Na kiepską frekwencję narzekali nawet sprzedawcy pamiątek, którzy swoje kramiki z czapeczkami i szalikami ustawili w drodze na szczyt Jested (na nim znajduje się skocznia).
- To nie to, co rok temu w Harrachovie, wtedy to można było zrobić niezły interes - wzdychał jeden z polskich sprzedawców, w czapeczce w... niemieckich barwach. Co ciekawe, w ofercie były tylko szaliki, czapeczki i flagi w barwach Polski i Niemiec. - W Harrachovie mieliśmy i czeskie, ale w ogóle się nie sprzedawały - stwierdził sprzedawca.
Organizatorzy nie narzekali jednak na frekwencję. - Nie jesteśmy rozczarowani liczbą widzów [w sumie przez dwa dni pod skocznią zjawiło się około ośmiu tysięcy widzów - red.]. W końcu to zwykłe zawody Pucharu Świata, a nie mistrzostwa świata czy Turniej Czterech Skoczni - przyznał Jakub Vodrazka, rzecznik prasowy PŚ w Libercu. - Poza tym tak wyszło, że w tym samym czasie w naszym mieście rozgrywana jest Jizerska 50 [odpowiednik polskiego narciarskiego Biegu Piastów - red.].