Dzięki niemu główna izraelska telewizja pokazała Zawiszę

Gal Arel: pierwszy Izraelczyk w Zawiszy i pierwszy piłkarz z hiszpańskiej Segunda Division w bydgoskim klubie. - Jestem tu, by doświadczyć czegoś nowego - mówi zawodnik, który ma poprowadzić zespół z powrotem do ekstraklasy.

Trener Zbigniew Smółka nie wyobraża sobie zespołu bez Arela na boisku. Zaczynał wszystkie mecze w podstawowej jedenastce.

Remigiusz Jaskot: Siedziałeś w Tarragonie, w Katalonii i odebrałeś telefon z propozycją gry w polskiej pierwszej lidze, w klubie, o którym nie słyszałeś. Pierwsza reakcja?

Gal Arel: Powiedziałem agentowi krótko: "Zapomnij". I odłożyłem słuchawkę. Dni mijały, okienko transferowe w Izraelu się zamknęło. Pojawiła się oferta gry w amerykańskiej MLS, ale sprawy się przeciągały. Nie chciałem być długo bez klubu. Agent powiedział mi, że Zawisza bardzo mnie chce. Zaproponował, żebyśmy polecieli do Polski i zobaczyli, co to za klub.

Co cię przekonało do Zawiszy?

- Przyjechałem, usiedliśmy tutaj, w tym pokoju pod trybuną stadionu. Obecny był trener i dyrektor sportowy. Po pięciu minutach wiedziałem, że chcę tutaj zostać. Cel jest jasny - awans. To mi się podoba. Wszystko jest podporządkowane właśnie temu. Mam świetny kontakt z trenerem. Robię krok wstecz, żeby zrobić dwa kroki do przodu.

Wcześniej odrzucałeś oferty z Izraela. Dlaczego?

- Bo obiecałem sobie, że zrobię wszystko, by nie wracać. Chciałem się rozwijać. To nie chodzi o Izrael, ale o mnie. Powiedziałem sobie, że chcę doświadczyć czegoś nowego. Przez pół roku w Hiszpanii nauczyłem się o piłce wiele nowego. Chciałem iść dalej, a nie wracać. Teraz jestem szczęśliwy w Zawiszy.

Twój film z szatni Zawiszy po zwycięstwie w meczu z Pogonią Siedlce trafił do izraelskiej telewizji?

- Ludzie zaczęli krzyczeć "Umbaje belino". Nie wiedziałem, co się dzieje. Okazało się, że tak Zawisza świętuje każdą wygraną. Wyciągnąłem telefon, film wysłałem do przyjaciół w Izraelu. Dzień później siedzę w salonie, oglądam główny kanał izraelskiej telewizji. Prowadzący mówi "Lubimy szaloną radość, szczególnie, gdy bawi się Izraelczyk". I pokazano film z szatni Zawiszy.

Film wysłałeś też do brata. To prawda, że jest znany w Izraelu?

- Shay wygrał jedną z izraelskich edycji reality-show "Survivor" ("Ryzykanci"). Teraz ma cztery restauracje, naprawdę dobre. Kilka lat temu był bardzo rozpoznawalny. Teraz to się zmieniło. Chyba teraz ja jestem bardziej znany.

Mój brat jest trochę szalony na punkcie mojej kariery. Kiedy usłyszał, że mogę grać w Bydgoszczy, od razu zaczął mi wysyłać informacje o mieście. I dalej wysyła. Dziś rano dostałem klubowy plakat przed kolejnym meczem. Nawet nie muszę wchodzić na oficjalną stronę. Wszystko mi przysyła.

W debiucie w Zawiszy krzyczałeś na kolegów i pokazywałeś kibicom, że powinni być głośniej.

- Poza boiskiem i na treningu jestem spokojny. Zupełnie inaczej na boisku. W pierwszym meczu, w 89. min piłka wyszła na aut. Gra była wznawiana w ciszy. Chciałem poczuć wsparcie kibiców, którzy siedzieli jak na koncercie. Zawsze chcę czuć, że gram u siebie. To frazes, że kibice są 12. zawodnikiem, ale my ich naprawdę potrzebujemy. Dziękujemy za to, co robią i prosimy o więcej.

Pytałeś o opinię na temat Polski innych piłkarzy z Izraela?

- Od małego grałem w Hapoelu Hajfa. Jako nastolatek debiutowałem, po wypełnieniu pięcioletniego kontraktu trafiłem do Hapoelu Beer Szwea. Do duży klub, dziś lider ligi. Tam spotkałem Maora Meliksona. Dzwoniłem do niego przed przyjściem do Zawiszy, podobnie jak do Dudu Bitona. I ligi nie znają, ale mówili dobre rzeczy o Ekstraklasie.

Ostatnie pół roku było pierwszym okresem w twojej karierze, gdy nie przebiłeś się do składu. Dlaczego przegrałeś rywalizację w Gimnasticu Tarragona?

- To skomplikowane. Grałem we wszystkich przedsezonowych sparingach, ale doznałem kontuzji. Nie grałem przez miesiąc, a drużyna w tym czasie wygrywała. Trener mówił, że nie ma wyjścia. Nie zmieni składu, który sensacyjnie wygrywa. Rozumiem to. Trochę pograłem, moim zdaniem nieźle, ale kiedy Gimnastic zaczął mieć realne szanse na awans do La Liga, klub postanowił ściągnąć kolejnych piłkarzy. Na moją pozycję przyszedł Levy Madinda z Celty Vigo. Były kolejne transfery i wielu zawodników musiało odejść. Siedzenie na ławce mnie nie interesowało. Poprosiłem o rozwiązanie umowy.

W Zawiszy, który ma już dwóch Czarnogórców, możesz grać dzięki francuskiemu paszportowi. Z tego kraju pochodzisz?

- Mój dziadek ze strony mamy walczył we francuskim wojsku. I teraz cała moja rodzina ma też francuskie obywatelstwo. Dla piłkarza, który chce grać w Europie, to błogosławieństwo. Jak wygrana na loterii.

Służyłeś w wojsku?

- W Izraelu to obowiązek. W sumie to trzy lata, od 18. do 21. roku życia. W pierwszym roku miałem małe problemy, bo mój dowódca utrudniał mi treningi. Zazwyczaj żołnierze mieszkają w koszarach przez pięć dni w tygodniu. Ale sportowcy są traktowani ulgowo. Czasem przychodziliśmy do jednostki na 8 rano, a już o 11 byliśmy wolni. Mnie było łatwiej, bo grałem w juniorskich reprezentacjach Izraela. Wielu niezłych zawodników, którzy nie grali w kadrze, miało problemy z treningami. Potem jeden z moich przełożonych był kibicem Hapoelu Hajfa. Miałem luz.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.