Skandalista Bode Miller

Jeden z najlepszych narciarzy świata Bode Miller nie przestaje szokować opinii publicznej. Dopiero co wzywał do legalizacji środków dopingowych, a przed paroma dniami w wywiadzie dla stacji CBS pochwalił się, że brał udział w zawodach po spożyciu alkoholu. - Zjazd na rauszu to naprawdę duże wyzwanie. Spróbuj w takim stanie przejechać slalom, gdy w każdej sekundzie mijasz tyczkę lub bramkę.

Ryzykujesz życie. To jak prowadzenie samochodu po alkoholu, tyle tylko że na stoku nie ma przepisów ruchu - powiedział.

Wypowiedź Millera oczywiście wywołała skandal. Władze amerykańskiej i światowej federacji narciarskiej (FIS) żądają wychowawczej rozmowy i rozważają karę. Bode złagodził więc wypowiedź, mówiąc, że miał na myśli jazdę na kacu, po całonocnej balandze.

To nie pierwszy skandal w jego wykonaniu. 22 grudnia został ukarany grzywną 643 euro za odmowę wzięcia udziału w drugim przejeździe w Pucharze Świata, bo w pierwszym słabo mu poszło. Mało brakowało, a w ogóle by nie wystartował w tym sezonie. Latem chciał zakończyć karierę, tłumacząc, że ma już dość panującej w sporcie hipokryzji, niekończących się zobowiązań wobec sponsorów i wścibskich mediów. Miller, pierwszy od 22 lat mistrz świata z USA, jest bowiem w ojczyźnie otoczony kultem podobnym jak siedmiokrotny triumfator Tour de France Lance Armstrong czy tenisista Andre Agassi.

Podejście do środków dopingowych 27-letni Miller uznał za największą hipokryzję współczesnego sportu. - Powinny zostać zalegalizowane, a przynajmniej poziom tolerancji powinien zostać zwiększony. Teraz większość atletów, zresztą różnych dyscyplin sportu, robi to w ukryciu, ryzykując zdrowie na stare lata. Lepiej chyba, żeby środki dopingujące stały się legalną formą współzawodnictwa, kontrolowaną, usprawnianą pod kątem zdrowia, a przez to mniej szkodliwą - oświadczył Amerykanin, zastrzegając, że sam nigdy w życiu nie wziął żadnych środków wspomagających. Dwukrotny mistrz świata z St. Moritz i Bormio dodał, że nie rozumie, jak można zabraniać niektórych środków, zwłaszcza w takich dyscyplinach jak narciarstwo alpejskie. - Ryzykujemy w tym sporcie jak mało kto. Każdy błąd na trasie może nas kosztować utratę zdrowia lub życia. W każdej sekundzie musimy podejmować trzy, cztery kluczowe decyzje. Kiedy mózg jest zmęczony, te decyzje zapadają wolniej i nie zawsze są właściwe. Są substancje, które pomagają regenerować mózg. Dlaczego ich zabraniać? - powiedział. Środowisko było zbulwersowane. Mistrzyni świata Szwedka Anja Paerson stwierdziła, że Miller robi krecią robotę, kiedy wszyscy wokół walczą, żeby wykopać doping ze sportu. Amerykanin od roku prowadzi też wojnę z FIS o większe pieniądze dla alpejczyków. Niedawno stwierdził publicznie, że FIS dostaje miliony od sponsorów i telewizji, a sportowcy otrzymują z tego marne grosze. - Akurat ja zarabiam sporo. Ale chodzi mi o innych chłopaków - mawia.

Bode Miller

Obok Austriaka Hermanna Maiera najlepszy obecnie alpejczykiem świata. Wygrał w karierze 20 zawodów PŚ, 40 razy stawał na podium, ma też cztery złote medale MŚ i dwa olimpijskie srebra. Równie dobrze jeździ zjazdy i supergiganty jak techniczne slalomy i giganty. Tak przed nim potrafili tylko najwięksi, jak Pirmin Zurbriggen, Marc Girardelli, Günther Mader czy Kjetil Andre Aamodt. Na ostatnich MŚ w Bormio zdobył dwa złote medale - w supergigancie i zjeździe. Najbardziej zasłynął jednak szaleńczą jazdą na jednej narcie podczas nieukończonego zjazdu do kombinacji. Tak świętował sukces, że zgubił też złoty medal za supergigant. Miał jednak szczęście, że medal znalazł i zwrócił jeden z fanów.

Copyright © Agora SA