NBA. Grizzlies ciągle przegrywają - korespondencja

Trzy mecze, trzy wysokie porażki i 344 stracone punkty - tak wygląda początek sezonu dla zespołu Cezarego Trybańskiego Memphis Grizzlies. Czy w zespole pierwszego Polaka w NBA nadchodzi nieuchronnie zmiana trenera?

W sobotę Grizzlies we własnej hali przegrali 99:116 z Sacramento Kings. To co prawda jedna z najlepszych drużyn NBA, ale grała bez dwóch najlepszych bez wątpienia swoich zawodników - kontuzjowanych Chrisa Webbera i Mike'a Bibby, a dodatkowo także bez kluczowego rezerwowego Scota Pollarda. Dzień wcześniej w Detroit zespół Trybańskiego został rozgromiony przez jedną z lepiej broniących drużyn NBA. Pistons od początku meczu wysoko prowadzili, ostatecznie wygrywając 109:86. Mecz oglądałem w lokalnej telewizji PAX. W drugiej połowie zatrudniani przez klub z Memphis komentatorzy (taki jest zwyczaj w NBA), jednym z nich jest była gwiazda NBA Hersey Hawkins, bez sukcesów próbowali znaleźć coś pozytywnego w grze zespołu Grizzlies.

Kiedy w sobotę rano, po meczu w Detroit, przed spotkaniem z Kings, znalazłem się na porannym treningu Grizzlies, nastrój w zespole był wyraźnie zły. - Po dwóch pierwszych meczach Jerry West jest w bardzo kiepskim humorze - mówiła o legendarnym prezesie klubu zajmująca się dziennikarzami w Grizzlies Stacey Mitch. Nie było więc uśmiechów i żartów. Po zakończeniu zajęć zawodnicy szybko i w milczeniu poszli do szatni. Jeszcze przed nimi szybkim krokiem oddalił się pierwszy trener Sidney Lowe. - Pierwszy do wyjścia? To symptomatyczne... - rzuciłem, a Mitch odruchowo pokiwała głową. - O, proszę, mogę napisać w gazecie, że pracownica klubu potwierdza - żażartowałem, co jednak dla niej nie okazało się dobrym żartem.

Miejscowi dziennikarze nie dają wielkich szans Lowe'owi na wytrwanie na stanowisku. Jego największą wadą jest fakt, że nie zatrudniał go West, ale znalazłoby się jeszcze kilka innych. - Jak na razie moim zdaniem ten zespół nawet się nie stara, nie walczy. W takim przypadku najczęściej winnym okazuje się szkoleniowiec - twierdził przed meczem z Kings Ron Tillery z jedynego liczącego się w Memphis dziennika "The Commercial Appeal".

Przed sobotnim meczem Lowe wręczył swoim dwóm zawodnikom - Pauowi Gasolowi i Shane'owi Battierowi - pamiątkowe trofea za znalezienie się w piątce najlepszych debiutantów NBA w poprzednim sezonie. Żaden z trzech panów nie zmusił się nawet do uśmiechu, a eksponowana na wielkich ekranach nad boiskiem twarz trenera mówiła jedno: "tylko na mnie nie gwiżdżcie, przecież i tak mnie zwolnią"...

W dniu meczu z Sacramento, którzy w poprzednim sezonie dopiero w dogrywce w siódmym meczu ulegli późniejszym mistrzom Los Angeles Lakers, przed kasami w hali Pyramid była nawet mała kolejka. W Memphis nie ma kompletów na widowni - w sobotę do 21 tysięcy zajętych miejsc zabrakło oficjalnie 4 tysięcy, a na oko jeszcze za dwa.

W pierwszej połowie meczu Grizzlies częściowo zaprzeczyli fatalnym opiniom. Może dlatego, że atmosfera w hali była nieco luźniejsza. Z okazji pierwszej rocznicy pierwszego meczu w Memphis i "urodzin" maskotki zespołu - niedźwiedzia o imieniu Grizz - w hali Pyramid pojawiło się pół tuzina innych śmiesznych zwierzaków z zaprzyjaźnionych klubów. Był byczek z Chicago, dinozaur z Toronto i jakaś dziwna pokraka z Orlando, nie mogło jednak być maskotki Denver Nuggets, która została aresztowana w piątek za nachodzenie byłej żony. To znaczy oczywiście nie maskotka, ale obsługujący ją 36-letni mężczyzna.

