Dawno, dawno temu w odległej, XX-wiecznej piłkarskiej galaktyce, mecze Widzewa z Legią elektryzowały całą Polskę. Piłkarze obu drużyn stanowili o sile reprezentacji, a ich bezpośrednie pojedynki decydowały o tytułach mistrza kraju. Niektóre z nich na zawsze zapisały się w historii największych ligowych dreszczowców. Do najbardziej pamiętnej bitwy doszło w czerwcu 1997 r. przy ul. Łazienkowskiej. Widzewiacy, prowadzeni wówczas przez Franciszka Smudę, na pięć minut przed końcem spotkania przegrywali 0:2. Wznieśli się na wyżyny, strzelili trzy gole i po raz drugi z rzędu zapewnili sobie prawo gry o Ligę Mistrzów. Jak dawno to było, najlepiej świadczy fakt, że większości zawodników z obecnej Legii II nie było jeszcze na świecie!
W kolejnych sezonach, podobne wyniki padały również na stadionie Widzewa, a emocje znów sięgały zenitu. Najsłynniejszego horroru w dziejach polskiej ligi nic jednak nie przebiło i chyba nigdy nie przebije.
Ostatni raz łodzianie triumfowali z odwiecznym rywalem w 2000 r. Wygrali 3:2, a decydującego gola w ostatniej sekundzie meczu strzelił Dariusz Gęsior. Więcej pięciobramkowych batalii między tymi zespołami już nie było. Od tamtej pory zmieniło się wszystko. Widzew dwa razy bankrutował, a Legia rosła w siłę. Pod względem sportowym, finansowym i marketingowym klub z Warszawy wyprzedza legendarnego rywala o lata świetlne. Stołeczna drużyna broni tytułu mistrza Polski i marzy o kolejnym występie w Lidze Mistrzów, Widzew dopiero oswaja się z nowoczesnym stadionem i celuje w awans do drugiej ligi.
- 17 lat czekamy na zwycięstwo z Legią w Łodzi. Nieważne, że teraz gramy z jej rezerwami. Dla nas to wielki mecz, Legia to Legia. Wracają wspomnienia, adrenalina się podnosi i odżywają stare, niesamowite emocje. Chciałbym znowu poczuć ten wyjątkowy smak wygranej, nawet jeżeli to nie jest pierwsza drużyna z Warszawy - mówił przed meczem Marcin, kibic Widzewa.
Nie tylko dla niego sobotnie spotkanie był czymś więcej niż kolejnym meczem w III lidze. Pojedynek z młodzieżowcami Legii na stadionie przy al. Piłsudskiego oglądało 17 tys. kibiców! To jedna z najlepszych frekwencji na polskich stadionach w tym sezonie.
Tak naprawdę jedynie kartki ze składami przypominały, że to dopiero mecz czwartej klasy rozgrywkowej. Cała otoczka była rodem z ekstraklasy. Fantastyczny doping kibiców, efektowna oprawa, na zegarach świecące napisy: "Widzew - Legia", bez rzymskiej "II". Nawet spiker zapominał ją wymawiać, kiedy po strzelonych golach pytał fanów o wynik meczu.
Gospodarze odnieśli pewne zwycięstwo 3:0 po golach Daniela Mąki, Mateusza Michalskiego i Piotra Okuniewicza.
Tęsknota w Łodzi za ekstraklasą jest ogromna. Sobotni mecz znowu to dobitnie pokazał. Pewnie gdyby w piłce nożnej obowiązywały "dzikie karty", oznaczające awans o kilka klas rozgrywkowych, Widzew mógłby taką otrzymać. Ale za błędy z przeszłości trzeba płacić.
Widzew musi walczyć o awans. Przed rozpoczęciem wiosennych rozgrywek tracił do prowadzącego w tabeli ŁKS 12 punktów (awans ma zapewniony tylko zwycięzca ligi), ale teraz, na 11 kolejek przed zakończeniem sezonu, do nowego lidera - Finishparkietu Drwęca Nowe Miasto Lubawskiego - traci już tylko siedem.