Cracovia. Mateusz Cetnarski jada małą łyżeczką

- W kilku meczach pokazaliśmy, że potrafimy grać najlepszą piłkę w Polsce - mówi w rozmowie z krakow.sport.pl Mateusz Cetnarski, pomocnik Cracovii.

Facebook?  | A może Twitter? 

Jarosław K. Kowal: Kto by pomyślał, że 2015 rok tak się skończy dla Cracovii...

Mateusz Cetnarski: Już końcówką poprzedniego sezonu daliśmy taki sygnał. Po przyjściu trenera Jacka Zielińskiego zaczęliśmy wygrywać i, nie oszukujmy się, zdemolowaliśmy grupę spadkową. A potem wszystko wskazywało, że będziemy mocni, choć może nie aż tak. Pewnie nikt sobie nie wyobrażał, że zakończymy rok na podium. Było kilka wpadek, ale uniknęliśmy dużego dołka. Grać tak efektownie i efektywnie to naprawdę rzadkość na naszych boiskach.

Mimo wszystko oczekiwania przed sezonem były duże. Nie bał się pan, że balon pęknie?

- Każdy okres przygotowawczy to jakieś obawy, ale czuliśmy, że będziemy mocni. Po zakończeniu ubiegłego sezonu chcieliśmy, by następny zaczął się za tydzień. Każdy kolejny wygrany mecz sprawia, że rośnie pewność siebie, jest spokój w nogach. Kiedy ma pan za sobą kilkanaście spotkań bez porażki, to morale rośnie tak, że dziś niektórzy zawodnicy są nie do poznania.

Co tak naprawdę się zmieniło?

- Trzeba było ponaprawiać głowy. Dziś nikt nie powie, że nie mamy umiejętności piłkarskich. Jesteśmy dobrze wyszkoleni technicznie i stworzeni do krakowskiej piłki. Bo mamy do tego właściwych ludzi. Trener musiał tylko to odblokować.

Który mecz był najlepszy?

- Z Lechem Poznań. Gol padł już po kilku sekundach, a do przerwy było 3:0. To było spotkanie z mistrzem Polski, któremu od początku towarzyszyła euforia. Wtedy zaczęliśmy grać u siebie bardzo widowiskowo, o czym potem przekonały się Śląsk czy Pogoń. W pierwszych połowach potrafiliśmy demolować przeciwników.

I Cracovia jest najskuteczniejsza w lidze!

- Prawie każdy z nas potrafi odnaleźć się z przodu. Nie mamy typowej "dziewiątki", ale na tej pozycji po kilka minut gra prawie każdy z ofensywnych zawodników. To utrudnia zadanie przeciwnikowi.

Jest pan chyba najlepszym przykładem, jaką drogę przeszła Cracovia - z mocno krytykowanego piłkarza stał się pan kandydatem na reprezentanta Polski.

- Wiedziałem, że oczekiwania wobec mnie były większe. Ale trudno było też oczekiwać gry na wyjątkowo wysokim poziomie, kiedy wyniki były poniżej oczekiwań. Kiedy zespołowi idzie, każdy się wybije. Gdyby nie zespół, Bartosz Kapustka nie dostałby powołania do reprezentacji Polski. Gdyby nie zespół, Deniss Rakels nie byłby dziś wicekrólem strzelców ekstraklasy. Tak to działa. Po przyjściu do Cracovii grałem w kratkę. Może u poprzedniego trenera zaufanie wobec mnie nie stało na takim poziomie?

A wcześniej co myślał pan o krytyce? "Zasłużyłem na nią"?

- Najczęściej puszczałem ją mimo uszu. Najważniejsze, co mówi trener. Tłumaczy, co trzeba poprawić, a ja zabieram się za robotę. Poza tym w wieku 27 lat dobrze wiem, gdzie są niedociągnięcia. Nie uważałem się ze świetnego piłkarza w każdym calu i nie siadałem na ławce z przekonaniem, że gdybym tylko wskoczył do składu, uzdrowiłbym Cracovię. Przyjmuję krytykę, ale od ludzi, którzy się znają. Teraz krytycy pewnie przecierają oczy i mówią: "A jednak on potrafi grać". Ale przecież nie nauczyłem się tego w pół roku. Gdyby można było kupić doświadczenie w wieku 18 lat, to poszedłbym do sklepu.

Co z reprezentacją?

- Spokojnie do tego podchodzę. Dużo pisze się o tym, że po dobrych meczach z Cracovii powinno się powołać kogoś więcej niż tylko Bartka. Ale nie siedzimy w głowie selekcjonera. Reprezentacja gra dobrze i dziwne, by nagle zrobił rewolucję. Nie znam piłkarza, który nie marzyłby o orzełku na piersi.

Nie każdy o powołaniu może myśleć realnie. Może teraz albo nigdy?

- Na powołanie nigdy nie jest za późno. W ekstraklasie jest wielu wyróżniających się piłkarzy i selekcjoner ma na nich oko. Dobrze widzimy, że ogląda każde spotkanie, często spotykamy go na trybunach.

Porozmawiajmy o Rakelsie. To kolejny piłkarz, który zamknął usta krytykom. Jest pan zaskoczony?