Grizzlies solidnie grali w obronie, przyzwoicie w ataku, gdzie najlepiej radził sobie znów Hiszpan Pau Gasol. Nieźle wykorzystywali osłabienia Kings. Jednak w końcówce drugiej kwarty i w całej trzeciej zespół z Kalifornii wreszcie zagrał "po swojemu". Znakomite akcje dwójkowe, ucieczki za plecy rywali, świetne podania Vlade Divaca (w tym podanie lobem o tablicę, które zakończył wsadem Keon Clark), a także kontry i trafienia z dystansu, w których brylował tym razem Hidayet Turkoglu - to wszystko kompletnie rozbiło Grizzlies. Nie przeszkodziła im nawet fatalna gra Predraga Stojakovicia, który trafił tylko 6 z 21 rzutów z gry. Najlepsi na boisku byli popisujący się fenomenalnymi zagraniami dwójkowymi Divac (dziewięć asyst, siedem zbiórek, dwa przechwyty, 7/12 z gry) i Bobby Jackson (cztery asysty i sześć zbiórek, 10/18 z gry). Kiedy tuż przed końcem trzeciej części na ławce Królów wreszcie pojawił się Webber, nieobecny od przerwy, widocznie załatwiający jakieś sprawy "na zapleczu", było już po zabawie. Największą owację wzbudził więc niejaki Jimmy, czarnoskóry mężczyzna w średnim wieku, który w jednej z przerw trafił (o tablicę!) za trzy punkty i wygrał 1000 dolarów.

- Widać, że brakuje nam doświadczenia i mądrości, a także zgrania. Rywale je mieli - komentował mecz z Kings w szatni Grizzlies Cezary Trybański. - Ja uważam, że te wyniki to sprawa głównie ciężkiego terminarza, jaki mamy na początku sezonu. Poza tym rok temu mieliśmy w zespole więcej doświadczonych graczy, a teraz samych młodych - uważał otoczony przez dziennikarzy skrzydłowy Shane Battier. Grizzlies grają bowiem w pierwszym tygodniu wyłącznie z zespołami z czołówki NBA (w kolejnym meczu w poniedziałek z San Antonio Spurs).

Kibice mieli trochę inne zdanie. W samej końcówce meczu zostało ich w hali niewielu. Podczas ostatniej w meczu przerwy na żądanie maskotka Grizz, wystrzeliwując w trybuny prezenty dla kibiców musiała się trochę wysilić, żeby nie trafiać w łysiny na widowni. Kiedy zabrzmiała końcowa syrena wielu kibiców uniosło w górę pięści i pogroziło nimi w kierunku ławki Grizzlies. Kiedy szedłem w kierunku pokoju dla prasy z notatnikiem w ręku, zatrzymał mnie jeden z kibiców. - Piszesz coś w prasie, chłopie? Napisz koniecznie, żeby sobie sprawili nowego trenera! - krzyknął. No to napisałem...

Memphis Grizzlies - Sacramento Kings 99:116.

Kwarty: 19:28, 36:21, 33:20, 28:30.

Grizzlies: Gasol 20, Giricek 14 (1), Wright 11, Williams 7 (1), Battier 4 oraz Swift 12, Gooden 8, Person 7 (1), Watson 7 (1), Batiste 7, Knight 2.

Kings: Divac 24, Jackson 23 (1), Stojaković 13, Clark 10, Christie 7 (1) oraz Turkoglu 22 (4), Wallace 10, Jones 5 (1), Funderburke 2.

Inne sobotnie wyniki

Atlanta - Chicago 98:92,

Indiana - Minnesota 87:80,

Washington - New Jersey 79:87,

New York - Boston 107:117,

Utah - Golden State 101:92,

New Orleans - Miami 100:95,

Dallas - Phoenix 97:83,

Houston - Toronto 88:76,

Milwaukee - Orlando Magic 90:100,

Portland - Denver 79:96.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.