Małgorzata Downar-Zapolska: To było w grudniu 1979 r., gdy chodziłam do piątej klasy podstawówki. Na pierwszy trening poszłam po namowach koleżanek, z których żadna poza mną nie trafiła do dorosłej koszykówki. U pani Wandy Pacułowej, która prowadziła treningi z młodymi koszykarkami Wisły, trenowałam do końca wieku kadetki. Jako juniorka w I klasie liceum rozpoczęłam zajęcia z pierwszą drużyną.
- Pierwszym trenerem był Piotr Langosz, a jego asystentem Janusz Herdzina. Oczywiście bardziej się przyglądałam, niż trenowałam, a miałam się od kogo uczyć. Byłam rozgrywającą lub skrzydłową. Na mojej pozycji grały Grażyna Seweryn, Marta Starowicz i kończąca karierę Halina Iwaniec.
- To było w 1986 r. za trenera Zdzisława Kassyka. Wygrałyśmy mecz w Krakowie ze Ślęzą. Grałam przez kilka minut i rzuciłam trzy punkty w akcji "2+1".
- Nie zajmowałam się wtedy finansami. Dziewczyny dostawały mieszkania, talony na samochody. Dla mnie było ważne, że mogłam trenować i grać w takim zespole.
- Coraz częściej i dłużej. Kontuzjowane były Aldona Patycka i Marta Starowicz, Grażyna Seweryn wyjechała do Francji, a Iza Maj przeniosła się do ŁKS-u.
- Ale grałam wtedy niezbyt dużo. Po mistrzostwie sporo koleżanek odeszło z drużyny. W kolejnym sezonie skazywano nas na pożarcie, a zajęłyśmy czwarte miejsce. Byłam szóstą-siódmą zawodniczką, grałam 20-30 minut. Wszystko zaczęło się odbudowywać w 1990 r. Dwa lata później, trenerem był Janusz Seweryn, zdobyłyśmy srebrny medal po pechowo przegranym finale z Polfą Pabianice.
- Wcześniej urodziłam Kubę i w grudniu 1994 r. rozpoczęłam na nowo treningi. Długo nie mogłam dojść do siebie. To był stracony sezon. Nie udało mi się osiągnąć porozumienia z Wisłą i wtedy zadzwoniła Ilona Mądra: "Nie masz gdzie grać? To przychodź do Olimpii". To nie była ta sama Olimpia, która walczyła w pucharach, ale był to dla mnie jeden z bardziej udanych sezonów. Wywalczyłam brązowy medal. Mało brakło, a byłybyśmy w finale. Przegrałyśmy z ŁKS-em 2:3, prowadząc 2:0.
- Konieczne było wykupienie licencji i podpisanie dwuletniego kontraktu. Kuba był mały, a my z Wojtkiem byliśmy młodym małżeństwem. On prowadził grupy młodzieżowe w Krakowie, a mnie brakło odwagi. Zresztą Olimpia zajęła w kolejnym sezonie siódme miejsce.
- Dobrze, że w trakcie sezonu zespół przejął Wiktor Szwed, ojciec Żeni Nikonowej. Potrafił wydobyć maksimum z dziewiątej, dziesiątej zawodniczki. Pamiętam mecz z Toruniem, z którym w pierwszej rundzie przegrałyśmy 16 punktami. Żeby mieć wyższą pozycję w tabeli przed play-offami, trzeba było odrobić straty w Krakowie. Szwed kazał nam bronić na całym boisku. Po dziesięciu minutach, jak w hokeju, zmienił całą piątkę i znów to samo. Wygrałyśmy przeszło 20 punktami.
- Taka była decyzja klubu. Z trenerem Nowakowskim wywalczyłyśmy dwa razy brązowe medale i raz wicemistrzostwo Polski. W składzie były Litwinka Inga Marazaite i Amerykanka Michelle Campbell...
- W Katowicach mistrzostwo Europy w 1999 r. zdobyły Ilona Mądra, Krysia Szymańska-Lara i Patrycja Czepiec. Rok później na olimpiadzie w Sydney nie było już Ilony, ale grała za to Anka Wielebnowska.
- Grałam w zespołach młodzieżowych, ale w seniorkach tylko epizod. Byłam na kilku obozach kadry za trenera Tadeusza Hucińskiego i na gdańskim Challengu przed ME w Izraelu w 1991 r. Nic z tego nie wyszło.
