Polski atak na NBA

Aż trzech polskich koszykarzy liczy na to, że dostaną się do NBA w przyszłym sezonie. Jest już niemal pewne, że Cezary Trybański nie będzie jedynym Polakiem w najlepszej lidze świata

18-letni skrzydłowy Maciej Lampe (210 cm) - Polak wychowany w Szwecji, a grający ostatnio w Hiszpanii; 21-letni center Szymon Szewczyk (208 cm) - rewelacja ostatniego sezonu w Bundeslidze; oraz 23-letni skrzydłowy Michał Ignerski (207 cm) - prosto po czteroletnich studiach w Ameryce. Cała trójka jest teraz w USA i walczy o jak najwyższą pozycję w drafcie (26 czerwca w Nowym Jorku). Jeśli się w nim nie znajdą, i tak będą próbować spełnić swój - i polskich kibiców - sen. O tym, że po raz pierwszy Polak zostanie wybrany w naborze do ligi NBA przez jeden z klubów.

Lampe: logika podpowiada Chicago

O Macieju Lampe pisaliśmy już kilkakrotnie. Ten 18-latek wychowany w Szwecji, a od dwóch lat grający w Hiszpanii, jest powszechnie uważany za wielki talent. Kiedy na początku czerwca po zakończeniu udanego sezonu w drugoligowym Complutense (w styczniu został tam wypożyczony z Realu Madryt) pojawił się w Chicago, od razu stał się bohaterem mediów. Strona espn.com, należąca do największej telewizji sportowej w USA, opisywała jego pierwsze treningi, które prowadził Tim Grover, przez lata przygotowujący do gry Michaela Jordana. Lampe trenował m.in. z Eltonem Brandem, supergwiazdą Los Angeles Clippers, kiedyś numerem 1 w drafcie, który w samych superlatywach wyrażał się o Polaku. - On już teraz jest gotowy do gry w NBA. Ja w jego wieku nie umiałem tak wiele - miał powiedzieć Brand.

Samego Lampego nie możemy o to spytać. Jego chicagowski agent Keith Kreiter ogłosił, że Polak nie udziela żadnych wywiadów aż do 17 czerwca. Ta data jest nieprzypadkowa. Wtedy Lampe ma ostatnią szansę, żeby ogłosić, że wycofuje swoje nazwisko z listy wybieranych i będzie szukał pracy w NBA za rok. Miało się tak stać, jeśli nie będzie miał pewności, że znajdzie się w pierwszej 10, lub ewentualnie 13 wybieranych (co wiąże się z wysokością kontraktu).

Po ostatnich dniach wydaje się to być całkiem możliwe. Amerykańscy dziennikarze zajmujący się draftem w ostatnim tygodniu zaczęli klasyfikować Polaka niżej niż dotąd. - Jego notowania spadły po ostatnich testach. Nie był tak sprawny, nie walczył i nie pracował zbyt ciężko - napisał jeden z nich. Ale kilka dni później w tym samym miejscu można było już przeczytać: "Niektórzy mówią, że jego treningi wypadły tak sobie, ale większość temu zaprzecza. Źródło NBA twierdzi, że Lampe potrzebuje tylko roku lub dwóch pracy z trenerami NBA, żeby zabłysnąć."

Agent Kreiter pozostaje optymistą, bo wie, że tak naprawdę wszystko zależy od jego ustaleń z klubami. A testy właśnie trwają - w piątek Lampe był jednym z trzech wysokich graczy sprawdzanych na zamkniętym treningu przez New York Knicks (wybierają z nr 9). - Nie podam żadnych szczegółów dotyczących testów, poza tym, że Maciek jest sprawdzany przez wybraną liczbę klubów. Z naszych informacji wynika, że powinien zostać wybrany w pierwszej 13, a ma szansę nawet na pierwszą piątkę. Odpowiednie decyzje podejmiemy w drugiej połowie czerwca - mówił "Gazecie" Kreiter.

Agent Lampego nie ma w tej chwili żadnego zawodnika w NBA, ale podkreśla, że to wcale nie musi być wada. - Moja agencja jest w stanie zająć się Maćkiem kompleksowo. Nie tylko zajmujemy się kontraktem, ale pomagamy mu w wielu innych sprawach, planować całe życie. Teraz skupiamy się na zajęciu miejsca w pierwszej 10 draftu, generowaniu zainteresowania mediów, później będzie czas na kontrakt z firmą obuwniczą i inne decyzje. Wszystko krok po kroku - mówi Kreiter.

