Zdzisław Ambroziak o J&S Cup: Same plusy

Z całego świata do Warszawy zjechały gwiazdy, jakich z bliska polscy kibice nigdy jeszcze nie oglądali. Ale czy jest sens organizować luksusowe turnieje w kraju, w którym właściwie nie ma tenisa?

Należymy do ścisłej światowej czołówki, jeżeli chodzi o organizację imprez tenisowych. W tym jesteśmy naprawdę dobrzy. Przed rokiem przedstawiciele PKO SA z dumą odbierali w Paryżu wyróżnienie za najlepszy w swojej klasie turniej ATP organizowany na malowniczo położonych kortach w Szczecinie. Coraz mocniej ugruntowuje się prestiż i tradycja uroczego, bardzo zadbanego i jedynego tego rodzaju w Polsce - gdyż grają panie i panowie - Idea Prokom Open. A teraz jeszcze wystrzelił w stolicy J&S Cup, turniej najlepiej płatny, z budżetem ok. 1,5 mln dol. Turniej, na który z całego świata zjechały do stolicy gwiazdy, jakich na własne oczy z bliska polscy kibice nigdy jeszcze nie oglądali. Nic, tylko biec do kas i patrzyć w niebo, czy pogoda dopisze.

Po wstępnej euforii nieuchronnie jednak nasuwają się pytanie: czy jest sens organizować wspaniałe, luksusowe turnieje tenisowe w kraju, w którym właściwie nie ma tenisa? Kiedy przeglądam z zazdrością nazwiska pań z Madagaskaru, Tanzanii, Wenezueli czy Thailandii awansujących dzielnie do kolejnych rund poważnych turniejów, to upewniam się, że tenisa u nas nie ma. I zaraz potem pytanie następne - czy i jakie przełożenie będzie miała wizyta w Warszawie Venus Williams, Amelie Mauresmo i innych tenisowych delikatesów na przyszłość naszych dziewczyn, na sukcesy naszych reprezentantek(ów), o których tak bardzo marzymy?

Na pierwsze pytanie odpowiedź jest łatwa. Oczywiście, że ma sens, bo oznacza to dla wszystkich same plusy. Widzowie obejrzą wspaniały turniej, sponsorzy będą mieć, przepraszam za wyrażenie, "product placement", dziennikarze nie tylko frajdę, ale i wierszówkę. Wreszcie nasze tenisistki, w ilości dotychczas niespotykanej, będą miały okazję nie tylko zagrać, ale także, co nie mniej ważne, zarobić setki, a nawet tysiące dolarów. Jako się rzekło - same atuty.

Bardziej zawikłana jest odpowiedź na drugie pytanie, bowiem pewien optymizm byłby możliwy przy spełnieniu pewnych warunków, obaleniu kilku stereotypów, weryfikacji niektórych pojęć. Zabiegam o to bezskutecznie od lat:

1. Należy przestać przywiązywać jakąkolwiek wagę do wyników uzyskiwanych w turniejach drużynowych oraz przestać z nadmiernym pietyzmem podchodzić do sukcesów osiąganych w kategorii juniorek. Tenis jest sportem indywidualnym, jedyne rozgrywki drużynowe, które mają prawdziwy prestiż i magię, to Puchar Davisa. Niewiele doprawdy wynika z dzielnej postawy Polek w Estoril w swojej grupie Pucharu Federacji, a także sporadycznych sukcesów w rozmaitych mistrzostwach Europy ect. To są sukcesy pozorne, statystyczne, które tylko zaciemniają faktyczny stan posiadania.

Siostry Williams natomiast, które są u nas w centrum uwagi ze względu na spodziewaną wizytę Venus, najlepiej udowadniają, co warte są sukcesy juniorskie, bo w rodzinnej strategii zdobycia tenisowego eldorado tego punktu programu nie było wcale! Tajka Tamarine Tanasugarn pokonana przed laty przez naszą Olę Olszę w finale juniorskiego Wimbledonu wciąż gra, wygrywa, zarabia punkty i dolary (już prawie 1,5 mln). To powinno być przestrogą i nauką, bo o Polce, juniorskiej mistrzyni Wimbledonu, słuch całkowicie zaginął.

2. Wciąż błędnie oceniamy istotę tenisowego talentu, mylnie używając go w tym samym znaczeniu jak tenisowy styl. U nas każda dziewczyna czy chłopak, którzy potrafią swobodnie i estetycznie zagrać forhend, bekhend czy smecz, uznawani są natychmiast za talent. Tymczasem ostatnie dekady coraz dobitniej potwierdzają prawdę, którą z oślepiającą jasnością udowodnił już wielki Björn Borg, że we współczesnym tenisie "umieć grać" wcale nie jest najważniejsze, naprawdę ważne jest "umieć wygrywać". Prawdziwą miarą tenisowego talentu stają się więc czynniki atletyczne i psychologiczne. Determinacja, wytrzymałość i umiejętność koncentracji. Odporność na trening, zmęczenie, podróże, samotność. Czasami odporność na ból. Losy wspaniałych sióstr Williams, z których starszą będziemy podziwiać na kortach Warszawianki, są tego najlepszym potwierdzeniem.

3. Kluczowy dla perspektyw kariery w wielkim tenisie jest też poziom aspiracji i wymagań, jakie tenisistki stawiają przed samymi sobą. Zupełnie czym innym jest szukanie w tenisie szansy na wielką karierę, sławę i bogactwo, czym innym natomiast, smutnym i szczególnie w sporcie przygnębiającym - szukanie środków utrzymania. Jednego z drugim pogodzić się nie da. Z mentalnością wzorowego pracownika poczty trudno marzyć o karierze, jaką zrobiły siostry Williams, Amelie Mauresmo czy nawet Daniela Hantuchova.

Wobec tych prawdziwych wyzwań i zagadek, przed którymi stoją nasze tenisistki, trudno o jakąkolwiek prognozę. Weryfikację przyniesie codzienność, kiedy wielkie gwiazdy wyprowadzą się już z warszawskiego hotelu Regency Hayatt. Ta weryfikacja nie zapowiada się dla nas nadzwyczajnie optymistycznie. Dość pomyśleć, że już nazajutrz po zakończeniu J&S Cup rozpoczyna się na Ursynowie turniej ITF z pulą nagród 10 tys. dol. Do piątku do turnieju głównego zgłosiła jedna Polka, a przecież od tego trzeba zaczynać, taka jest nasza tenisowa codzienność, przez te szczeble trzeba przejść, nie ma drogi na skróty. To jest także miara sportowych aspiracji naszych przyszłych mistrzyń, które w sposób dla mnie niezrozumiały nie korzystają z szans, nawet tych podawanych na srebrnej tacy, niewymagających wyjazdów, nakładów, poświęceń... Fenomen zdumiewający, potwierdzający jedynie, że tenis istnieje u nas głównie jako snobistyczna okoliczność towarzyska.

Tymczasem jednak cieszmy się na dni odświętne, na tydzień, jaki czeka na nas na kortach Warszawianki. Będzie z pewnością wspaniale, same gwiazdy, plusy, atuty. Może dzięki takim turniejom losy Marty Dmachowskiej, Joanny Sakowicz i pozostałych uczestniczek J&S Cup potoczą się pomyślniej niż ich poprzedniczek.

Copyright © Agora SA