Apoloniusz Tajner: Ostatnia kostka jest na swoim miejscu

Adam zaczął wreszcie skakać równo i powtarzalnie i perfekcyjnie. Myślę, że to mu już zostanie - mówi Apoloniusz Tajner, trener polskich skoczków.

Robert Błoński: "Z nowym rokiem, z nowym krokiem". To był cudowny krok Adama.

Apoloniusz Tajner: Tak. Dramaturgia konkursu była mocna, ale skończyło się wspaniale. Na drugim miejscu Adama, razem z dobrym kolegą Goldbergerem. Obaj mają tego samego sponsora. Wygrana Peterka jest trochę niespodziewana, ale Słoweniec wykorzystał warunki w pierwszej serii. Takiego wiatru nie miał już nikt. On tym pierwszym skokiem zapewnił sobie zwycięstwo w konkursie. W drugim skoczył spokojny.

Jak Pan oceni skoki Adama?

- Perfekcyjne. On tu miał pięć fantastycznych skoków. Dwa treningowe we wtorek, jeden próbny w środę i oba konkursowe. Zaczął wreszcie skakać równo i powtarzalnie i perfekcyjnie. Myślę, że to mu już zostanie. Chyba znowu złapał czucie progu. Ta ostatnia kostka w całej tej układance nam wreszcie zaskoczyła.

On tu nie miał żadnej wpadki. Cały grudzień na to czekaliśmy. On się męczył, choć czasem był drugi, czasem trzeci. Teraz jest już na swoim miejscu.

Czy w tych skokach Adama już nic nie można było poprawić?

- Nie wybrzydzajmy. Niech skacze tak, jak tu.

Co Pan czuł po drugim skoku Adama?

- Radość. Cieszyłem się, że będzie w trójce.

Nastroje przed Innsbruckiem są lepsze...

- Na pewno. Ale nie były takie złe. Owszem, Adam skakał gorzej, ale wiedziałem, że wszystko wisi w powietrzu. Wszystko, czyli powrót jego formy. Wiedziałem, że w całej układance któraś z kostek była wysunięta. Musiała wskoczyć na swoje miejsce. I to się stało tu, w Ga-Pa.

Czy Adam już teraz do końca nie będzie skakał w kwalifikacjach, a tylko w treningach?

- Tu się nam to rozwiązanie sprawdziło. Ale, co będzie dalej, zobaczymy. Weźmiemy to pod uwagę. Nie wiemy, co nas czeka, czy to będzie korzystne czy nie. Decyzję podejmiemy w ostatniej chwili.

Hannawald skoczył daleko, ale upadł. Ahonen się podparł. Czy Fin jest rzeczywiście taki mocny?

- Wszystko to sprawa wiatru. Ahonen skoczył doskonale. A jeszcze pod koniec powiało mu po narty i odleciał kilka metrów dalej. To go poniosło. Ale 129 to było za dużo, by ustał. Już dwa lata temu, kiedy Adam skoczył tu 129,5 m mówiło się, że tego rekordu nikt nie pobije, a jeśli już, to nie ustoi skoku. Tak daleko skoczyć i nie upaść mógł tylko Małysz w formie sprzed dwóch lat. I to się potwierdza. Dla Hannawalda za daleko było 124 m. Ahonen jest wyższy, cięższy i nie wytrzymał potężnej siły, która przygniotła go do ziemi.

Dlaczego dziś leżało tylu zawodników? Nie tylko Ahonen i Hannawald...

- Śnieg był bardzo twardy i prowadzenie po nim nart było bardzo utrudnione. Przy lądowaniu trzeba było zachować maksymalną koncentrację, do samego końca strefy. Nie wolno było skończyć skoku na dotknięciu stopami ziemi. Trzeba było cały czas być w gotowości, koncentracji, aż do zatrzymania się na końcu wybiegu skoczni. Kto tego nie robił, miał kłopoty. Upadki wynikały z lekceważącego podejścia do lądowania.

Uśmiech Panu wrócił?

- Ależ ja go nie straciłem. Tak myślę, że byłem uśmiechnięty....

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.