Zagłębie Sosnowiec. Leszek Tokarz i jego trzyletnie alibi

Hokejowe Zagłębie Sosnowiec zobojętniało do tego stopnia, że gdyby zapadła teraz decyzja, że klub nie przystępuje do rozgrywek, to pewnie mało kto by się tym przejął.

ŚLĄSK.SPORT.PL na Twitterze. Obserwujesz? >>

Od początku lat 90-tych, gdy Zagłębie zdobyło ostatni medal w historii klubu, na Stadionie Zimowym trwa niemal ciągła walka o przetrwanie. Krótki czas względnego dobrobytu nastał na ledwie kilka lat, gdy do nazwy klubu dołączył człon przedsiębiorstwa robót inżynieryjnych Pol-Aqua. Zawodnicy nie potrafili jednak wtedy przekuć pieniędzy na miejsce na podium.

W minionym sezonie Zagłębie po dwóch latach przerwy wróciło ekstraligi. Za reaktywacją, a potem awansem stał zarząd z Leszkiem Tokarzem na czele. Tokarz był świetnym hokeistą. Biznesmenem też pewnie nie gorszym skoro od wielu lat z powodzeniem handluje sprzętem sportowym. Jako prezes jawi się jednak, jako minimalista. Człowiek, który zadowala się tym, że coś trwa. Rozwój? Ambicje? Takie plany odkłada na półkę. Przeciwnicy zarzucają mu, że zna tylko jedną drogę po pieniądze - do miasta.

Przed minionym sezonem Zagłębie ogłosiło, że będzie realizować plan trzyletni. Czytaj - konsekwentnie budowany zespół za trzy lata da kibicom powody do radości i może pokusi się o wejście do strefy medalowej.

To miał być zespół oparty na wychowankach. Tymczasem niemal każdy tydzień przedsezonowych przygotowań przynosił informacje, że z drużyną żegnają się kolejni zawodnicy z Sosnowca.

Łukasz Zachariasz, Wojciech Baca, Michał Jarnutowski, Tomasz Dzwonek, Kamil Duszak, Michał Stokłosa, Łukasz Kisiel, Mateusz Białek, Bartłomiej Nowak. Nie dogadano się z Łukaszem Podsiadło i Jarosławem Kucem. Pożegnano z Tomaszem Kozłowskim.

Powody były różne, ale ze strony klubu zawsze płynął dosyć spójny przekaz, że to zawodnicy nie chcieli, albo chcieli za dużo. Że stawiali warunki dotyczące pracy poza lodowiskiem. Że kłócili się z trenerami, zwodzili zarząd... generalnie to oni byli winni.

W efekcie czego w Sosnowcu powstał zespół, który był zwyczajnym zlepkiem bez przyszłości. W tej sytuacji szumne informacje o planie trzyletnim traktujemy z przymrużeniem oka. To raczej trzyletnie alibi dla zarządu, który może i chce, ale nie potrafi.

Warto docenić, że klub nie jest zadłużony - przynajmniej tak informują działacze - no i przede wszystkim to, że utrzymał się w ekstralidze. Niestety przy okazji Zagłębie stało się w dużej mierze obojętne. Atmosfera na meczach w żaden sposób nie przypominała tej sprzed roku, gdy Zagłębie skutecznie biło się z klubem z Torunia o awans.

Prezes Tokarz w swoim stylu woli siedzieć cicho. Na razie - już po sezonie - wiadomo, że nie dogadał się z Piotrem Sarnikiem, który w roli trenera obronił dla Sosnowca miejsce w elicie.

Zagłębie trwa i tyle. Trochę mało, jak na zespół, który w latach 80-tych nie miał sobie równych w Polsce. Czy Leszek Tokarz zdobywałby w barwach Zagłębie złote medale, gdyby klubem nie kierował wizjoner i pasjonat pokroju niedawno zmarłego Jana Rodzonia? Niech sobie sam odpowie.

W przyszłym tygodniu na wniosek części działaczy Zagłębia odbędzie się nadzwyczajne walne zgromadzenie członków klubu. Ma zostać wtedy postawiony wniosek o votum nieufności dla zarządu Zagłębia. Przynajmniej będą emocje, których ten klub na lodzie wykrzesać już nie potrafi.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.