GKS Bełchatów - Raków 1:2. Trener Papszun: Wrócił fart, którego zabrakło w Ostrowcu

- Dzisiaj szczęście do nas wróciło. Przecież, gdyby w ostatniej akcji, już po czasie, gość lepiej przystawił głowę byłby gol i 2:2. To był fart, którego w meczu z KSZO nam zabrakło - komentował po meczu w Bełchatowie trener Rakowa Marek Papszun.

Tadeusz Iwanicki: Na początku spotkania drużyna grała jak sparaliżowana, co się stało?

Marek Papszun: - Myślę, że presja, która na nas ciąży doprowadziła do tego, że te pierwsze minuty były bardzo nerwowe. To nie był nasz zespół, to nie byli nasi zawodnicy. Ale musimy sobie z tym poradzić, bo ten balon zaraz wybuchnie, ciśnienie rozsadzi zespół od środka. Spokojna praca, koncentrowanie się na każdym kolejnym rywalu, a nie myślenie i mówienie o awansie, to jest dla nas najważniejsze. Jaki jest nasz cel wszyscy dobrze wiemy. Zdajemy sobie sprawę z oczekiwań, ale pamiętajmy, że piłkę kopią zwykli ludzie. Koniecznie musimy wyluzować z tym pompowaniem balonu.

Kluczem do sukcesu były oczywiście gole Tomasza Margola i Piotra Malinowskiego, ale również agresywna gra, o której przez cały mecz przypominał pan zawodnikom...

- Dążymy do takiej gry. My w poprzednich meczach momentami zbyt pewnie się czuliśmy i na przykład w Elblągu, to się dla nas źle skończyło. Dlatego cały czas przypominałem zawodnikom, aby nie stracili koncentracji. Motywowałem ich praktycznie cały czas, bo wiedziałem z jakim zespołem gramy. GKS to dla mnie jeden z głównych faworytów.

Jak postrzega pan początek sezonu. Wywalczyliście 7 punktów, ale w każdym z dotychczasowych meczów mieliście trochę problemów...

- Ten początek jest udany, ale my wiemy, że przed nami daleka droga i wiele pracy. Dzisiaj przeciwnik również stworzył sytuacje i wynik mógł być inny. Trener GKS-u ucieka od stwierdzenia, że jego zespół będzie walczył o awans, ale to widać, że może być w czołówce. Widać było w meczu z nami i w dwóch wcześniejszych również. Czas będzie pracował na ich korzyść. Podobnie będzie w naszym przypadku, bo my również mamy nowy zespół. Zaczęliśmy dobrze, ale spodziewam się, że przed nami dużo zakrętów. Raczej nie będzie tak, że my przebiegniemy ligę, zamieciemy ją. Chciałbym, żeby tak było i oczywiście będziemy do tego dążyli.

Nieobecność w składzie Damiana Warchoła była sporym zaskoczeniem. To była taktyczna zmiana?

- Zawodnicy trenują, my ich obserwujemy i wyciągamy wnioski. Nie ma u nas zawodnika, który miejsce w składzie ma nadane. Kadrę mamy wyrównaną, nie ma w niej może wielkich piłkarzy, ale każdy z nich ma charakter i chce. Potrafi walczyć do ostatniej minuty.

Jedyne czego można żałować na początku sezonu to straconej szansy w Pucharze Polski...

- Na pewno tak. Mieliśmy mecz z drużyną z ekstraklasy w perspektywie. Zarzut, że w Ostrowcu odpuściliśmy to jakieś bzdury. Ja chciałem, żeby właśnie w tym meczu wykazali się chłopcy, którzy grają mniej. Trenujemy razem, koncepcję gry znają, wszystko się sprawdzało. W tym meczu mieliśmy mniej fartu. Przeciwnik strzelał bramki po naszych błędach, dosłownie z niczego. Dzisiaj szczęście do nas wróciło. Przecież, gdyby w ostatniej akcji, już po czasie, gość lepiej przystawił głowę byłby gol i 2:2. To był fart, którego w meczu z KSZO nam zabrakło. Bardzo żałuję Pucharu Polski, ale to się już nie wróci. Musimy się skupić na lidze.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.