Święta Bożego Narodzenia to czas radości, a ich Wigilia w polskiej tradycji jest uroczystością rodzinną, okazją do wybaczania sobie i wreszcie do zgody. Najważniejsza jest dobra wola, której niestety zabrakło w Widzewie. Organizatorzy, czyli działacze, zaprosili sponsorów, byłych i obecnych piłkarzy, także tych, których już nie chcą w drużynie, trenerów, kibiców i dziennikarzy. Zapomnieli o kimś, bez kogo obecnego Widzewa by nie było. Kogoś, kto latem skrzyknął podobnych sobie fanatyków i zapaleńców, dzięki czemu powstało stowarzyszenie pod nazwą Reaktywacja Tradycji Sportowych Widzew Łódź. Kilka miesięcy temu obecni prezesi (również założyciele) opowiadali, że to Grzegorz Waranecki był - używając piłkarskiej terminologii - głównym rozgrywającym w tworzeniu nowego klubu. Gdyby chciał, dziś byłby prezesem bądź wiceprezesem. Ale wolał zostać w cieniu. Później, gdy miał konflikt z kibicami, nie doczekał się wsparcia u szefów Widzewa, więc odszedł. Nie wiem, może nie miał racji, jak przekonują mnie widzewscy decydenci. Ale to nie powód, żeby zapominać o nim przy wysyłaniu zaproszeń na Wigilię. Dlatego, gdy słyszę od obecnych działaczy, że są z wielkiego Widzewa, nie mogę milczeć, bo w odróżnieniu od nich miałem szczęście poznać ludzi, którzy sprawili, że ten klub stał się wielki. Oni są bardzo mali, podobnie, jak kierowany przez nich Widzew! Szkoda...