Oto największe wpadki śląskiej piłki w 2015 roku

Trener, który zapomniał, że jest trenerem; władze miasta, które nie potrafią przyznać się do błędu; kilkaset tysięcy złotych wydane na piłkarza, którego trener w ogóle nie chciał... Wybraliśmy największej wpadki śląskiej piłki w 2015 roku. Kto zapracował sobie na miejsce w tym mało zaszczytnym gronie?

Facebook?  | A może Twitter? 

Tomasz Hajto

GKS Tychy wiązał z nim ogromne nadzieje. Dobry kontrakt, zagraniczne zgrupowanie, transfery zawodników znanych z ekstraklasy... Nawet to nie wystarczyło Hajcie, by uratować pierwszą ligę. Na dodatek winę widział we wszystkich, tylko nie w sobie. Zasłynął zwłaszcza narzekaniem na to, że rywale otrzymują walkowery za mecze z Flotą Świnoujście, która wycofała się z rozgrywek. Problem w tym, że niemal wszyscy spośród tych rywali nie byli zamieszani w walkę o utrzymanie, a gdyby nie rezygnacja Floty szanse na pozostanie w lidze GKS straciłby już wcześniej!

Rołand Gigołajew

W sierpniową niedzielę, o godzinie 6.00 rano, spowodował drogową stłuczkę. Na szczęście nikomu nic się nie stało, ale badanie alkomatem wykazało u pomocnika Ruchu Chorzów 1,3 promila alkoholu. Później zdążył jeszcze zanotować w ekstraklasie trzy spotkania. W grudniu jego kontrakt został rozwiązany.

Władze Zabrza

Nie było w ekstraklasie klubu, który tak bardzo odpuściłby sobie letnie okienko transferowe, choć trener Robert Warzycha ostrzegał, że sprowadzenie stopera i napastnika jest koniecznością. A ten brak świeżej krwi szybko przyniósł konsekwencje - zespół rozpoczął sezon w katastrofalny sposób. Mimo to, winę władze Zabrza, decydujące w klubie dosłownie o wszystkim, postanowiły zrzucić na... Warzychę. - Kiedy trener Nawałka oczekiwał wzmocnień, regularnie dzwonił do pani prezydent Małgorzaty Mańki-Szulik i starał się ją przekonać. Trener Warzycha aż tak bardzo zdeterminowany nie był - wyjaśniał nam Krzysztof Lewandowski, wiceprezydent Zabrza. Nie kupujemy tego tłumaczenia. Zwłaszcza że z chwilą odsunięcia Warzychy transfery dziwnym trafem się pojawiły.

Dariusz Kubicki

W maju został trenerem Podbeskidzia, ale już w momencie nominacji miał więcej przeciwników niż zwolenników. W Bielsku-Białej pamiętano mu (wyjątkiem był prezes Wojciech Borecki), że w 2013 roku z dnia na dzień porzucił walczący o utrzymanie zespół dla oferty z Rosji. Na dodatek Kubicki miał za sobą bardzo przeciętną pracę w pierwszoligowej Olimpii Grudziądz. Na poziomie ekstraklasy tym bardziej więc musiało się skończyć porażką. Po kompromitującym 0:6 z Wisłą Kraków miarka się przebrała.

Angel Perez Garcia

Człowiek z kategorii "do rany przyłóż", zasłynął zwycięstwami z Legią Warszawa czy Lechem Poznań. Im dłużej jednak pracował, tym coraz częściej zapominał, że do Gliwic przyjechał w roli trenera. Dyscypliny w zespole za jego czasów nie było. Ba, sam Hiszpan dawał drużynie zły przykład. Radosław Murawski, kapitan Piasta, mówił nam o nim tak: - Pamiętam, jak zabronił nam używania telefonów dzień przed meczem. Zaraz potem mamy rozruch przed derbami z Górnikiem Zabrze, na który przyszli nasi kibice, by zmobilizować nas do wygranej. I nagle widzimy, jak trener zapomina o tym, że trwa trening, wyciąga z kieszeni telefon i nagrywa kibiców.

Robert Mazan

Podobno jeden z najzdolniejszych lewych obrońców na Słowacji. Piszemy "podobno", bo po styczniowym transferze do Podbeskidzia rozegrał w ekstraklasie ledwie dwa mecze (w sumie 92 minuty). Leszek Ojrzyński, który prowadził wówczas "Górali", przekonywał potem, że Mazana wcale nie chciał, bo na lewej stronie defensywy miał już wystarczającą konkurencję. Mimo to, klub wydał na Słowaka... 120 tysięcy euro. Jesień spędził już na wypożyczeniu z Żilinie.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.