Alternatywny świat prezesa [KOMENTARZ]

Są dwie możliwości. Albo Janusz Filipiak wie coś, czego nie wie nikt. Albo zwyczajnie nie wie, co mówi. Bo jego słowa znów mają niewiele wspólnego z rzeczywistością.

Facebook?  | A może Twitter? 

Kto zna realia wirtualnego świata, wie, że internet nie wybacza. A 1:4 w dwumeczu ze Skendiją Tetowo, o której nikt wcześniej w Polsce nawet nie słyszał, to idealny powód, by się wyżyć. Cracovia w ostatnich latach dostarczała powodów do docinek na lokalnym podwórku, ale teraz śmieje się z niej cała Polska. I sama jest sobie winna.

Najłatwiej byłoby napisać, że rozkapryszonym gwiazdkom z Cracovii w czwartek się nie chciało. Że zlekceważyli rywala, bo byli przekonani o własnej doskonałości. Tyle że to nie byłaby prawda. W rzeczywistości robili co mogli, ale czwarta drużyna polskiej ekstraklasy okazała się najzwyczajniej słabsza od wicemistrza Macedonii (w Europie gorsze ligi można policzyć na palcach jednej ręki). Tu nie było przypadku, braku szczęścia ani przeklętego fatum. Wyszedł brak umiejętności.

I znów kibice mogą czuć się skołowani. Zobaczyli Cracovię pełną mankamentów, braków, niedociągnięć. A prezes dopiero co zapewnił ich przecież, że oto powstaje drużyna, która w Europie będzie stałym bywalcem, a nie przypadkowym gościem.

Z ust Janusza Filipiaka od lat słyszą zresztą romantyczne zapowiedzi o wielkiej Cracovii. Po raz pierwszy o planach gry w europejskich pucharach usłyszeli ponad dekadę temu. Np. w sierpniu 2008 roku mówił, że Cracovia zawalczy o ligowe podium, a skończyła na... trzecim miejscu. Od końca.

Tym razem sukces (czwarte miejsce w lidze) znów zachęcił do dalekosiężnych planów. Prezes przekonywał, że ma "realistyczne marzenia", a potem oznajmił: "Naszym celem jest udział w europejskich pucharach co roku, bo to pozwoliłoby budować pozycję klubu. Chcę, by Cracovia w pięć lat dwa albo trzy razy dostała się do fazy grupowej Ligi Europy".

Dziś - dwa dni po poważnej kompromitacji - można odnieść wrażenie, że to marzenia ściętej głowy. Bo znów nie zrobiono nic, by się spełniły. Transfery? Owszem, były. Ale jedynym nowym piłkarzem, który ma szansę na grę w pierwszym składzie, jest Robert Litauszki.

Zimą było podobnie. Prezes wtedy nie bał się mocnych słów, zapowiadał walkę o medal mistrzostw Polski, ale pomysłu, jak szczęściu dopomóc, brakowało. Cracovia, zamiast się wzmocnić, osłabiła się - odszedł najlepszy strzelec Deniss Rakels, a w jego miejsce nie ściągnięto nikogo równie dobrego. Dziś jedną nogą poza klubem jest Bartosz Kapustka, a na razie - mimo zapowiedzi - na rynku transferowym krakowianie nic poważnego nie zdziałali.

To wszystko sprawia, że przy ul. Kałuży znów słychać dwugłos. Prezes rozpościera wizję silnej Cracovii, a trener nieśmiało, między słowami sugeruje, że jest za wcześnie, że ma na to za słabą drużynę. Jeszcze w trakcie ubiegłego sezonu zawyrokował, że "Cracovia nie jest gotowa na europejskie puchary", i najwyraźniej wiedział, co mówi.

Tymczasem prezes Filipiak powtarza też, że piłka jest jak biznes. I że biznes to głównie przegrywanie. Oby tylko nie weszło w nawyk.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.