Rutkowski, Wujec: Ballada o piekarzu

Hamburger z frytkami i colą: 2,99 dol. Butelka dwunastoletniej whisky Chivas Regal: 29,99 dol. Gwarantowany kontrakt na siedem lat: 86 700 000 dol. Dostawać taką pensję za nic: bezcenne.

Tak w skrócie wygląda sytuacja Vina Bakera - zawodnika, który mógł stać się jedną z wielkich gwiazd NBA, a jest bodaj największym jej pośmiewiskiem.

Baker zaczynał swą karierę w Milwaukee Bucks. W latach 1995-97 należał nawet do elitarnego klubu 20/10 (średnio 20 pkt. i 10 zbiórek na mecz). W 1997 roku przeniósł się do Seattle (zastąpił Shawna Kempa) i również tam grał wyśmienicie. Ale tylko przez rok.

Kłopoty zaczęły się w roku 1998. Wskutek konfliktu płacowego pomiędzy władzami ligi a zawodnikami sezon NBA rozpoczął się z trzymiesięcznym opóźnieniem. Wielu koszykarzy przystąpiło do rozgrywek zupełnie bez formy. Tak też było z Bakerem, który pojawił się w Seattle z prawie 30-kilogramową nadwagą. Gruby, leniwy, ociężały - zapomniał nawet, jak się trafia rzuty wolne.

Po kompromitującym sezonie władze Seattle stanęły przed nie lada dylematem. Bakerowi skończył się kontrakt i trzeba było podjąć decyzję, co dalej. Vin oczekiwał maksymalnego dopuszczalnego przepisami kontraktu. Baker '98 był tyle wart, Baker '99 już nie. Ówczesny trener Seattle Paul Westphal był pełen obaw. Przekonywał, że może podpisać z Bakerem umowę tylko na rok - aby przekonać się, czy kryzys formy był istotnie tylko jednorocznym wypadkiem przy pracy. Władze Sonics uznały jednak, że sezon 1999 w ogóle nie był reprezentatywny. Wszystko wskazywało na to, że w ogóle go nie będzie, więc Vin miał prawo sobie pofolgować. Wcześniej przez pięć lat był świetny, więc nie można go skreślać tylko dlatego, że jeden sezon miał nieudany.

Baker dostał więc od Seattle siedmioletni kontrakt na prawie 87 mln dol. I potem, poza chwilowymi przebłyskami, było już tylko gorzej.

Baker nadal tył. Odpuszczał treningi. Podczas meczów zachowywał się pasywnie, jakby nie interesowało go, co dzieje się na boisku. Miewał ataki paniki, stany depresyjne. Bał się pojedynków z gwiazdami ligi - a jego rywale bezlitośnie to wykorzystywali (Chris Webber powiedział, że Baker to "największy mięczak w NBA"). Kiedyś po nieudanym meczu dziennikarze przyłapali Vina w szatni, jak popłakiwał w samotności.

Sonics zrozumieli swój błąd już po roku - kiedy próbowali sprzedać Bakera do New York Knicks. Nic z tego jednak nie wyszło (ze skomplikowanej wymiany pomiędzy czterema klubami wycofał się w ostatniej chwili menedżer Detroit Joe Dumars - i to do niego kibice Nowego Jorku powinni słać listy dziękczynne). Wydawało się, że Seattle będzie się męczyć z Bakerem aż do końca jego kontraktu.

Ale nagle nastąpił cud. Latem 2002 po Bakera zgłosili się Boston Celtics. Nie dawali wiele w zamian, ale właściciele Sonics nie wahali się ani chwili. Również Baker był zachwycony - wracał w rodzinne strony, do ukochanego Bostonu. Zapowiadał wszem i wobec, że teraz wszystko się zmieni.

I rzeczywiście. Bo Baker w Bostonie gra jeszcze gorzej niż w Seattle. Tegoroczny sezon jest zdecydowanie najgorszym w jego karierze. Statystyki: 5,2 pkt. i 3,8 zbiórki w 18 minut. Pierwszy mecz w karierze, w którym całe 48 minut przesiedział na ławce rezerwowych. Dziwna decyzja o opuszczeniu meczu przeciwko byłym kolegom z Seattle, tłumaczona najpierw zawrotami głowy, a potem palpitacjami serca.

