Ćwierkamy dla was o sporcie na Śląsku >>
Przed tygodniem pisaliśmy, że w przypadku Ruchu Chorzów nie ma co generalizować. Że po serii dobrych spotkań może przyjść nieoczekiwana wpadka, czyli porażka z Jagiellonią Białystok.
Kurs jaki obrał zespół trenera Waldemara Fornalika jest bowiem dobry, ale jeszcze nie raz zdarzy mu się osiąść na mieliźnie.
Bardziej dziwi nas w to w jaki sposób część fanów reaguje na porażki niebieskich. Pokrzykiwanie z trybun "hańba" lub gromkie "Ole!" - po serii podań są tak samo na miejscu, jak porównywanie chorzowskiej drużyny do Barcelony - co przecież również zdarzyło się w tym sezonie.
Waldemar Fornalik jednego tygodnia jest "Kingiem", a w kolejnym "Wielkim Panem Waldkiem", który słyszy z trybun, że nie potrafi przeprowadzić trafionych zmian. Takie stawianie sprawy jest śmieszne.
Ruch zagrał z Jagiellonią przeciętny mecz. Został przez rywala dobrze "przeczytany". Przecież w tym, że Fedor Cernych pobiegł sam na bramkę Matusa Putnocky'ego - co skończyło się rzutem karnym i czerwoną kartką dla Słowaka - nie było przypadku.
Zespół z Białegostoku od pierwszej minuty czekał na taką akcję. Ruch bowiem często przesuwa linię obronę w kierunku środka boiska i naraża się tym samym na podania za plecy obrońców. Tyle, że dzięki takiej taktyce - umówmy się, że ryzykownej - niebiescy potrafią też dopaść rywala zanim ten się zorientuje, że piłka jest już pod jego polem karnym.
Po stracie bramki i Putnocky'ego Ruch znalazł się w sytuacji, której jeszcze na własnej skórze nie przetestował. Tyle wiesz o sobie, ile sam doświadczysz... Ruch zyskał właśnie takie, nowe doświadczenie. Męczył się, tracił kolejne gole, ale walczył.
Część kibiców już tego nie widziała. Po godzinie gry i stracie trzeciego gola wiele osób gremialne opuściło trybunę krytą. Rozumiem, że wrócą wiosną przybić piątki po kolejnym wygranym meczu.