Z numerem 7 wybierają Chicago Bulls. Czy miasto z liczną Polonią nie byłoby idealne dla Lampego? - To na pewno ciekawa propozycja. Na pewno pasowałby do tego zespołu, mógłby grać na pozycji niskiego skrzydłowego [Bulls nie mają na tej pozycji żadnego ciekawego ani obiecującego gracza - przyp. AR]. Logika by podpowiadała, że ze względu na Polaków byłby to dobry ruch. No i chyba nie bez znaczenia jest to, że agent Macieja jest także z Chicago - mówi (o sobie) Kreiter.

Jeśli Lampe nie wycofa się z draftu, na pewno 26 czerwca będzie w nowojorskiej Madison Square Garden, kiedy komisarz David Stern będzie wyczytywał kolejne nazwiska i fotografował się na scenie z kolejnymi nowymi graczami NBA. Szefowie ligi zapraszają około 20 koszykarzy, co do których jest pewność, że zostaną wybrani. - Nie mam żadnych wątpliwości, że Maciek powinien tam być. Razem z rodziną. To będzie wielki moment w jego życiu. Telewizja ESPN która przeprowadza transmisję, już zresztą pytała o taśmę z jego występami - mówi Kreiter.

Szewczyk: niech ktokolwiek podejdzie

Szymon Szewczyk, wychowanek klubu ze Szczecina, poprzedni sezon spędził w polskiej drugiej lidze. Z prowadzonym przez wiceprezesa PZKosz Tadeusza Hucińskiego klubem ze Starogardu Gdańskiego miał awansować do PLK, a skończyło się na wstydliwej porażce w ćwierćfinale z Kotwicą Kołobrzeg. Bez wielkich fanfar ten sprawny silny skrzydłowy z dobrym rzutem przeniósł się do Bundesligi. W mało znanym zespole TXU Braunschweig był rewelacją sezonu, bohaterem mediów. Z pierwszej piątki zespołu wyparł legendę koszykówki w Niemczech Waltera Palmera, a dzięki m.in. świetnej grze Polaka zespół z Brunszwiku dotarł aż do półfinału play off, gdzie prowadził 2:1 z Albą Berlin, ale ostatecznie uległ przyszłym mistrzom Niemiec. Zadebiutował też wreszcie w reprezentacji Polski, gdzie - tak jak w lidze - bardzo dobrze walczył o zbiórki i imponował sprawnością i rzutem rzadko spotykanym u wysokich graczy.

Czy nie lepiej było wcześniej wyjechać za granicę, bo przecież propozycji nie brakowało? - Oczywiście, można było, rok czy dwa lata temu. Ale najpierw miałem maturę, a później obowiązywała mnie umowa z polskim agentem. Nie chciałem, żeby on mnie reprezentował, więc trzeba było ją wypełnić do końca. Kto to był? Ja już nawet nie pamiętam - opowiada teraz Szewczyk.

Teraz ma agenta jak marzenie - firma Entersport należąca do Marca Fleishera, który jest jest obok Davida Falka i swojego brata Erica jedną z "najgrubszych ryb" na rynku agentów koszykarskich. Reprezentował kilka wielkich gwiazd, początkowo razem z bratem, później sam. Bracia pokłócili się o Kevina Garnetta, co skończyło się słynnym skandalem. Jego agencja jest tak duża, że poszczególnymi zawodnikami zajmują się jego przedstawiciele. Agent Trybańskiego Mark Termini i przedstawiciel Lampego niewątpliwie są mniej znani niż Fleisher.

Co najważniejsze - ma wielkie doświadczenie we wprowadzaniu do NBA nieznanych koszykarzy z Europy. Dzięki niemu w najlepszej lidze świata znalazł się Dino Radja, a ostatnio dwaj bardzo młodzi zawodnicy, którym znakomicie powiodło się w USA - Andriej Kirylenko (Utah Jazz) i Tony Parker (San Antonio Spurs). Obaj byli tuż przed draftem nieznani, zostali niespodziewanie wybrani w pierwszej rundzie (a więc z gwarantowanym kontraktem na trzy lata) i są teraz ważnymi graczami swoich drużyn, Parker gra nawet w finale.

Szewczyk liczy na to samo. Żaden z fachowców nie widzi go teraz w pierwszej rundzie. Nie towarzyszy mu takie zainteresowanie jak Lampemu. Ale dzięki agentowi kilkanaście klubów zaprosiło go na testy i właśnie objeżdża Amerykę. - Ta agencja ma kontakty w NBA, wiem, że prezentuje moją osobę gdzie się da, rozmawiał o mnie z wieloma osobami. Już w Niemczech było spore zainteresowanie, byli obserwatorzy z wielu klubów. Chcę pojechać i zobaczyć, jak będzie. Nie jestem nastawiony na żaden kontrakt, ale dochodzą mnie słuchy, że może pierwsza runda, może pierwsza 20... - mówił Szewczyk przed wyjazdem do USA.

