Małysz: Stoch pokaże pazur. Będzie jednym z trzech faworytów do zdobycia tytułu mistrza świata

Konkurs na dużej skoczni w Predazzo zaczyna się dziś o 17. Relacja Z Czuba i na żywo na Sport.pl i w aplikacji Sport.pl Live. - Co cię zadowoli? - zapytaliśmy Stocha. - Nie wiem - odparł bez namysłu. Po krótkiej chwili zastanowienia dodał: - Nie będę się bał tego wymówić. Zadowoli mnie medal. Najlepiej złoty.

Dziesięć lat temu na tych samych skoczniach podwójnym mistrzem świata został Adam Małysz, honorowy obywatel Predazzo.

Robert Błoński: Możesz porównać Stocha i Małysza jako skoczków?

Adam Małysz, najlepszy polski skoczek, dziś ekspert Eurosportu: Nie ma dwóch identycznych skoczków. Można się na kimś wzorować, ale najlepiej wypracować sobie własną technikę. My z Kamilem jesteśmy zupełnie inni. On jest bardzo dobry technicznie, ma kapitalne predyspozycje fizyczne, jest strasznie chudy. Na progu ma inny kąt natarcia, odbija się bardziej do przodu. Ja odbijałem się wyżej i leciałem.

Chciałbyś coś mu powiedzieć przed konkursem?

- Nie mogę się odzywać, bo mógłbym zakłócić wypracowany i ustalony z trenerem porządek. Jeśli Kamil chce rady, to sam po nią przyjdzie. Nie przyjechałem tu jako ratownik czy cudowny uzdrowiciel. Prędzej porozmawiam z trenerami. Lepiej, jeśli o pewnych rzeczach zawodnik dowiaduje się od szkoleniowca, a nie osób trzecich, bo później zaczyna się mieszanie w głowie.

Na średniej skoczni Stoch był drugi po pierwszej serii, ale zepsuł skok finałowy i zajął ósme miejsce. Później mówił, że to nie psychika zadecydowała o błędzie...

- Wiem, że Kamil trafił z formą, więc co innego zawiodło, jak nie głowa? Stresu nie da się całkowicie wyłączyć, szczególnie na mistrzostwach czy igrzyskach. Od zawodnika zależy, czy potrafi go kontrolować. Jeśli to umie, adrenalina mobilizuje jeszcze bardziej. Więc jeśli ktoś jest wyjątkowo odporny na stres, to też źle.

Kamil od dawna współpracuje z psychologiem i ma zakodowane czynności, które zawsze wykonuje przed skokiem. Najważniejsze jest, o czym i w jaki sposób się myśli. Musi to być myślenie pozytywne. Największą głupotą jest powtarzać: "Nie mogę spóźnić skoku", bo wtedy na pewno będzie spóźniony. Psycholog Jan Blecharz uczył mnie, że gdy spóźniałem odbicie, miałem powtarzać: "Wcześniej traf w próg". Miałem regułkę, którą powtarzałem: "Kolanka luźno, klatka daleko itd.". Działało.

Przeżyłeś kiedykolwiek takie emocje jak Kamil w sobotę? Płakał, aż mu się broda trzęsła.

- Mnie też wiele razy chciało się płakać, ale umiałem powstrzymać łzy. Jak na MŚ w Sapporo, kiedy powinienem wygrać na dużej skoczni, a skończyłem czwarty. Takich chwil się nie zapomina, choć chciałoby się.

Najpierw trzeba samemu sobie z taką sytuacją poradzić, a potem mogą pomóc inni. W przypadku Kamila porażka może dać pozytywny efekt. Pokaże pazur. Widziałem, że na treningach jeszcze bardziej się mobilizował. Chce udowodnić, że sobotnia porażka była przypadkiem. Jak ja w Sapporo, kiedy porażkę przekułem na zwycięstwo na skoczni normalnej. Kamil jest dla mnie jednym z trzech głównych kandydatów do złota.

Kto jeszcze?

- Mistrz z soboty, czyli Norweg Anders Bardal, oraz Austriak Thomas Morgenstern, ale on ma problemy z kostką i nie wiadomo, co z tego wyniknie. Przed MŚ moim głównym faworytem był Austriak Gregor Schlierenzauer. Choć zdobył srebro, nie skacze najlepiej. Ma dobre odbicie, ale czasem więcej niż skakania jest taktyki trenera Pointnera, który obniża mu belkę, żeby dostał dodatkowe punkty.

Mimo to jest fenomenem. Badania wykazały, że ma idealną dla skoczka budowę ciała. Wszystkie kąty decydujące przy odbiciu - najważniejszym elemencie skoku, który trwa niecałą sekundę - są niemal perfekcyjne. Jest stabilny. Nawet w gorszych momentach kręci się koło czołowej dziesiątki.

Będziesz komentował konkurs w Eurosporcie?