- Poza Europą byłam tylko w Korei Północnej. A i w Europie nigdy nie byłam we Francji. Przed wyjazdem z kadrą do Francji opiekowałam się siostrzeńcem i zaraziłam się świnką. Rozchorowałam się i nigdzie nie pojechałam, bo miałam szyję jak Mike Tyson. W tym roku planowaliśmy z Wojtkiem i Kubą wyjazd do Paryża do Disneylandu. Nie pojedziemy, bo jestem w czwartym miesiącu ciąży.
- (Śmiech) Na obozie w Czernichowie. Ja byłam w ósmej klasie, a on w pierwszej liceum. Poznałam go wyłącznie jako kolegę. Razem z innymi koleżankami próbowałyśmy go wyswatać z pewną Renatą. Wojtek wtedy jeszcze nie wpadł mi w oko. Drugi raz spotkaliśmy się, gdy ja chodziłam do trzeciej klasy liceum. Wojtek, jak sam twierdzi, wszedł do hali Wisły, zobaczył mnie na treningu... i zakochał się we mnie. Zaczęły się podchody, basen, wspólne wyjścia do kina, docieraliśmy się. Pół roku po maturze zrozumieliśmy, że to jest to i zaczęliśmy chodzić na poważnie. W 1991 r. wzięliśmy ślub. Zamieszkaliśmy w służbowym mieszkaniu w Krakowie.
- W Czernichowie od siódmego roku życia mieszkał Wojtek. Jego rodzice, podobnie jak my, są po AWF-ie. W 1974 r. właśnie tam dostali pracę. Mama męża chciała wyjechać tylko na rok, a rodzice mieszkają do dziś. My mamy duże mieszkanie i spokój. Kłopot jest tylko wtedy, gdy jesteśmy zaproszeni na imprezę do znajomych i trzeba wracać taksówką. Tanio to nie wychodzi.
- Nikt. Jako trzecie dziecko miałam być chłopcem. Przez sport dokonało się spełnienie dla mojego taty. Byłam ruchliwa, pełna życia i tak zostało do dziś.
- Wojtek pracuje w szkole od 12 lat, ja od pięciu. W 1998 roku miałam kłopoty z kręgosłupem. Byłam nawet na konsultacji w Piekarach Śląskich. Początkowo wydawało się, że to koniec z uprawianiem sportu. Coś trzeba było robić. To dobry zawód dla kobiety. Pod warunkiem że się ma dobrze zarabiającego mężczyznę. W tym roku czeka mnie jeszcze egzamin na nauczyciela mianowanego.
- Po Wojtku, który grał na skrzypcach w szkole muzycznej, odziedziczył dobry słuch. Kuba gra na pianinie i ładnie śpiewa. Nie chcę, żeby był wirtuozem, chcę, żeby grał dla siebie. Ja nie mam takiego daru, choć występowałam w chórkach szkolnych. Ale od muzyki coraz ważniejszy jest sport. Do szóstego roku ćwiczył koszykówkę, teraz jest tylko piłka nożna. Chodzi z tatą na Wisłę i ogląda mecze w Canal Plus. Może za dwa, trzy lata zmieni zdanie?
- Przy Kubie chcieliśmy być zaskoczeni. Ale pan doktor przy badaniu USG krzyknął: "Ale on duży". Rzeczywiście Kuba jest szczupły i wysoki. Jeszcze nie znamy płci, ale tym razem będziemy chcieli ją poznać.
- Grałam w koszykówkę przez 24 lata, z tego 18 w pierwszej lidze. Skończyłam rekreację na AWF-ie i studia podyplomowe z pedagogiki oraz kurs instruktorski z koszykówki. Planuję powrót jako trenerka, chyba że dziecko będzie pochłaniało więcej czasu. Nie zarzekam się też do końca co do grania. Nie wiem tylko, czy wystarczy na wszystko czasu.
- Zawsze byłam dokładna i punktualna. Nigdy nie zapomniałam o stroju sportowym ani nawet o szczoteczce do zębów. Zdarzyło się jednak kiedyś w Holandii, że wchodziłam na zmianę i dopiero wtedy zauważyłam, że mam spodenki odwrotnie włożone i numer na pośladkach.
- Walki, pójścia na kompromis, współpracy i współzawodnictwa. Koszykówka była wspaniałą przygodą w moim życiu.