- Przyjeżdżał do Polski jako król strzelców ligi łotewskiej i każdy myślał, że od razu zacznie strzelać jak dziś Nemanja Nikolić. Tak się nie stało, ale po przyjściu do Cracovii od razu widziałem, że ma potencjał. Trzeba było do niego dotrzeć.

Przylgnęła do niego łatka niesfornego chłopca.

- Tak bywa: łatka się przyklei i potem trudno ją zerwać. Ale nie można nikogo skreślać za jeden mały występek. Poza tym nikt nie powiedział, że ma być supergrzeczny. Daje z siebie sto procent na boisku i za to powinien być rozliczany. Reszta nie ma znaczenia.

Kolejny piłkarz, który wybił się dzięki Cracovii - Kapustka. Gdyby był pan jego doradcą, co by mu powiedział?

- Życzyłbym sobie, by został z nami do końca sezonu. Będzie bacznie obserwowany przez selekcjonera, a u nas ma możliwość gry, do jakiej jest stworzony. Byłbym w szoku, gdyby nie pojechał na Euro 2016. To może być trampolina do kariery, jaką zrobił np. Robert Lewandowski. Wiadomo, trudno będzie wybić się na podobny poziom, ale Bartek ma predyspozycje. Nie oszukujmy się, po Euro trudno będzie go zatrzymać.

Gdyby zapomnieć o interesie Cracovii, tylko skupić się na tym, co jest dla niego najlepsze: powinien wyjechać za pół roku?

- Tak. Jest gotowy.

Zimą do klubu przyjdą oferty kupna kilku piłkarzy, nie tylko Kapustki. Pan pewnie też jest w tym gronie.

- Nie myślę o tym...

Proszę bez dyplomacji. Każdy myśli o własnej karierze.

- Oczywiście, ale są różne priorytety. Na początku sezonu zakładałem, by rozegrać ok. 15 spotkań po 90 minut. Chciałem stać się ważną postacią, która czasami zdecyduje o losach meczów. Teraz na pewno będą pojawiać się różne sygnały, bo to normalne, kiedy ktoś ma niezłe statystyki. Tylko ode mnie zależy, czy będę na nie odpowiadał czy nie. Na razie nie byłem na to gotowy. Ostatnio mój kontrakt automatycznie przedłużył się i na dziś nie słyszałem o żadnej ofercie. Oczywiście chciałbym jeszcze kiedyś spróbować czegoś nowego, ale na razie jestem w Cracovii.

To jakie ma pan marzenia? Gdzie chciałby być np. za dwa lata?

- Nie odpowiem, bo trochę zmieniły mi się życiowe priorytety. W momentach mojego piłkarskiego upadku [Cetnarski był m.in. chory na sepsę i nie było pewności, czy wróci do piłki - przyp. red.] myślałem głównie o tym, by móc spokojnie cieszyć się grą. Życie jest kruche, może skończyć się za kilka tygodni. Więc zadzwonię do pana za dwa lata (śmiech).

Dlaczego nikt w Cracovii nie chce powiedzieć, że gracie o czołowe miejsca? Cały czas słyszę tylko, że walczycie o pierwszą ósemkę, a to już chyba nawet nie jest plan minimum.

- Takie były założenia. Mamy na tyle mocny zespół, że musimy się dostać do pierwszej ósemki. To jest cel numer 1 i dopiero potem będziemy myśleć, co dalej. Oczywiście w kilku spotkaniach udowodniliśmy, że potrafimy grać nawet najlepszą piłkę w Polsce. I to nie tylko moja opinia. Sami możemy sobie mówić, że dobrze czujemy się na boisku, ale przede wszystkim jest mnóstwo pozytywnych głosów z zewnątrz. Nawet nasi koledzy z innych drużyn czasem powtarzają, że boją się przyjeżdżać do Krakowa, bo przeciwko nam nie gra się łatwo. Fajnie słyszeć, że nasza postawa podoba się nie tylko rodzinom. Ale nie zadeklaruję, że walczymy o europejskie puchary. Zawsze trzeba jeść małą łyżeczką.

O! Trener też tak zawsze powtarza.

- Ale nie mam przykazu, by tak mówić (śmiech).

Byśmy nie zagłaskali się tym wywiadem: co w Cracovii funkcjonuje źle?

- Życzyłbym sobie, byśmy na boisku zawsze potrafili wziąć sprawy w swoje ręce, bo trener za nas tego nie zrobi. Np. w meczu z Górnikiem w Łęcznej widzieliśmy od początku, że nam nie idzie, i zamiast grać cierpliwie, konsekwentnie, niepotrzebnie próbowaliśmy zrobić coś, na co tego dnia nie było nas stać. Czasem warto się nie wychylać i dzięki temu zdobyć punkty. Druga rzecz: chciałbym, byśmy w końcu rozegrali rewelacyjny mecz od pierwszej do ostatniej minuty. Byśmy grali na wysokim poziomie nie tylko przez połowę meczu albo 60, 70 minut, ale bez przerwy.

Zobacz wideo
Co zrobią wiosną Cracovia i Wisła
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.