- Nie. Była taka propozycja, ale ostatecznie zrezygnowałem. Będę ekspertem na dole skoczni. Przyjechałem tutaj głównie pomóc chłopakom. Przy okazji dementuję plotki, że za współpracę z Eurosportem dostałem wynagrodzenie. Czytałem, że TVP nie było na mnie stać, bo Eurosport przebił ofertę. Nie podpisałem kontraktu, to przyjacielski układ. Eurosport pokazywał mnie na Dakarze, w zamian jestem ich ekspertem od skoków. Nie poszło o pieniądze. Tuż przed listopadowym konkursem w Kuusamo dostałem propozycję wizyty w studiu TVP, ale byłem już dogadany z Eurosportem i nie mogłem ich zawieść.

Coś się zmieniło w Predazzo?

- Nic. Rondo zbudowali, ale prowizoryczne. Za to skoki się zmieniły.

Kiedyś było łatwiej zostać mistrzem świata?

- Dziś konkursy są bardziej wyrównane, nie ma dwóch czy trzech mocarzy, jak za moich czasów. Spowodowały to zmiany przepisów, wprowadzenie przeliczników wiatru, możliwości zmiany belki startowej i obcisłych kombinezonów. Jest 15-20 skoczków, którzy mogą stanąć na podium.

Żałujesz, że w twoich czasach nie było obecnych przepisów?

- Cieszę się, że ich nie było, i twierdzę, że nie są dobre dla skoków, bo zbyt je komplikują kibicom. Wątpię, czy wyrównują szanse. Wiatr ma wpływ na skok w różnych fazach lotu, uśrednianie czasem krzywdzi. Najważniejszy jest wiatr za bulą i na dole. Jeden zawodnik go ma i odlatuje, drugi ma, ale tylko po wyjściu z progu, i ląduje dziesięć metrów bliżej. A uśredniając, mają takie same przeliczniki.

W polskiej ekipie wszyscy się cieszą, że w Predazzo będzie wiało z tyłu. Dlaczego?

- Odpadnie kilku ślizgaczy, czyli zawodników, którzy nie mają dobrego odbicia, ale potrafią lecieć. Kamil nauczył się odlatywać przy tylnym wietrze, już umie płasko prowadzić narty. Jak Szwajcar Simon Ammann w Vancouver, kiedy zdobywał dwa złote medale. Kamil leci odsunięty od nart, prowadzi je płasko i "nie biją" mu po barkach, jak np. Norwegowi Jacobsenowi, którego potrafi mocno rozbujać w locie.

Czterech Polaków jest regularnie w czołowej trzydziestce PŚ, dwóch ląduje w dziesiątce. Czego brakuje do zwycięstw i miejsc na podium?

- Wpływ miał nieudany początek sezonu i problemy z kombinezonami. Potem poprawiono stroje i wraz z nimi zmieniła się technika, pozycja dojazdowa, kąt odbicia itd. Kamil kilka razy był w trójce po pierwszej serii, a potem psuł drugą. W zeszłym roku czasem odpuszczał próbne skoki, szedł prosto na konkurs. Może dobre ma tylko dwa skoki, a nie trzy? Pamiętajmy, o sukcesie lub jego braku decyduje często jeden skok.

Co powiesz o skoczni w Predazzo? Nie zmieniła się od lat, wciąż jesteś rekordzistą.

- Ma długi rozbieg. Przy wietrze z tyłu słabsi skoczkowie sobie nie radzą, bo po wyjściu z progu szybko ssie do buli. To nie jest skocznia dla lotników. Leci się nisko nad bulą, odlecieć można dopiero za nią, co jest trudne.

Wracasz czasem myślami do tamtych mistrzostw z 2003 roku?

- Czasem je oglądam, szczególnie konkurs na dużej skoczni. O złoto walczyłem z Matti Hautamäkim. Finowie zarzucali mi, że nie wylądowałem telemarkiem i dostałem zbyt wysokie noty. Uważam, że zarzuty były niesłuszne. Lądowałem daleko i z dużej wysokości, więc wygrałbym dzięki punktom za odległość. Predazzo to jedno z moich najprzyjemniejszych wspomnień. W tamtym sezonie nie skakałem dobrze, ale przed mistrzostwami pojechaliśmy do Ramsau i tam wyszlifowałem formę. We Włoszech zacząłem wygrywać treningi i poczułem, że będzie dobrze. Po wygranej na dużej skoczni wiedziałem, że na średniej też będę walczył o medal. W głowie mi siedziało, że powinno być drugie złoto. Trybuny były biało-czerwone, po konkursie na średniej skoczni kibice rzucili mi flagę i pojeździłem sobie z nią po zeskoku. Podczas dekoracji w Cavalese zawieszono nam medale na szyi, a do ręki dostaliśmy pudełeczko z miniaturą medalu i zapinkę. Hautamäkiemu pudełko upadło w śnieg. Staliśmy na wysokości dwóch-trzech metrów. Ciekawe, czy je później znalazł.

Jesteś coraz dalej od skoków?

- Nie. Cały czas mnie do nich ciągnie. Nie wyobrażam sobie, żebym nie obejrzał konkursu, gdy tylko w pobliżu jest telewizor. Odwiedzam kolegów na treningach w Szczyrku i Wiśle. Poświęciłem skokom 27 lat życia. Nie potrafiłbym się od nich odciąć. Zawsze będę miał z nimi coś wspólnego.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.