21 stycznia 2012 roku, Belgrad, mistrzostwa Europy piłkarzy ręcznych. Polacy w składzie m.in. z obecnymi zawodnikami Vive Tauron Kielce, Krzysztofem Lijewskim i Michałem Jureckim, grają ze Szwecją. Do przerwy drużyna Bogdana Wenty spisuje się fatalnie - biało-czerwoni przegrywają po pierwszej połowie 9:20!
Co dzieje się po przerwie? Na boisko w Belgrad Arenie wchodzi zupełnie inny polski zespół. Mało tego, ze szwedzkiej szatni też wychodzi inna ekipa. Efekt? Mecz kończy się remisem 29:29, a gdyby biało-czerwoni lepiej rozegrali ostatnia akcję, wygraliby ze Szwedami i mieli duże szanse na półfinał mistrzostw Europy.
To oczywiście nic w porównaniu z tym, co stało się w niedzielny wieczór w Lanxess Arenie i finale Ligi Mistrzów. W Belgradzie biało-czerwoni mieli 30 minut na odrobienie jedenastobramkowej straty, w Lanxess Arenie kielczanie przegrywali dziewięcioma golami czternaście minut przed końcem. I wyrównali w kolejne 10 minut, a potem doprowadzili do dogrywki i rzutów karnych, które wygrali.
Szukałem w głowie takiego spotkania, jako pierwsze przyszło to mi to z Belgradu. Uros Zorman utwierdził mnie w przekonaniu, że nie znajdę takiego przykładu. - Nigdy nie grałem takiego meczu, na pewno nigdy - stwierdził schodząc do szatni 36-letni słoweński rozgrywający, który w klubowej piłce ręcznej zdobył już praktycznie wszystko. W niedzielę w Kolonii po raz czwarty zdobył Ligę Mistrzów.
A więc cud. - Tak, to spokojnie można nazwać cudem - stwierdził Zorman.