Australian Open. Kto faworytem wśród mężczyzn? Wiele znaków zapytania

Roger Federer wpada w półfinale na Rafaela Nadala, a Novak Djoković na Andy'ego Murraya - tak wynika z losowania drabinki Australian Open. Od tego momentu może zdarzyć się wszystko, choć większość ekspertów wskazuje jako faworyta Djokovicia, a na drugim miejscu - Federera. Nad każdym tenisistą z czołowej czwórki jest jednak wiele znaków zapytania.

Zero kontrowersji, żartów i luzu? To nie Facebook/Sportpl ?

1. Novak Djoković

Faworyt bukmacherów i większości ekspertów. Serb w poprzednim sezonie dokonywał na korcie cudów - wygrał 10 turniejów, trzy Wielkie Szlemy, sześć razy pokonał Rafaela Nadala. Został nowym numerem jeden męskiego tenisa i w jeden sezon zarobił więcej pieniędzy niż John McEnroe przez całą karierę (ponad 12,5 mln dol.).

Dziś nad Serbem wisi jednak potężny znak zapytania, przede wszystkim o jego formę fizyczną. Końcówka roku w jego wykonaniu była słaba - prześladowały go kontuzje, przegrywał mecze, których w normalnych okolicznościach przegrać nie powinien (Nishikori, Tipsarević, Ferrer). Sam Djoković przyznawał, że jest wyczerpany, nie ma już sił, a także motywacji. Dziś pytanie brzmi więc, czy Serb zdołał się wykurować z urazów, i czy nabrał ochoty do dalszej rywalizacji? Punktów do obrony ma sporo - w 2011 r. pierwszy mecz przegrał pod koniec maja.

W przeddzień AO o formie Serba nie da się powiedzieć właściwie nic, bo jeszcze nie rywalizował o punkty. Czy jego serwis, genialny bekhend i psychika będą funkcjonować tak jak do US Open 2011? Jeśli choć w 90 procentach tak, to wydaje się, że Djoković znów będzie faworytem zdecydowanym.

Zagrozić wtedy mógłby mu chyba jedynie Federer, bo półfinały Rolanda Garrosa (wygrany) i US Open (przegrany mimo meczboli) pokazały, że Szwajcar - w przeciwieństwie do Nadala - ma czym zrobić Serbowi krzywdę.

Djoković w swojej ćwiartce drabinki ma m.in. Milosa Raonica, wschodzącą gwiazdkę z Kanady, typowanego przez media na przyszłego triumfatora Wimbledonu ze względu na atomowy serwis, a także Janko Tipsarevicia i Davida Ferrera. Jeśli ktoś miałby sprawić sensację i wyeliminować Serba wcześniej, oni mają największą szansę.

2. Roger Federer

Szwajcar w sierpniu skończy 31 lat, ale końcówka poprzedniego roku pokazała, że wciąż może wygrywać z młodszymi rywalami świetną techniką, ofensywnym stylem i końskim zdrowiem. Zwycięstwa w Bazylei, Paryżu oraz efektowny triumf na Masters w Londynie, dały nadzieję fanom Federera, że znów może liczyć się także w walce o Szlemy.

Ale forma Federera też jest niewiadomą. Nie tylko dlatego, że Szwajcar wycofał się z niedawnego turnieju w Dausze z powodu bólu pleców. Wielu ekspertów wskazuje, że cała końcówka poprzedniego sezonu rozgrywana była w hali, a twarde korty pod dachem, sprzyjające ofensywnej grze, to ulubiona nawierzchnia Federera. W Australii, z wiatrem i słońcem, już tak wygodnie Szwajcar czuć się nie będzie, tym bardziej, że to początek roku i jego żelazna kondycja nie musi dawać mu przewagi nad wypoczętymi rywalami.

Po trzecie, Federer, im starszy, tym bardziej chimeryczny. W poprzednim sezonie po raz pierwszy od 2002 r. nie zdobył ani jednego Szlema, zdarzały mu się wpadki tak bolesne, jak np. porażka z Tsongą w ćwierćfinale Wimbledonu, gdy poległ z Francuzem, mimo prowadzenia 2-0 w setach. Federer wciąż często zawodzi też w kluczowych momentach - nie umiał pokonać Djokovicia na US Open mając serwis i dwa meczbole. Jeśli w półfinale przyjedzie mu bić się z Nadalem, może to mieć znaczenie, bo Hiszpan psychicznie zawsze nad Szwajcarem górował.

