Podbeskidzie - Korona Kielce. Zbyt wcześnie dzielili skórę na Koronie

Podbeskidzie Bielsko-Biała, które jeszcze dwa tygodnie temu zajmowało ostatnie miejsce w tabeli, w piątek po serii trzech zwycięstw zremisowało z Koroną Kielce 1:1.

Stwórz własną drużynę i Wygraj Ligę!

Przed meczem w Bielsku-Białej najczęściej mówiło się o murawie. Miejscowi mieli 70 godzin od zakończenia wtorkowego pojedynku z Górnikiem Łęczna, by doprowadzić boisko do używalności. Dzięki ofiarnej pracy służb, intensywnemu podsypywaniu piaskiem, sędzia Paweł Gil uznał, że można grać.

Podbeskidzie od pierwszej minuty zamknęło kielczan w ich polu karnym, ale wystarczyła jedna kontra i w 9. minucie Łukasz Sekulski omal nie wpakował piłki do siatki "Górali".

Jeszcze lepszą okazję mieli gospodarze siedem minut później, gdy Mateusz Szczepaniak z pięciu metrów nie potrafił trafić do bramki, w której nie było golkipera. Uderzenie bielszczanina trafiło w klatkę piersiową Djibrila Diawa.

Mecz był otwarty, defensorzy nie byli pierwszoplanowymi postaciami obu klubów, gol był kwestią czasu. Trafili do siatki bielszczanie - w 34. minucie Marek Sokołowski huknął z 25 metrów, piłka uderzyła w poprzeczkę, a biegnący do dobitki Szczepaniak głową wpakował piłkę do siatki Korony. Sędzia gola uznał, choć niektórzy sygnalizowali, że Szczepaniak mógł faulować bramkarza Korony.

W pierwszej połowie przewaga Podbeskidzia była spora - wystarczy wspomnieć, że miejscowi mieli w tym okresie pięć celnych uderzeń, a goście ani raz nie trafili w bramkę!

W przerwie na twitterze rozgorzała dyskusja z pytaniem w tle: "Czy Podbeskidzie kiedykolwiek wcześniej wygrało cztery mecze z rzędu?". - Za moich czasów były tylko trzy - odpowiedział Czesław Michniewicz, były trener "Górali". Kiedy padła podpowiedź, że taki wynik padł za czasów trenera Roberta Kasperczyka (przed czterema laty) wtedy znów zabrał głos Michniewicz: "To niestety mam w tym rekordzie swój udział. Ograli nas w Białymstoku".

Choć skórę na Koronie dawno podzielono, to nieoczekiwanie w drugiej połowie kielczanie przez długi okres przeważali i mieli kilka dobrych okazji do wyrównania. Strzelali jednak słabo albo prosto w bramkarza. Ale w 86. minucie po dalekiej wrzutce z autu piłkę przejął Michał Przybyła i pewnym strzałem rozwiał nadzieje miejscowych kibiców.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.