Władze Bostonu szybko porzuciły jakąkolwiek nadzieję, że Baker stanie się trzecią oprócz Antoine'a Walkera i Paula Pierce'a strzelbą Bostonu. Dziesięć dni temu Celtics odkupili z Denver Nuggets pana Marka Blounta - rezerwowego, któremu pozwolono latem odejść, bo wobec przyjścia Bakera wydawał się zbędny.

Vin Baker nie jest ani trzecią, ani czwartą, ani nawet dwunastą strzelbą Celtics. Zmiennikami Tony'ego Battie na pozycji centra są Blount oraz Walter McCarty. A Vin nie pojawia się na parkiecie ani na chwilę. Wreszcie kilka dni temu nasz bohater został zawieszony przez Celtics na czas nieokreślony za nadużywanie alkoholu. Ma iść się leczyć. Czy i kiedy wróci do drużyny - tego nie wiadomo.

Czemu tak się stało? Według innych graczy Baker ma niezwykle delikatną konstrukcję psychiczną i po prostu nie radzi sobie z realiami życia w NBA. Nie umie się motywować, zmusić do pracy na treningach, odmawiać licznym pokusom. Każde niepowodzenie traktuje jak wielką tragedię. A poza boiskiem jest przesympatycznym, spokojnym człowiekiem.

Mniejsza z tym, że Baker jest dla klubu całkowicie bezużyteczny. Problemem jest jego gigantyczna pensja, która praktycznie uniemożliwia Celtom poszukiwanie wzmocnień dla klubu. Sposobem na to byłaby renegocjacja kontraktu Bakera. Sam zainteresowany nie chce jednak o tym słyszeć. Celtics są mu winni jeszcze 44 mln dol. za najbliższe trzy lata. I niech płacą. Choć będą to zapewne trzy lata nicnierobienia.

Kronika towarzyska

Pod kopułą hali Madison Square Garden, w której grają New York Knicks, zawieszono koszulkę z numerem 33. Uhonorowano w ten sposób Patricka Ewinga - już żaden gracz Knicks nie założy koszulki z jego numerem. W pożegnalnym prezencie od Knicks Patrick dostał kluczyki do nowego Humvee.

Dobry przyjaciel Vlade Divaca i Chrisa Webbera z Sacramento Jon Barry gra obecnie w Detroit. Przed meczem z Pistons Divac zażartował: "Zapłacę 5 dol. każdemu, kto będzie gwizdał na Jona". Webber dodał: "Świetny pomysł, dorzucam kolejne 5 dol.". Panowie uśmiali się i zapomnieli o wszystkim. Kiedy jednak Barry pojawił się na parkiecie, przywitało go gromkie BUUUU! Podczas przerwy gracze Sacramento poprosili, by fani dali sobie spokój, ale i to nie pomogło. Po meczu Divac był wściekły: "To przecież był dowcip. D-O-W-C-I-P. A oni go nie pojęli. Niewiarygodne. Co to za ludzie?".

Nieśmiertelny

W meczu z Indianą Michael Jordan zderzył się z Reggie Millerem i spuchło mu kolano. Lekarze zalecali kilka dni przerwy. Już dwa dni później, w wygranym po dogrywce meczu z Houston, 40-letni Jordan grał 50 min, zaliczył 35 pkt. (w tym 10 w dogrywce), 11 zbiórek i 6 asyst.

Bohater tygodnia

Kobe Bryant. W tym tygodniu przekroczy zapewne 10 000 pkt. w karierze. Będzie najmłodszym (24 lata) zawodnikiem, który tego dokonał. Dotychczasowi liderzy to Bob McAdoo (25 lat i 148 dni), Shaq (25 lat 341 dni), Michael Jordan (25 lat i 343 dni) i Kareem Abdul Jabbar (25 lat i 344 dni). Niezłe towarzystwo.

Złota myśl

"Co rano jedliśmy płatki kukurydziane, co wieczór zmawialiśmy paciorek i wszystko potoczyło się po naszej myśli" - tak trener Antonio Greg Popovich wyjaśnił osiem kolejnych zwycięstw swej drużyny w meczach wyjazdowych.

Michał Rutkowski, Paweł Wujec

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.