Już przed meczem spiker na stadionie w Gliwicach ostrzegał, że piłkarze Lecha Poznań nie mają co liczyć na boisku lidera na łatwą przeprawę. "Mistrzowie Polski mają ostatnio świetną passę, ale dziś czeka ich trudne zadanie, bo zawitali na Okrzei, gdzie swoje mecze rozgrywa Piast Gliwice, który w tym sezonie wygrał aż 13 meczów!" - ostrzegał. Przy okazji spiker przypomniał kibicom, że Piast wygrał z Lechem pierwszy raz w swojej historii w ubiegłym sezonie, na tym samym stadionie, zwyciężył wówczas 3:1. Cztery poprzednie pojedynki wygrał Kolejorz.
Nie były to jedyne informacje, jakie można było usłyszeć przed rozpoczęciem spotkania. Kibice mogli dowiedzieć się też, że w klubowym sklepiku Piasta na wszystkich, którzy nie zdążyli kupić jeszcze świątecznych prezentów czeka m.in. "niebiesko-czerwona kawa oraz limitowana edycja kalendarza z piłkarzami Piasta Gliwice".
Świąteczny nastrój nie odstraszył jednak kibiców, którzy nie mogli sobie odpuścić przyjazdu na boisko lidera ekstraklasy zespołu mistrza Polski. Kameralny, choć nowoczesny, stadionik wypełnił się niemal do ostatniego miejsca. I to mimo, że oba zespoły do ostatniej bitwy jesieni miały przystąpić poważnie ranne. Piast musiał zagrać dwudziesty drugi mecz w sezonie bez swoich bodaj najlepszych zawodników Kamila Vacka (pauza za żółte kartki) oraz Martina Nespora (kontuzja). Z kolei Kolejorz, dla którego miało to być już 38. spotkanie (!) w tym sezonie musiał radzić sobie bez pauzującego za kartki Darko Jevticia ale przede wszystkim kontuzjowanego najlepszego strzelca zespołu, Kaspra Hamalainena. Fin doznał kontuzji na piątkowym treningu, która okazała się na tyle poważna, że jeszcze przed wyjazdem do Gliwic pożegnał się z lechitami i wyjechał do Finlandii.
Niemal od pierwszego gwizdka sędziego Mariusza Złotka można było zauważyć, że Lech tak długo i tak dużo jeszcze nigdy nie grał. Oba zespoły dzieliło szesnaście meczów różnicy. To tak, jakby Kolejorz już zakończył sezon, a Piast dopiero zaczynał rundę wiosenną! "Dobrze, że już koniec, bo tych meczów było dużo za dużo" - mówił jeszcze przed meczem kapitan Łukasz Trałka. I faktycznie, lechici mieli problemy z przyjęciem, dokładnym podaniem, byli też wolniejsi i mniej zwrotni. Trzeba też przyznać, że Piast doskonale to wykorzystał. Poza sytuacją z pierwszej minuty, gdy Szymon Pawłowski - podobnie jak rok temu - powinien dać Lechowi prowadzenie. Po świetnym zagraniu Linettego skrzydłowy Kolejorza w świetnej syutacji nie trafił jednak w piłkę. W odpowiedzi Gerard Badia obił poprzeczkę poznańskiej bramki, czym dał do zrozumienia, że nawet w osłabieniu lider będzie groźny.
Lech poważnie ranny, szybko zaczął się wykrwawiać. W 5. min Tamas Kadar za faul na Bartoszu Szelidze obejrzał czwartą żółtą kartkę w sezonie i już wie, że w premierze wiosny przy Bułgarskiej nie zagra. Nawet kwadransa na stadionie w Gliwicach nie wytrwał Paulus Arajuuri. Fin nie był w stanie wykopnąć piłki na aut, więc przewrócił się, a gdy sędzia przerwał grę opuścił boisko i już na nie nie wrócił. W jego miejsce trener Urban wpuścił Dariusza Dudkę. Zaledwie minutę później awaryjnie skonstruowana obrona skapitulowała. Maciej Gajos stracił piłkę na połowie Piasta, przejął ją Badia i prostopadłym podaniem między dwójką poznańskich stoperów otworzył drogę do bramki Bartoszowi Szelidze, który strzelił obok bezradnego Buricia. Tym samym świetna seria Bośniaka bez puszczonej bramki trwała 465 minut. A spiker Piasta ogłosił: "Tu stacja Gliwice Okrzei. Jest godzina 18:15, gdy fantastycznie wjechał na perony superekspress Piastolino kierowany przez Bartosza Szeligę".
Lech wciąż krwawił. W przenośni i dosłownie, gdy po starciu z rywalem Pawłowski opuścił boisko z krwawiącym nosem. Mistrz Polski, choć na niewiele mógł sobie pozwolić przy tak grającym liderze, powinien jednak wyrównać. W 34 min. Łukasz Trałka przechwycił piłkę w środku pola i dośrodkował na zamykającego akcję Linettego. Reprezentant Polski mógł tylko spytać bramkarza, w który róg, ale... przestrzelił! Kolejorz próbował więc zaskoczyć rywali strzałami z dystansu (Gajosa i Tetteha), ale za każdym razem Szmatuła odbijał piłkę.
W przerwie Jan Urban zdjął kompletne bezproduktywnego Dawida Kownackiego, który nie dał rady zastąpić Hamalainena, a wpuścił Denisa Thomallę. Zanim piłkarze Lecha zdążyli jednak cokolwiek zrobić, stracili drugiego gola. Tym razem dwa błędy w obronie Lecha, najpierw Kadara, a później Kamińskiego, który w prostej sytuacji zamiast wybić piłkę to machnął się, a Josip Barisić strzelił do pustej bramki. Spiker na stadionie znów mógł puścić wodze fantazji: " O godzinie 19:08 na stacji Okrzei wykoleiła się poznańska lokomotywa. Dokonał tego zawodnik w niebiesko-czerwonym kostiumie - Józek Barisić!".
Ranni lechici próbowali wrócić na tory, ale za każdym razem, gdy udało im się dotrzeć pod pole karne Piasta, to znów wypadali z szyn. Strzały z dystansu mistrzów Polski nawet nie trafiały w bramkę Piasta (Trałka, Linetty), ale trudno mieć o to pretensje, gdy nie trafia się nawet z najbliższej odległości. Taką okazję miał Thomalla, gdy wyłożył mu piłkę Kamiński, ale Niemiec zamiast do pustej bramki, to posłał ją obok słupka. Innym razem Thomalla minął już Szmatułę, by... znów nie trafić w bramkę. Trener Urban nie mógł nawet posłać po posiłki, bo trudno tak nazwać wpuszczenie Formelli w miejsce Linettego. Piast mógł za to wygrać wyżej, ale piłkę po strzale Moskwika, cudownie odbił piętą Dudką.
Lech, choć porządnie zmęczony, to był słabszy od lidera ekstraklasy i zasłużenie poniósł w Gliwicach porażkę. To oznacza, że spadł na szóste miejsce w tabeli i spędzi zimę ze stratą 17 punktów do Piasta. Mistrzów Polski czeka teraz zasłużony odpoczynek, ale działaczy Kolejorza wytężony wysiłek, by znaleźć godnego następcę Kaspra Hamalainena. Bo jak widać bez Fina ani rusz...