj Henryka Kasperczaka (wyjechał na Cypr oglądać Omonię Nikozja), przeniósł trening na g. 18.30.

Do Krakowa wróci dzisiaj Jacek Paszulewicz, który z powodu naciągniętej pachwiny nie może trenować. Wisła zrezygnowała z pozyskania Nigeryjczyka Bensona Aniha, który opuścił już klub.

Michał Białoński: Za dwa tygodnie zaczynacie walkę o Ligę Mistrzów. W jakiej dyspozycji?

Tomasz Frankowski: Należy rozdzielić moje samopoczucie i postawę drużyny. Zespół wygląda obiecująco, choć popełniamy sporo błędów, jak na tę fazę przygotowań. Przez nie ponosimy surowe konsekwencje. Można narzekać, że straciliśmy dziewięć goli w trzech meczach, ale graliśmy przecież z dwiema najlepszymi drużynami we Francji. Piłkarze Olympique Lyon i AS Monaco z łatwością wykorzystują to, co marnują polscy ligowcy.

Na szczęście moje samopoczucie jest coraz lepsze, bo o ile w meczu z Lyonem pojawiały się pewne niedomówienia...

Co to znaczy?

- Trochę pobolewała mnie pachwina. Mam już ten problem za sobą. W starciu z Monaco czułem się super, mogłem wystąpić na sto procent swoich możliwości. Miałem nawet dobrą okazję w pierwszej połowie, lecz bramkarz Roma czubkiem buta wybił piłkę. W drugiej części Sylva obronił wspaniale mój strzał z wolnego.

Mecze z czołowymi zespołami Francji traktujecie niezwykle prestiżowo. Czy wysokie 2:5 z Monaco nie zdołowało was psychicznie?

- Nie, wręcz przeciwnie. Byliśmy wściekli na siebie po tym meczu.

Po kiepskiej pierwszej połowie udało się doprowadzić do 2:3, wypracowaliśmy ze dwie sytuacje do wyrównania. Niestety zmarnowaliśmy je, a w końcówce w infantylny sposób straciliśmy dwa gole. Szczególnie denerwuje mnie czwarta bramka.

Od spotkania z Lazio, gdy nie obstawiliśmy Couto i ten pogrzebał nasze nadzieje na awans, indywidualne krycie w polu karnym przy stałych fragmentach gry jest na cenzurowanym. Trener szczególnie zwraca nam uwagę na ten element gry obronnej, a tu znowu powielamy błędy.

Przy piątym golu Evra wymienił "klepę" na środku boiska, uciekła sam na sam z Adamem Piekutowskim i nieszczęście było gotowe.

Jeżeli w Polsce ktoś usłyszy czy przeczyta suchy wynik "5:2", to z pewnością pomyśli, że zdecydowanie odstawaliśmy od Francuzów. Tymczasem o naszej porażce zadecydowały niuanse. Wystarczyło kogoś dokładniej pilnować albo delikatnie popchnąć na czterdziestym metrze, by nie wyszło mu rozegranie piłki i nie znalazłby się w sytuacji sam na sam.

Czy bez kontuzjowanego Arkadiusza Głowackiego uda się wam uszczelnić defensywę?

- Nie mamy innego wyjścia. Nie ma Arka, to trzeba zaufać innym chłopakom. Może "zaskoczy" Łukasz Nawotczyński. Przecież ten chłopak ma olbrzymie predyspozycje, poza tym kierowniczą rolę w naszej obronie musi przejąć Mariusz Jop.

Wydawało się, że najtrudniej będzie zastąpić Marcina Kuźbę. Na razie Pańska współpraca z Maciejem Żurawskim wygląda obiecująco.

- To fakt. Strzelamy gole po swoich podaniach. Staramy się nawzajem uzupełniać. Nie można zapominać, że na miejsce w składzie liczą też Daniel Dubicki i Damian Gorawski. Poza tym mocnym punktem naszej ofensywy jest Kalu Uche. W starciu z Monaco zaprezentował się znakomicie.

Wierzy Pan, że macie realną szansę na awans do Ligi Mistrzów grając bez Kamila Kosowskiego, Kuźby i Głowackiego?

- Mamy dwa tygodnie na wyeliminowanie błędów w grze obronnej. Jeśli się to uda, nasze szanse na grę w Lidze Mistrzów nie będą jedynie teoretyczne.

Brasilia jest w stanie wypełnić lukę po Kosowskim?

- Nie wolno go przekreślać. Dajmy mu trochę czasu. "Brasil" ma potencjał, może nie tak duży jak "Kosa", bo jest słabszy wydolnościowo, ale potrafi strzelić piękną bramkę. W przyszłym miesiącu, może za dwa Brasilia odnajdzie swoją formę. Kamil przecież nie od razu po przyjściu do Wisły grał tak dobrze, jak w minionym sezonie. Wiem, że wszyscy nastawiają się na "już" i "teraz", bo mamy na karku eliminacje. Jednak w piłce trzeba cierpliwości.

Trener Henryk Kasperczak przygotowuje też drugi wariant z Kalu na lewej stronie i Grzegorzem Paterem na prawej.

- To ciekawe rozwiązanie. "Grzela" na skrzydełku dobrze sobie radzi, a Kalu posługuje się równie dobrze lewą nogą jak prawą.

Jak wygląda Pańska skuteczność?

- Chciałbym, żeby nie była gorsza niż w końcówce minionego sezonu. Szukam szybkości i wydolności. We Francji mamy intensywne treningi i fajne mecze. Na razie moi znajomi z okresu występów w FC Strasbourg i FC Martigues nie mają mnie kiedy odwiedzić, bo ciągle podróżujemy. Zwiedziliśmy już niemal całą wschodnią granicę Francji. Przedwczoraj byliśmy w Avignonie, wczoraj w Frejus, za dwa dni czeka nas wyjazd do Albertville.

To pytanie słyszał Pan pewnie nieraz: czy jest Pan jedyną osobą w Wiśle, która nie żałuje odejścia Kuźby?

- Absolutnie nie. Szkoda, że nie ma Marcina wśród nas. Na pewno przydałby się Wiśle, bo jest dobrym napastnikiem. Z drugiej strony jednak, jeżeli mam zarabiać trzy razy mniej niż Marcin, a prezentować tylko nieco gorszy od niego poziom, to rozumiem prezesów, że nie przystali na warunki Kuźby. Możliwe, że za te same pieniądze będą mogli zatrudnić Gorawskiego, Brasilię i np. Włodarczyka.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.