Rosa i Stelmet gwarantują horror! Tym razem był z dogrywką i nie skończył się dobrze dla mistrzów

Drugi raz w tym sezonie Rosa Radom postawiła się Stelmetowi BC Zielona Góra tak, że do ostatniej akcji meczu nie było widać lepszego. Po czterech kwartach remis 75:75. W dogrywce Stelmet bez Dejana Borovnjaka, który wcześniej złamał limit fauli, pozwolił rywalowi uciec na 7 pkt. I chociaż odrobił straty, to w ostatniej akcji zabrakło kogoś, kto przeszkodziłby w zbiórce i dobitce Michałowi Sokołowskiemu. Fani Rosy dostali widowisko i triumf 88:86.

Terminarz Tauron Basket Ligi zmusił mistrzów Polski, by rankiem pierwszego dnia świąt rozstali się z bliskimi oraz suto zastawionymi stołami. W długą drogę do Radomia mistrzowie Polski ruszyli bez J.R. Reynoldsa. I tak pozostanie już do końca sezonu. Bo Amerykanin dostał ofertę od Crvenej Zvezdy Belgrad, a Stelmet nie stawał na drodze do lepszej, bo euroligowej przyszłości Amerykanina.

Czy skrócone świętowanie oraz strata jednego gracza wiele ważyły? Tak czy owak coś sprawiło, że drużyna z Zielonej Góry zaczęła mecz słabo. Obrona i atak nie nosiły znamion mistrzostwa. A przecież ostatnie ligowe występy wskazywały, że formy i ochoty do walki w Stelmecie nie brakuje. Tymczasem w sobotę w Radomiu po zielonogórskiej stronie nie brakowało źle rozegranych ataków, strat, fauli, spudłowanych rzutów z dystansu czy nawet linii wolnych. Za to z dobrymi akcjami oraz superobroną sprawy wyglądały gorzej. I dopóki koszykarze Rosy skutecznie korzystali z pozycji do trafień z dystansu, ich przewaga rosła: 18:9, 23:11, 31:18...

Jednak w połowie drugiej kwarty trener Saso Filipovski wreszcie dobudził swoich zawodników i wymógł, by zmienili miłe i płynne życie atakujących rywali w drogę przez mękę. Stelmet takie rzeczy potrafi. Stąd wziął się zwrot w spotkaniu. Na liczniku zdobyczy Rosy o wiele rzadziej coś się zmieniało. Pościg mistrzów się zbliżał. I kiedy już na dobre zapachniało remisem oraz skasowaniem całej straty jeszcze przed zakończeniem pierwszej połowy, gospodarzom meczu powiodły się trzy szybkie ofensywne akcje po całej pokaźnej serii akcji długich i bezskutecznych, chwilami wręcz beznadziejnych w zderzeniu z twardszą obroną gości.

W połowie spotkania było 44:40. Ten wynik nosił ślad znakomitej pierwszej kwarty Rosy oraz tego, że później mistrz zaprowadził na boisku swoje porządki. Druga kwarta potoczyła się już po myśli Stelmetu. A z tendencji wynikało, że najpóźniej kilka minut po zmianie stron szala przechyli się na korzyść drużyny z Zielonej Góry, że mistrzowie dopiero sięgną po swoje atuty, podczas gdy Rosa wystrzelała całą amunicję w kilkanaście minut...

Wyszło inaczej. W trzeciej kwarcie oba zespoły trzymały obronę na najwyższym spotykanym w TBL poziomie, a Rosa przez całą trzecią kwartę trzymała się na prowadzeniu, po trosze dzięki temu, że walczyła dzielnie i skutecznie, lecz po trosze też szczęśliwie. Dee Bost, choć ogólnie grał świetnie, zmarnował atak sam na sam z koszem, gdy mógł doprowadzić do remisu. I przypominało się otwierające sezon spotkanie o superpuchar Polski, gdy w Radomiu długo przeważała Rosa, ale na koniec jednym punktem 67:66 zwyciężył Stelmet. W świąteczną sobotę także pachniało niskim wynikiem oraz rywalizacją zażartą do ostatniej akcji. Było też chyba tak, że Saso Filipovski, trener mistrzów Polski, starał się upiec dwie pieczenie na jednym ogniu - tzn. zwyciężyć, a przy tym przywrócić snajperską pewność Vlada Moldoveanu. Przed kontuzją Rumun straszył nawet w Eurolidze swoją bezbłędną ręką. Gdy dostawał dobre podanie przed linią graniczną rzutów trzypunktowych, jakby nie potrafił pudłować, dla odmiany po kontuzji jakby nie potrafił trafiać.

Odzyskiwanie snajperskiej niezawodności Moldoveanu stało się operacją nieopłacalną. Rumuński skrzydłowy skończył występ z zestawem 1 trafiona trójka na 9 prób. Inna rzecz, że obręcze koszy w Radomiu słyną w lidze z nieprzychylności... Ale w tym samym czasie czystymi trafieniami odpowiadał np. 22-letni Łukasz Bonarek. M.in. dlatego także w czwartej kwarcie koszykarze Rosy ciągle trzymali się o krok z przodu. Aż na minutę przed końcem Nemanja Djurisić, król polowania pod atakowaną tablicą, schwycił ofensywną zbiórkę, a po niej punkty i wyprowadził Stelmet na prowadzenie 73:72. Pół minuty później dwoma celnymi wolnymi ripostował Torey Thomas (74:73). Stało się zatem prawie jak zwykle, gdy walczą drużyny z Radomia i Zielonej Góry - wszystko rozstrzyga ostatnia akcja. Kibice dostali thriller, a ich zespół szansę na triumf w regularnym czasie. Ale najpierw C.J. Harris zmarnował jeden rzut wolny, a po tym, kiedy gospodarze prowadzili 75:73, to równo z końcową syreną sędziowie wychwycili przewinienie. Bost stanął na linii wolnych, by doprowadzić do remisu 75:75 oraz dogrywki. Ręka mu nie zadrżała, w każdym razie nie zadrżała zbyt mocno. Piłka w obu wypadkach tańczyła na obręczy, lecz w końcu wpadała do celu.

W dogrywce Rosa oderwała się na 7 pkt, radość na trybunach i na ławce okazała się tu nieco przedwczesna. Bo na 21 s. przed końcem znów było gorąco i równo 86:86. Porywającą świąteczną walkę rozstrzygnęła dobitka Michała Sokołowskiego. Po niej mistrzowie już nie dostali czasu na replikę.

ROSA RADOM - STELMET BC ZIELONA GÓRA 88:86

KWARTY: 28:18, 16:22, 11:12, 20:23

DOGRYWKA: 13:11

ROSA: Sokołowski 22 (1), Harris 19 (3), Witka 12 (2), Thomas 11 (1), Zajcew 8 (1) oraz Bonarek 8 (2), Szymkiewicz 4, Jeszke 2, Adams 2, Hajrić 0.

STELMET BC: Mateusz Ponitka 14 (2), Borovnjak 12, Moldoveanu 9 (1), Koszarek 9 (1), Gruszecki 3 oraz Bost 17 (3), Djurisić 13 (1), Hrycaniuk 4, Zamojski 4, Marcel Ponitka 1, Szewczyk 0.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.