Łukasz Załuska po derbach: Brakuje nam szczęścia, nie zaangażowania

W piątek Łukasz Załuska zadebiutował w derbach Krakowa. Już w drugiej minucie musiał jednak wyciągać piłkę z siatki. - To było idealne uderzenie - zaznacza.

Damian Gołąb. To były pana pierwsze derby Krakowa. Jak poradził pan sobie z atmosferą na stadionie rywali?

Łukasz Załuska: Nie ma co ukrywać, że była wroga. Jednak podobnie jak większość piłkarzy, kiedy wychodzę na boisko, nie słyszę krzyków. Wtedy zaczyna się pełna koncentracja na piłce i tym, co dzieje się na boisku, a nie na trybunach. Obelgi do nas raczej nie docierały.

Czym atmosfera derbów Krakowa różni się od derbów w Szkocji?

- Przede wszystkim było trochę mniej ludzi. Tam na takie mecze przychodziło 60 tys. kibiców, ten stadion jest dużo mniejszy. Walka i zaangażowanie było jednak podobne. Bardzo chcieliśmy zrobić coś dla kibiców, odbić się po dwóch porażkach. Niestety się nie udało.

Piłka po strzale Marcina Budzińskiego z drugiej minuty była poza pana zasięgiem?

- Myślę, że to było idealne uderzenie. Nawet koledzy mówili, że piłka świetnie mu "siadła" i ciężko było cokolwiek zrobić.

W pierwszej połowie był pan w niewdzięcznej roli - Cracovia oddała tylko dwa celne strzały, ale przy obu nie miał pan nic do powiedzenia.

- Druga bramka rywali była kopią trzeciego gola straconego przez nas w Gdańsku. Znowu zawodnik tylko dostawił nogę, praktycznie na pustą bramkę. Trzeba jak najszybciej wyciągnąć z tego wnioski. Nie możemy się teraz załamywać, to najgorsze, co moglibyśmy zrobić. Brakuje nam trochę szczęścia. Zaangażowania od pierwszej do ostatniej minuty nie można nam odmówić, więc kwestią czasu jest to, kiedy zaczniemy wygrywać.

Po spotkaniu w szatni panowała grobowa atmosfera?

- Strasznie nam zależało na tym meczu, ale powiedzieliśmy sobie jedno: musimy jak najszybciej pozytywnie zareagować, wygrać mecz. Chyba dobrze, że następny mamy już we wtorek.

Chyba inaczej wyobrażał pan sobie powrót do polskiej ekstraklasy. W pana dwóch pierwszych meczach ponieśliście dwie porażki.

- Tak, tylko zdaję sobie również sprawę z tego, że dwa razy graliśmy na bardzo trudnym terenie. Prawdziwego mężczyznę poznaje się jednak nie po tym, jak zaczyna, a po tym, jak kończy. Musimy pokazać, że jesteśmy mężczyznami i mamy charakter.

Jak odbieracie zamieszanie z nowymi właścicielami klubu?

- Nie mamy na to żadnego wpływu. Musimy zacząć wygrywać, to jest teraz najważniejsze. A to, co dzieje się na górze, od nas nie zależy. Nie możemy nic z tym zrobić, więc skupiamy się na boisku.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.