- Jak tam ta twoja? Nic nie gadała, że wychodzisz w nocy? Że jak to nie mecz, to co innego? - już kilkadziesiąt minut przed zaplanowanym na północ z soboty na niedzielę startem transportu z lokomotywą Lecha Poznań ludzie gromadzili się przy stacji Poznań Górczyn. Przybywali na piechotę, samochodami, rowerami. Potężny, niezwykle okazały 130-tonowy parowóz Ty51-183 stał tam od piątku. W sobotę został przeniesiony na dwie ciężarówki - osobno lokomotywa i osobno tender. Poznański klub relacjonował to wydarzenie w mediach społecznościowych, a kibice z zainteresowaniem śledzili wiadomości na temat nowego symbolu klubu. "Nasza ciuchcia" - pisali niektórzy.
Czas w oczekiwaniu na start kolumny (punktualnie o północy) leciał szybko. Część zgromadzonych wspominała jeszcze trzy bramki byłego lechity Roberta Lewandowskiego z wieczornego meczu Polski z Danią, inni wykorzystali parowóz do opowiedzenia dzieciom, że takie pojazdy naprawdę poruszały się kiedyś po torach i że może trudno to sobie wyobrazić, ale "jeździły na węgiel". Kto miał szczęście, mógł uciąć sobie pogawędkę z panem Zbigniewem Dziędzielakiem, maszynistą, ubranym zresztą w stosowny strój, z szalikiem Lecha Poznań na szyi.
W pewnym momencie bohater wieczoru wdrapał się platformę z lokomotywą, rozłożył niebiesko-biały szal, i zaintonował "Kolejorz! Kolejorz!". Odpowiedziało mu kilkadziesiąt osób.
Wcześniej pan Zbigniew sypał ciekawostkami dotyczącymi parowozu: że został wyprodukowany w Zakładach Cegielskiego i że kiedyś "Poznań był bogaty w kolejnictwo" i że wielu ludzi w tej branży pracowało. O lokomotywie mówił jak o kobiecie. - Byliśmy razem trzy lata, w Kostrzynie nad Odrą, ale rozstaliśmy się w latach 80. Tak naprawdę to nie wiedziałem, że stała długo w Wolsztynie i z powrotem jest w Poznaniu. Dowiedziałem się o tym z telewizji - opowiadał wzruszony. - Jestem przeszczęśliwy, że ona tak pięknie wygląda. Ja już jestem sześć lat na emeryturze, a ona dopiero teraz uda się na zasłużony odpoczynek. Dzięki Lechowi, dzięki kibicom stanie tak blisko mnie, przy stadionie.
Na Bułgarską transport ruszył o północy. Dopiero wtedy ulice miasta były gotowe do przyjęcia ciężarówki z ogromnym ładunkiem. - Dla nas pilotowanie takich pojazdów do chleb powszedni, ale... chyba faktycznie takiego cacka jeszcze nie przewoziliśmy - rzucił kierowca jednego z wielu aut z napisem "pilotaż pojazdów nienormatywnych", które towarzyszyły lokomotywie.
Rzeczywiście, wyglądała pięknie: efektownie oświetlona, co jakiś czas spod jej kół buchały kłęby pary - wszystko to sprawiało wrażenie, że Ty51-183 porusza się samodzielnie. Od pierwszych metrów podróży lokomotywy przyglądało się mnóstwo ludzi, dziesiątki setki, a w sumie pewnie grubo ponad tysiąc widzów wyszło na ulice, by sfotografować, sfilmować czy po prostu zobaczyć kolejowego kolosa z herbem Lecha. Ciuchcia na naczepie była tak wielka, że pod drogowskazami wiszącymi nad jezdnią mieściła się z minimalnym zapasem. Sygnalizatory przy skrzyżowaniach w ogóle starała się omijać, a sieć trakcyjną dla tramwajów na Grunwaldzkiej trzeba było częściowo zdemontować.
Po mniej więcej godzinie jazdy najpierw parowóz, a potem tender dotarły na Bułgarską. Kilka chwil wcześniej dojechał tam samochód z epoki, fiat 126p, maluch z napisem MO na masce i milicja - na drzwiach. Na dachu miał głośniki, a z nich co jakiś Ryszard Rynkowski śpiewał "Jedzie pociąg z daleka, na nikogo nie czeka, konduktorze łaskawy, byle nie do Warszawy.
Pod Inea Stadionem pan Zbigniew Dziędzielak jeszcze raz wszedł do kabiny parowozu. Tym razem miał ze sobą flagę Lecha Poznań, odpalił też racę. Lokomotywa została przywitana na "Stacji Bułgarska". Przy pomocy wielkich dźwigów została potem zdjęta z ciężarówek i postawiona na zbudowanym specjalnie dla niej peronie przy stadionie. Nowy symbol poznańskiego klubu zostanie oficjalnie odsłonięty 16 października przed meczem z Wisłą Kraków.