Podczas spotkania koszykarzy Basałaj przygotowywał się do komentowania piłkarskiego pojedynku Danii z Polską w Kopenhadze. Nie było go więc na miejscu, gdy kibicom zepsuto koszykarską relację. Pracujący wcześniej w Canal+ Basałaj zapowiadał, że gdy on będzie kierował sportem w telewizji publicznej, do podobnych wydarzeń nigdy nie dojdzie.
Janusz Basałaj: Decyzję podjął inspektor dyżurny anteny. Ponieważ spotkanie zaczęło się z trzyminutowym opóźnieniem, w pewnym momencie relację przerwano, weszła reklama, a potem "Wiadomości Kuriera". Moim zdaniem nie było akurat takich wieści, które uzasadniałyby przerwanie meczu w środku. To kompromitacja i pogwałcenie standardów obowiązujących w każdej normalnej telewizji, dlatego postanowiłem zrezygnować z funkcji. Nie chcę być odpowiedzialny za coś podobnego. Kibice bowiem swoje uzasadnione żale kierują nie do dyrektora anteny czy kogokolwiek innego, tylko do szefa sportu. Przedwojenny kapitan w podobnej sytuacji strzeliłby sobie w łeb. Ja nie mogę tego zrobić, bo nie mam pistoletu, więc chcę zrezygnować.
- Nie dajmy się zwariować. To była standardowa sytuacja. Nie mogę przecież pilnować emisji wszystkich programów sportowych.
- Z mojej strony to nie jest ani demonstracja, ani akt histerii. Nie mam zamiaru firmować swoim nazwiskiem podobnego skandalu.
Przerwanie meczu koszykówki? No nie, proszę, nie rozmawiajmy o tym. Nic nie mogę poradzić na bezmyślność ludzi. Zwalniamy człowieka, który przerwał transmisję. Trafił się jakiś baran, jak wszędzie. W pana gazecie też są barany, które bezmyślnie czasami coś zepsują. Janusz Basałaj nigdzie nie odejdzie, nie ma w tym jego żadnej winy. Koniec tematu.
not. jam