Zagłębie Sosnowiec - Lech Poznań 1:1. Kolejorz jest w finale i czeka na Legię Warszawa

Po wygranej 1:0 u siebie piłkarze Lecha Poznań zremisowali 1:1 w Sosnowcu z Zagłębiem i znów awansowali do finału Pucharu Polski! Zagrają w nim pewnie z Legią Warszawa.

W sąsiadującym ze Stadionem Ludowym w Sosnowcu budynku "Domu Sportowca" są gabloty, a w nich kilkadziesiąt zdjęć z bogatych dziejów piłkarskiej drużyny Zagłębia Sosnowiec - ma ona w swojej historii cztery Puchary Polski i tyle samo wicemistrzostw kraju. Od ostatnich sukcesów minęło już jednak blisko 40 lat...

W jednej z gablot na trzech zdjęciach zespołu z pierwszej połowy lat 80. widać Jana Urbana, dziś trenera Lecha Poznań, a wtedy wyróżniającego się ligowca, reprezentanta Polski, późniejszego uczestnika mundialu w Meksyku. Przez cztery sezony Jan Urban zagrał w Sosnowcu ponad sto meczów, strzelił ponad 20 goli, ale nie zapisał się jakoś specjalnie w historii Zagłębia. Zdecydowanie bardziej zapadłby w pamięć miejscowych kibiców, gdyby teraz jego Lech Poznań odpadł tu w półfinale Pucharu Polski...

Żeby zminimalizować ryzyko takiej katastrofy Kolejorza, trener posłał do gry najlepszych piłkarzy, jakich ma teraz do dyspozycji. Nie było kalkulacji, rotacji, rozmyślania o ostatniej kolejce sezonu zasadniczego w ekstraklasie. Z podstawowych graczy w odwodzie został tylko Karol Linetty, który po złamaniu żebra nie grał przez ostatni miesiąc.

Skład Lecha mówił wszystko - liczy się tylko awans do finału, a w nim walka o Puchar Polski. Bo tylko zdobycie tego trofeum pozwoli osuszyć łzy po marnym sezonie w lidze.

Gospodarze też się sprężyli. Po kontuzji odniesionej w Poznaniu do składu wrócił kapitan i mózg Zagłębia, Sebastian Dudek. Kibice powitali go długą owacją i spiker musiał się na chwilę wstrzymać z odczytywaniem nazwisk piłkarzy przed meczem. I tenże Sebastian Dudek już w 2. minucie groźnie strzelił z rzutu wolnego, ale bramkarz Lecha Jasmin Burić był na miejscu.

Miejscowy zespół poszedł na żywioł, zaczął okładać Lecha ku uciesze kompletu pięciotysięcznej widowni (gdy patrzy się na przestarzały stadion, aż trudno uwierzyć, że był on w stanie kiedyś pomieścić 40 tys. osób!). Wielkiej krzywdy jednak Zagłębie Lechowi nie było w stanie zrobić.

Pierwszoligowcy grali wycofani, czekali na to, co zrobi Kolejorz. A ten długo grał, jak za karę: chaotyczne akcje kończyły się po paru zaledwie celnych podaniach. Dopiero w ostatnim kwadransie przed przerwą to się zmieniło. Sędzia nie zauważył zagrania ręką przez Nickiego Bille, a piłka odbiła się wówczas od słupka! Duńczyk dwa razy strzelał jeszcze na bramkę - raz z półobrotu obok, a potem piętą w bramkarza. Swoich sił z dystansu próbowali jeszcze Gergo Lovrencsics i Darko Jevtić. Mimo poprawy gry trudno jednak było oprzeć się wrażeniu, że Lech bardziej chce się do finału doczołgać niż wejść do niego z przytupem po strzeleniu dwóch, trzech goli. Do tego jednak za mało było determinacji i zwykłej sportowej jakości.

Nowych sił do ataków piłkarze Zagłębia nabrali po wyjściu z szatni na drugą połowę. Znów rzucili się na Lecha, a Paulus Arajuuri kilka razy musiał się ofiarnie rzucić, by zablokować strzały czy próby dośrodkowania. Akcje rozbudziły kibiców, którzy co rusz podrywali się z miejsc i miarowo skandowali "Zagłębie! Zagłębie!"

Teraz to lechici byli cofnięci. Kontratakowali rzadko. Na jedną z takich akcji zdecydował się Gergo Lovrencsics, ale po przebiegnięciu z piłką kilkudziesięciu metrów kopnął w obrońcę. Trener Jan Urban oparł dłonie na kolanach, pochylił się i długo zastanawiał się, czy to naprawdę się wydarzyło. Nawet nie ukrywał swojej irytacji tym zagraniem swojego piłkarza.

Chwilę wcześniej trener Lecha Poznań dokonał pierwszej zmiany. Zdjął Darko Jevticia, któremu zaczęło już brakować sił po licznych próbach dryblingów. Wszedł do gry Karol Linetty, wyczekiwany od tygodni jeden z kluczowych piłkarzy drugiej linii mistrza Polski.

Wejście reprezentanta pomogło niemal natychmiast. Wreszcie był na boisku ktoś, kto był w stanie zrobić coś z piłką w środku pola. Zaledwie osiem minut wystarczyło Karolowi Linettemu do tego, by wypracować bramkę. Ładnie rozegrał akcję z Maciejem Gajosem, a ten precyzyjnym strzałem zza linii pola karnego pokonał Wojciecha Fabisiaka.

Kolejorz po raz drugi prowadził 1:0 z Zagłębiem, które potrzebowało teraz trzech bramek, by odwrócić losy rywalizacji i znaleźć się w finale. Wyzwanie byłoby jeszcze większe, gdyby w 78. minucie Gergo Lovrencsics nie zwlekał z oddaniem strzału po podaniu Kamila Jóźwiaka. Węgier znów został zatrzymany przez obrońcę.

Sosnowiczanie walczyli nadal. W 82. minucie Lech dał się łatwo zaskoczyć po szybkim ataku: rezerwowy Adrian Paluchowski uciekł obrońcom i w sytuacji sam na sam z bramkarzem kopnął do siatki między nogami Jasmina Buricia. Publiczność znów uwierzyła w szczęśliwe zakończenie, wrócił żywiołowy doping, ale poznaniacy nie pozwolili już zrobić sobie krzywdy.

2 maja Lech Poznań znów zagra w finale Pucharu Polski na Stadionie Narodowym. Rywalem - tak jak przed rokiem - będzie pewnie Legia Warszawa, która w środę zagra rewanż po wygranej 4:0 z Zawiszą Bydgoszcz w pierwszym meczu.

Zagłębie Sosnowiec - Lech Poznań 1:1 (0:0)

Bramki: 0:1 Gajos (70. minuta), 1:1 Paluchowski (82.)

Zagłębie: Fabisiak - Udovicić Ż, Markowski, Wezałow, Sierczyński - Matusiak, Dudek - Pribula (79. Wilk), Fidziukiewicz, Ryndak (41. Bartczak) - Arak (79. Paluchowski)

Lech: Burić - Kędziora, Arajuuri, Kamiński, Kadar (90. Gumny) - Tetteh Ż, Trałka - Lovrencsics, Gajos, Jevtić (62. Linetty), Bille (74. Jóźwiak)

Sędziował: Frankowski (Toruń)

Widzów: 4950

Copyright © Agora SA