Federer w swojej ćwiartce ma m.in. Juana Martina del Potro, ale Argentyńczyk po kontuzji nadgarstka nie umie odnaleźć formy z 2009 r., która pozwoliła mu na pokonania Szwajcara w US Open. Poza nim, Federera mogą spróbować zaskoczyć przed półfinałem m.in. Bernard Tomic i Aleksander Dołgopołow.

3. Rafael Nadal

Hiszpan po genialnym roku 2010, w którym wygrał trzy Wielkie Szlemy, zaliczył sezon znacznie słabszy. Udało mu się obronić jedynie koronę w Rolandzie Garrosie, ale kto wie, co by się stało, gdyby w finale musiał bić się nie z Federerem, ale z Djokoviciem.

Nadal w poprzednim sezonie nabawił się silnego kompleksu Serba. Przegrał z nim aż sześć finałów, w tym dwa na czerwonej mączce - w Rzymie i Madrycie. Wydaje się, że to właśnie porażki z Serbem były najważniejszym czynnikiem załamania formy Hiszpana w końcówce sezonu. Djoković niszczył "Rafę" jego własną bronią - żelazną defensywą. Okazywało się wówczas, że w ofensywie Nadal ma do zaoferowania za mało, by pokonać Serba.

Nadal to wojownik, na pewno intensywnie pracował nad serwisem i bardziej agresywną grą, a bez poprawy tych elementów nie ma co myśleć o pokonaniu Djokovicia (zakładając, że ten będzie w 100-proc. formie). Pytanie brzmi - co udało mu się osiągnąć? Niedawna porażka z Gaelem Monfilsem w półfinale w Dausze pokazała raczej, że Hiszpan wciąż ma nad czym pracować. Z drugiej jednak strony, nie ma w tenisie większego mistrza mobilizacji niż Nadal. "Rafa" prędzej umrze walcząc o Szlema, niż się podda. Żeby go pokonać, trzeba być lepszym wyraźnie, a nie tylko trochę. Dlatego w poprzednim sezonie regularnie udawało się to wyłącznie Djokoviciowi.

W ćwiartce Nadala czai się dla niego kilka potencjalnych zagrożeń - m.in. John Isner, Feliciano Lopez i Tomasz Berdych. Ale czy będą od Nadala lepszi wyraźnie?

4. Andy Murray

Szkot rok temu zagrał w Melbourne w finale, ale odbił się od Djokovicia jak od ściany. Sezon miał udany, wygrał kilka imprez, ale żadnej z czterech najważniejszych. Oczekiwania wobec niezwykle utalentowanego, świetnego technicznie Brytyjczyka, jak zwykle są ogromne, ale znów może się okazać, że do pierwszego triumfu w Szlemie nie dorósł.

Problemy Murraya to, po pierwsze, psychika - Szkot na korcie toczy wojnę nie tylko z przeciwnikiem, ale także z własną głową. Nie umie zerwać z manierą dyskutowania ze sobą, obwiniania się za niepowodzenia w poszczególnych akcjach w trakcie meczu. Szkot rozprasza się nieustannie, zamiast grać.

Po drugie, Murrayowi brakuje armaty, czyli uderzenia którym mógłby rozstrzygać ważne mecze. Szkot ma genialny bekhend, świetnie się rusza, jego gra jest najwszechstronniejsza w męskim tenisie, ale kiedy trzeba przycisnąć rywala takiego jak Federer, Nadal, czy Djoković, często Andy nie ma czym tego zrobić.

Sztab Szkota zdecydował się więc na odważny ruch - jako trenera zatrudnił Ivana Lendla, urodzonego w Czechosłowacji, a reprezentującego później USA tenisistę, który w latach 80 wygrał osiem Szlemów. Lendl, podobnie jak Murray, długo nie mógł się przełamać - pierwszego Szlema zdobył dopiero w piątym finale. Tenisowi blogerzy i eksperci zastanawiają się, co z tego wyniknie. Na razie dominuje przekonanie, że kolejna piękna katastrofa.

Murray ma w swojej ćwiartce m.in. Jo-Wilfrieda Tsongę, uchodzącego za czarnego konia turnieju, zwycięzcę niedawnej imprezy w Dausze.

Ekstrawagancka rywalka Radwańskiej [ZDJĘCIA]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.