Londyn 2012. Włodarczyk: Spojrzałam w niebo i powiedziałam: "Kama, bądź tu dzisiaj ze mną"

- Przed piątym i szóstym rzutem prosiłam Kamilę o pomoc. Pomogła. Ten medal dedykuję jej. Takie zamieszanie z awarią aparatury do pomiaru odległości nie powinno się zdarzyć na igrzyskach. Dobrze, że Betty Heidler w końcu też dostanie medal - mówiła Anita Włodarczyk, która w piątek zdobyła srebrny medal w rzucie młotem.

Jakub Ciastoń: Niesamowity konkurs, jakie są pani pierwsze odczucia?

Anita Włodarczyk: - Emocje ogromne, widać to chyba było na mojej twarzy. Popłakałam się, gdy podbiegłam po konkursie do trenera i menedżera. Nie mogłam uwierzyć, że mam srebrny medal. Nie dotarło to do mnie, nadal nie dociera, nie wiem, kiedy dotrze. Jak emocje opadną, może później, może jutro.

Gdy w połowie konkursu była pani na czwartym miejscu, pojawiły się nerwy, że medal może się wymknąć?

- Wiedziałam, że jestem mocna psychicznie, i że to się nie może tak skończyć. Staram się być spokojna, walczyłam do końca i z tego się cieszę, że potem rzucałam coraz lepiej. W piątej i szóstej serii łapały mnie już skurcze w łydkach, chyba po raz pierwszy w życiu. Ale warto było rzucać z bólem.

Ten czwarty, spalony rzut, mógł pani dać złoty medal, być może nawet rekord świata.

- To był rzut w granicach 78 metrów, nie wiem, czy na rekord. Niestety wyszedł za promień. Za obszernie zakręciłam, nie za dobrze technicznie, młot mi uciekł i nie zdążyłam dostawić nogi. Ale w piątej i szóstej próbie już wyeliminowałam ten błąd. Na szczęście młot spadał już w promieniu.

Ta sytuacja z Niemką Betty Heidler nie zdenerwowała pani? Ciągłe przerwy, rozmowy z sędziami. Nie było wiadomo, czy jej rzut jest zaliczony, czy nie.

- Starałam się nie zwracać na to uwagi. Wkurzyłam się tylko, gdy nagle dali jej dodatkowy rzut tuż przede mną. To rzeczywiście wytrąciło mnie z równowagi. Ale w sumie dobrze, że to się tak skończyło, że też ma medal. Takie problemy z aparaturą do mierzenia odległości na pewno nie powinny się jednak zdarzać na igrzyskach olimpijskich. Podczas eliminacji też był jakiś problem przy moich pierwszych rzutach.

Kamila Skolimowska czuwała jakoś nad panią?

- Kiedy weszłam na stadion, spojrzałam w niebo i powiedziałam "Kama, bądź tu dzisiaj ze mną". Przed piątym i szóstym rzutem też patrzyłam w niebo i prosiłam ją o pomoc. Pomogła. Ten medal dedykuję jej. Kilka tygodni temu po raz pierwszy od 2009 r. wyjęłam z szafy buty po Kamili. Na zgrupowaniu w Cetniewie trzy tygodnie przed igrzyskami zaczęłam ich używać, żeby się dotarły na zawody, miałam też rękawicę Kamili. Wszystko pomogło. Cieszę się, że po 12 latach polska kobieta znów zdobyła medal w rzucie młotem na igrzyskach olimpijskich.

Wielka forma przyszła dokładnie na igrzyska - w idealnym momencie.

- Po ME zapowiadałam, że będzie coraz lepiej. Było to widać już w Memoriale Janusza Kusocińskiego. Tutaj w eliminacjach też rzuciłam daleko, co bardzo mnie uspokoiło, bo nigdy tak daleko nie rzucałam w kwalifikacjach. Weszłam dziś do koła, pierwszy rzut ponad 75, więc powiedziałam sobie "Ok., będzie dobrze". Cieszę się, że głowa wytrzymała, że walczyłam do końca. Dziękuję za to psychologowi dr. Żukowskiemu, który bardzo mi pomógł.

Łysenko była do pokonania?

- Nie wiem ile dokładnie wynosił ten mój nieuznany rzut. 19 sierpnia spotkamy się na memoriale Kamili Skolimowskiej, wtedy będzie rewanż. Powalczymy obie o odległość ponad 80 m.

Stawia pani ten medal wyżej niż mistrzostwo świata?

- Oczywiście, igrzyska są najważniejsze. To największe marzenie każdego sportowca. Po części jestem spełniona.

[cisza]

- A o jajka nie pytacie? Co jadłam na śniadanie? Dwa jajka i fasolkę po bretońsku zjadłam, tak jak w eliminacjach, słowa dotrzymałam. I było dobrze (śmiech).

Copyright © Agora SA