MŚ w skokach. Kamil Stoch mistrzem świata!

Konkurs jak marzenie! Dokładnie po dziesięciu latach Polak mistrzem świata w skokach narciarskich na dużej skoczni. Kamil Stoch powtórzył wyczyn Adama Małysza z Predazzo

Relacje z najważniejszych zawodów w aplikacji Sport.pl Live na smartfony

Wygrał jak wielki mistrz. W pierwszej serii nikomu nie pozostawił złudzeń, miał ponad pięć punktów przewagi. Rywale się chwiali po tym ciosie, ale w drugiej serii walczyli jak lwy. - Kamil pokaże pazur na dużej skoczni - przewidywał Małysz. Wielki mistrz się nie pomylił. Jego następca pofrunął w drugiej serii kapitalnie. 130 m dało mu pewny tytuł. Trenerzy Łukasz Kruczek i Zbigniew Klimowski nie czekali na wyniki, tylko rzucili się sobie w ramiona. Kamil wygrał z ponadsześciopunktową przewagą. Na spowitym w biało-czerwone flagi stadionie w Predazzo nikt nie był mu w stanie podskoczyć!

- Na konkurs włączam tryb bojowy - zapowiedział Stoch przed zawodami na dużej skoczni. W głowie siedziała mu bolesna nauczka i gorzkie łzy z konkursu na normalnej skoczni, gdzie popełnił błąd i pewny sukces (drugi po pierwszej serii) spektakularnie przekuł w bolesną porażkę (ósmy po drugim skoku).

Zobacz wideo

Minęło parę dni i zobaczyliśmy odmienionego człowieka. Dzień przed konkursem zamiast wyćwiczonych i wyuczonych od psychologa formułek dziennikarze usłyszeli: "W czwartek będę zadowolony z medalu. Najlepiej złotego". W ustach skromnego, cichego chłopaka z Zębu brzmiało to prawie jak legendarna deklaracja trenera siatkarzy Huberta Wagnera sprzed igrzysk w Montrealu: "Interesuje mnie tylko złoty medal".

Kamil obiecał, że rakieta z Zębu (taki napis miał kiedyś na narcie) odpali to, co ma najlepszego, i w pierwszej serii wyprowadził mocny cios, którym lekko ogłuszył rywali. 131,5 m to była najdłuższa odległość serii. Szwajcarski sędzia dał Polakowi notę marzeń, czyli dwudziestkę (jedyną w serii).

Stoch miał notę 144,9 pkt. Prowadził o ponad pięć punktów ze Słoweńcem Peterem Prevcem oraz Norwegiem Andersem Jacobsenem. - Jeśli dostanę od losu drugą szansę, postaram się nie stracić zimnej krwi i wykorzystać okazję. Jeśli teraz znajdę się w identycznej sytuacji, to zachowam więcej zimnej krwi i wykorzystam to, co daje mi los. Nieraz podnosiłem się z takich albo i nawet gorszych opresji. W jednym konkursie była klapa, a następny potrafiłem wygrać - deklarował przed zawodami.

Tym razem spektakularną klęskę z soboty potrafił przekuć w piękne zwycięstwo we czwartek. A łzy smutku zamieniły się w łzy radości i szczęścia.

W czwartek minęło dokładnie dziesięć lat od dnia, w którym Adam Małysz zdobył złoty medal MŚ na normalnej skoczni w Predazzo. Było to jego drugie złoto na tamtych mistrzostwach, które zaczynały się od konkursu na dużym obiekcie. - Skoczek Małysz i skoczek Stoch to dwie totalnie różne osoby - mówił Adam, który w środę włożył na barki młodszego kolegi ciężki plecak ze słowami: "Kamil to najpoważniejszy kandydat do złota". Identycznie wypowiedział się broniący tytułu Austriak Gregor Schlierenzauer. To on nie wytrzymał ciśnienia i nie miał szans nawet na podium.

A Stoch kapitalnie wytrzymał wszystkie namaszczenia. Doskonale zniósł rolę faworyta. Skończył tam, gdzie jego wielki poprzednik. Ich kariery są do siebie zupełnie niepodobne. Małysz parł do medali sinusoidą. Po wygranej w Pucharze Świata miał kilkuletnie załamanie formy, utonął na buli i chciał nawet kończyć karierę. Na swojej drodze spotkał trenera Apoloniusza Tajnera, który razem z psychologiem Janem Blecharzem i fizjologiem Jerzym Żołądziem doprowadził go na szczyt.

Potem Adam spadał (z trenerem Heinzem Kuttinem) i wracał na szczyt (z Hannu Lepistoe). Kamil nie miał takiej zapaści. Ze skoków czerpie łyżką, a nie chochlą. - Powoli, z każdym krokiem wspina się po drabinie kariery. Ale uważa, żeby nie iść za szybko i się nie potknąć - mówi trener Łukasz Kruczek, który również spisał się na medal, przygotowując i Kamila i drużynę.

W każdym sezonie Stoch zdobywa coraz więcej punktów, ląduje coraz wyżej w klasyfikacji generalnej PŚ. Z Małyszem łączyło go to, że przed MŚ w Predazzo ani razu nie wygrali konkursu PŚ. Wybitnych skoczków poznaje się po tym, że są najlepsi dokładnie wtedy, kiedy trzeba.

Przez następne dwa lata, do Falun, Stochowi będą śpiewali to, co kiedyś Małyszowi: "Tutaj lata nasz mistrz świata".

W sobotę na dużej skoczni konkurs drużynowy.

Więcej o:
Copyright © Agora SA