- Lampe musi być w pierwszej 10, bo potrzebuje pieniędzy na wykupienie kontraktu. Dla mnie sukcesem będzie, jeśli ktokolwiek kiedykolwiek podejdzie i powie: "jestem menedżerem klubu NBA, podobasz mi się, mam dla Ciebie kontrakt". Jest mi obojętne, za ile i gdzie. Byle tak się stało - marzy Szymon Szewczyk, któremu po sezonie skończył się kontrakt w Niemczech i jak sam mówi, jest "wolnym człowiekiem".

Ignerski: noże w drugiej rundzie?

Michał Ignerski cztery lata temu ukończył (z pierwszym rocznikiem) Szkołę Mistrzostwa Sportowego w Warce. Był najlepszym zawodnikiem drużyny SMS grającej w drugiej lidze i mógł liczyć na karierę w PLK i miejsce w pierwszej reprezentacji. Wybrał jednak wyjazd do Ameryki. - I przez cztery lata nikt z trenerów polskiej kadry się nie odezwał. Nawet nie wiem, czy wiedzieli gdzie jestem - uśmiecha się teraz. Najpierw uczył się języka i miejscowych zwyczajów w dwóch szkołach pomaturalnych (tzw. junior college'ach), ostatnio dwa lata był zawodnikiem pierwszej piątki mocnego zespołu Mississippi State.

Po ukończeniu uniwersytetu "z automatu" stał się kandydatem do draftu 2003. - Od początku właściwie nie liczyłem na znalezienie się w drafcie. Nie interesowały mnie statystyki, grałem dla zespołu i dlatego nie mam raczej szans. Ale może ktoś się zdecyduje w drugiej rundzie... - mówi Ignerski.

Polak podpisał umowę z tym samym ambitnym, walczącym o miejsce na rynku NBA agentem co Lampe. Na początku czerwca pojechał do Chicago. - Czekają mnie dwa miesiące intensywnych treningów, może jakieś testy, później liczę na miejsce w składzie jakiegoś zespołu na ligę letnią - mówił przed wyjazdem. Jako zawodnik drugiego planu w lidze akademickiej Ignerski ma znikome szanse na wybór w drafcie, ale dla takich jak on - mało znanych, ale chcących się pokazać - stworzono Obóz Przeddraftowy w Chocago, który odbył się w zeszłym tygodniu. Znalazł się tam wśród 65 koszykarzy jako drugi w historii Polak (po Rafale Bigusie w 1999 roku). Wypadł przeciętnie, zdobywając w trzech meczach 13 punktów, zbierając kilka piłek.

- Dla mnie wielkim wyróżnieniem było w ogóle tam być. Miałem okazję poznać najlepszych młodych graczy na świecie, była to super przygoda i wielkie doświadczenie. Z powodu pobytu w Polsce nie miałem czasu na wielkie przygotowania, które przeszła większość zawodników. Uważam jednak, że poszło mi całkiem dobrze - komentuje swoje występy w Chicago Ignerski.

- Wybiorę dla siebie najlepszą propozycję - czy to tutaj czy w Europie. Jakkolwiek się jednak nie ułoży zawsze moim marzeniem i celem będzie gra z najlepszymi w NBA - kończy polski skrzydłowy. Bez względu na wyniki draftu i występy w lidze letniej do Polski jednak nie wróci. - Chciałbym grać co najmniej w czołowej lidze Europy, w Grecji, Włoszech, może Francji. Tam się rozwinąć i pokazać, a za rok czy dwa dostać się do NBA - dodaje.

Ojcowie i zagranica

Wszystkich trzech Polaków walczących o NBA łaczy nie tylko wysoki wzrost, ale także to, że są zawodowymi sportowcami w drugim pokoleniu. Ojciec Lampego grał w siatkówkę, Szewczyk senior przez 20 lat był podporą koszykarzy Pogoni Szczecin, a później trenerem w SKK, zaś ojciec Ignerskiego grał w Starcie Lublin w najlepszym okresie dla tego klubu, w latach 70. Wszyscy trzej od małego byli więc w świecie sportu. Doszli też do wsólnego wniosku, że na wyżyny koszykarskiego świata najkrótsza droga wiedzie przez kluby lub szkoły poza granicami Polski. I dojdą najprawdopodobniej tak daleko, jak jeszcze żaden polski koszykarz - oprócz Cezarego Trybańskiego.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.